Beresford / Russell / Edwards / Solberg w Pardon To Tu - zaproszenie w nieznane

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Sprawa jest poważna jeśli na klubowej scenie możemy słuchać takich ludzi jak Steve Beresford i John Russell. W przekonaniu o niezwykłości utwierdza też obecność Johna Edwardsa – kontrabasisty, który wsparł chyba każdą ważną improwizatorską inicjatywę w ostatnich dwóch dekadach nie tylko w Anglii, ale i całej Europie. Miło też widzieć, że w towarzystwie legend znalazło się miejsce dla młodego narybku, bo przecież norweski drummer Ståle Liavik Solberg, do grona wchodzącego na wielką improwizatorską scenę, dopiero aspiruje.

Powaga sprawy związana jest nie tylko z tym, że oto w pierwszej linii, jeśli w ogóle tego typu podział daje się w tej muzyce zastosować,  zasiadają dwie legendy, które kto wie, być może w ogóle pierwszy raz odwiedziły nasz kraj, a w pejzażu brytyjskim odgrywały i wciąż odgrywają role kluczowe. Z czym zatem jeszcze?

 

W moim odczuciu clou to muzyka, jaką ze sobą przywieźli. Muzyka będąca niecodziennym doświadczeniem, sądzę także i dla obytych z twórczością Beresforda i Russella słuchaczy. Oczywiście to nie był pierwszy tego typu koncert ani w Warszawie, ani w Pardon To Tu. Nie pierwszy przecież raz gośćmi klubu byli twórcy budujący muzyczny kosmos z tak dalece nieortodoksyjnych komponentów. Jakieś cechy wspólne można byłoby znaleźć z koncertami dwóch znakomitych duetów Magdy Mayas i Tony’ego Bucka czy Nate’a Wooleya z Paulem Lyttonem. I tak jak to miało miejsce przy okazji tamtych występów kwartet Beresford, Russell, Edwards, Solberg sięgnął w te rejony muzyczne, w których niemalże bez znaczenia jest to na czym muzykę się tworzy, z jakich technik wykonawczych się korzysta­­, z czego buduje się jej warstwę harmoniczną, jaki nadaje całości brzmieniowy wygląd.

 

Jeśli więc kogoś zaskoczyły w pierwszej chwili gitarowe brzmienia i konstrukcje fraz, w stylu Dereka Bailey, którego działa, Russell jest w sporej mierze kontynuatorem albo szokowało, że, bądź co bądź pianista, Steve Beresford, do klawiatury pianina sięgał bardzo sporadycznie skupiwszy swoją uwagę na ogromnej ilości najróżniejszych dziwacznych źródłach dźwięku, ten sądzę prędko zrozumiał, że w rękach ludzi muzyki tworzywem dla jej budowania może być wszystko, nawet to co za muzyczne powszechnie nie jest uważane.

 

Przede wszystkim liczy się narracja, język, bodaj by był najbardziej zdumiewającym, nasyconym niespotykanymi zgłoskami, słowami czy zdaniami, tworem. Improwizacja jako akt, w ich przypadku, spokojnie obywa się bez melodii, tematów, klasycznych i nawet rozszerzonych technik instrumentalnych. Bo w przypadku Beresforda, do rangi instrumentu podniesione może zostać, o ile zachodzi twórcza potrzeba, nawet składane krzesło, jeszcze przed momentem służące do siedzenia, gwizdek czy kieliszek szurający po brzegu pianina.

Usłyszeliśmy improwizowaną muzykę bez rytmów, ledwie z sugestiami harmonii gitarowych, skonstruowana ze stuknięć, sprzeżeń, wybrzmień i całej wielkiej liczby dziwności, których być może wielu nie posądzałoby nawet o muzyczny potencjał. Tu stały się pełnoprawnym budulcem, fascynującego i niecodziennego świata.

Warunkiem, żeby muzyka kwartetu stała się w uszach słuchaczy muzyką po prostu, było otworzyć się na proces, a nie oczekiwać czegoś, co sobie wcześniej postanowiliśmy wyobrazić. Ale też i ten rodzaj otwarcia to nie lada wyzwanie.

 

 

Beresford, Russell, Edwards i Solberg nie zawahali się go przed słuchaczami postawić, ale też zwrócić warto uwagę, że nie uczynili dla zabawy, dla chęci przyjrzenia się jak naród wije się w mękach oplatany coraz to większą dziwnością docierających dźwięków i balansujący na granicy upadku nie mając znikąd  oparcia.   

Szacowni starsi dżentelmeni i aspirujący młodzian, tak właśnie grają. W taki sposób tworzą od dekad, Pozwalają sobie na dalekie wycieczki. Przesuwają granice własnej wrażliwości i percepcji. Namawiają też słuchaczy, by ci ośmielili również swoją wyobraźnią wykonać jeszcze jeden krok w kierunku nieznanego terytorium. Tam także przecież mogą kryć się i jak się okazuje, kryją  fascynujące rzeczy. W Pardon To Tu do tego sądzę starali się przekonać słuchaczy i sądząc po reakcji udało im się to naprawdę nie źle.