Marcin Olak Poczytalny - Wybory

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

W muzyce improwizowanej fascynują mnie wybory dokonywane przez muzyków. To się dzieje natychmiast, w czasie rzeczywistym, bez możliwości przemyślenia czy skorygowania swojego stanowiska. Poszło! Gramy dalej! Ale co poszło, dlaczego zabrzmiały te a nie inne dźwięki? Jakie mają znaczenie, z czego wynikają?

Muzycy grający bardziej przewidywalne gatunki zazwyczaj potrafią odpowiedzieć na to pytanie. Mają skale i pasaże, pozostające w ścisłej relacji z akordami. Mają ramy stylistyczne, w których mniej lub bardziej skrupulatnie pozostają. Mają wreszcie całe słowniki zagrywek, patentów, które umieszczone w odpowiednim kontekście harmonicznym brzmią tak, jak powinny. I są przewidywalne. Ale co, jeśli mamy do czynienia z muzyką improwizowaną?

Weźmy na przykład taką płytę: Phicus i Martin Küchen, „Sumpflegende” - a wziąć ją zdecydowanie warto. 54 minuty bezkompromisowej improwizacji. Słucha się tego świetnie, choć mam wrażenie, że muzycy grając te dźwięki nie kierowali się komfortem słuchacza. Muzyka jest atonalna, miejscami drapieżna, skupiona i intensywna. I co zwróciło moją uwagę, budowana wspólnie. Mamy w składzie zespołu dwa instrumenty, które zazwyczaj grają mniej lub bardziej wyeksponowane sola, saksofon i gitarę. A tu – nic z tego, pełna demokracja.

W notce dołączonej do płyty czytam, że muzycy starają się budować własny język muzyczny unikając klisz, obecnych przecież także w obrębie muzyki improwizowanej. Czyli wybór negatywny? Chcemy grać inaczej – jakkolwiek, byle tylko różnić się od innych? Myślę, że to może być jakaś szerzej rozumiana postawa prezentowana przez artystów – ale co powoduje, że w konkretnym momencie wybierają akurat te a nie inne dźwięki?

Byłem kiedyś na warsztatach prowadzonych przez Joëlle Léandre – mówiła dużo o dyscyplinie w graniu i świadomym wybieraniu metody improwizacji i środków wyrazu. O słuchaniu i współtworzeniu. Ale – oczywiście – nie podała żadnej gotowej procedury. Nic takiego istnieć w tym obszarze nie może. Każdy improwizator w konkretnym momencie wybiera sam, jak czuje, jak chce. Albo płynie z prądem wydarzeń i tylko czasem świadomie ingeruje w proces. Albo robi to jeszcze inaczej. Nie wiadomo, ale właśnie obcowanie z niewiadomym jest dla mnie najciekawsze.

Mam wrażenie, że improwizacja jest w jakimś sensie sytuacją bez wyjścia. Muzyk musi zagrać, musi zareagować, musi – mniej lub bardziej świadomie – wybrać. I natychmiast doświadczyć konsekwencji swojego wyboru. Tonę w bagnie legend i też doświadczam konsekwencji wyborów dokonanych przez improwizatorów. To zdecydowanie fascynująca sytuacja.

Przyznaję, że polityka nie jest dla mnie w najmniejszej choćby części tak fascynująca. Niemniej – proszę o wybaczenie – pozwolę sobie wspomnieć o przyszłotygodniowych wyborach. Bo, podobnie jak w improwizacji, wszyscy doświadczymy konsekwencji naszych wyborów. A ja chciałbym, żeby te konsekwencje były jak najmniej katastrofalne – a może nawet całkiem sensowne, kto wie? A na pewno chcę dołożyć swoją decyzję do tego, co się wydarzy. Ja pójdę głosować i bardzo serdecznie Państwa również do tego zachęcam.