All Included i Mcphee/Edwards/Kugel Trio - relacja z Karkowskiej Jesieni Jazzowej 2018

Autor: 
Bartosz Adamczak
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Jesień Jazzowa w Krakowie wciąż trwa. W ostatnią sobotę w ramach festiwalu na scenie Alchemii dwa zespoły. Zwłaszcza powrót Joe McPhee cieszy szczególnie. Po prostu Joe McPhee nigdy nie za wiele.

Pierwszy set gra wyżej wspomniany już (sax tenor, trąbka)– John Edwards (bas) – Klaus Kugel (perkusja) czyli trio w najbardziej chyba klasycznym dla free-jazzu składzie instrumentalnym. Jednocześnie jest to zderzenie amerykańskiej koncepcji free-jazzu (McPhee) z jego europejskim kuzynem free improvisation (a konkretniej brytyjską szkołą improwizacji reprezentowaną przez Edwardsa). Joe McPhee w wybitnej formie, czaruje słuchaczy a w jego grze żyją blues, spiritual, jazz. Artysta gra żarliwe free, ale w jego frazowaniu, tonie słychać całą historie czarnej muzyki, z wszystkim kontekstami – od męki niewolnictwa, przez radość gospel, po polityczny bunt free-jazzu lat 60tych. Saksofonista gra z lekkością, pasją (która wydaje się przeczyć metryce) oraz mądrością (która ją potwierdza). Na zakończenie jeszcze jazzowa ballada, cudowna, zagrana szeptem, tonem którego nie powstydziłby się Ben Webster.

John Edwards jest jednym z najciekawszych kontrabasistów, jego gra jest bardzo niekonwencjonalna, zdecydowanie uwolniona od jazzowych korzeni improwizacji. To połączenie bardzo intryguje, a wydaje mi się, że głównym tego powodem jest brzmienie, które uzyskuje brytyjczyk – bardzo surowe, odrobinę chropowate, co wyśmienicie współgra z rozwibrowanym tonem saksofonu. Słynny cytat Coltrane’a o szczerości pasuje tutaj doskonale – bo McPhee i Edwards grają bardzo szczerze, bez grama muzycznej ściemy. Amerykanin w swoich improwizacjach też nie boi się wkraczać na rejony sonorystycznych ekpsloracji, zwłaszcza kiedy sięga po trąbkę.

Celowo nie wspomniałem dotąd o trzecim członku tria. Przyznam, że nie rozumiem, dlaczego McPhee zdecydował się sięgnąc akurat po tego muzyka tworząc zespół (to sama uwaga dotyczy dwóch innych na wskroś amerykańskich saksofonistów, z którymi Kugel gra ostatnio – Charlesa Gayle’a oraz Kena Vandermarka). Perkusja gra często za głośna oraz jednowymiarowo. Jest funkcjonalna, jeśli temperatura muzycznej akcji tego wymaga – jest gęsto i głośno. Kaskady uderzeń w kotły i talerze nie korespondują jednak specjalnie ani z jazzową frazą saksofonu (który aż prosi o odrobinę swingu, groove’u, namiastkę wyraźnego pulsu, trochę stopy, werbla i hi-hatu) ani z brzmieniowym wyzwoleniem kontrabasu (brak tu oddechu na brzmieniowe detale). Dużo lepiej jest we fragmentach spokojniejszych kiedy arsenał gongów pozwala stworzyć teatralno-medytacyjne tło muzyczne, niestety jest to kilka fragmentów.

Przy dwóch wybitnych jednostkach muzycznych, Kugel jawi się jako perkusista rzemieślnik – solidny fachowiec, sprawny instrumentalnie, czujnie podąża za pozostałą dwójką, ale rzadko jest pełnoprawnym uczestnikiem dyskusji. To wciąż był bardzo dobry koncert, ale jednak pozostało mi poczucie zmarnowanej szansy, bo przy formie jaką przentowali McPhee oraz Edwards to mógł być koncert wybitny.

Druga część wieczoru to wizyta szaedzko-norweskiej formacji All Included, pod wodzą wyśmienitego bandleadera Martina Kuchena. Formacja w wielce intrygującym składzie instrumentalnym z sekcją dętą :sax (alt, sopranino) – Martin Kuchen; trąbka – Thomas Johnasson, puzon – Mats Aleklint. Z tyłu sceny bas – Jon Rune Strom; perkusja – Tollef Ostvang. Wydawałoby się, że to oczywisty jazzowy zestaw ale przyznam, że nie kojarzę drugiego takiego kwintetu. Pierwsza płyta zespołu “Reincarnation of a Free Bird” nawiązuje do tytułu kompozycji Charlesa Mingusa (“Reincarnation of a Lovebird”) i nagrania Mingusa oraz innych klasyków jazzowej awangardy lat 60tych, są dla muzyków All Included oczywistą inspiracją – to soczysty, żywiołowy free-jazz, mocno zakorzeniony w tradycji gatunku.

Po przedstawieniu muzycznego tematu (Kuchen wyśmienicie aranżuje trzygłosowe harmonie) pora na zadziorne improwizacje z towarzyszeniem rozpędzonej sekcji (Strom-Ostvang tworzą absolutnie szaloną wersję niepokornie swingującego pulsu). Cała trójka dęciaków udziela się gęsto, ale głównym solistą zespołu jest dla mnie Mats Aleklint, którego myślę Mingus chętnie widziałby w swoim zespole, bo Mats zdecydowanie czuje nie tylko bluesa ale też brzmienie i tradycję jazzu nowoorleańskiego. Kuchen w swoich improwizacjach operuje bardzo oryginalnym, śpiewnym tonem, pełnym żarliwości, do czego zdążył już nas muzyk przyzwyczaić – jego twórczość jako kompozytora, improwizatora, lidera (formacja Angles) jest głeboko zakorzeniona nie tylko muzycznie ale też ideologicznie w jazzowej awangardzie lat 60tych. Kuchen wciąż wierzy, że muzyką można walczyć o lepszy świat, i chwała mu za to. Jednocześnie All Included grają porywający, radosny wręcz jazz, którego po prostu słucha się z szerokim uśmiechem na ustach. I za to im chwała podwójnie.

Na zakończenie koncertu rozbrzmiewa rasowo swingowy, przebojowy niemal temat niczym wprost ze złotej epoki big bandowego grania (jakoś wyobrażam sobie Różową Panterę biorącą udział w szalonej gonitwie). Wyśmienity finał bardzo udanego muzycznie wieczoru.