Adam Pierończyk / Andrzej Święs / Krzysztof Szmańda w Pardon To Tu - koncert niecodzienności.

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina (slider)
mat. prasowe

Sytuacja to niecodzienna, w Pardon To Tu, klubie, który przez prawie trzy lata działalności kojarzony jest raczej z muzyką free niż z jazzem artyści o jazzowym rodowodzie występują rzadko. Tym razem taka okazja się nadarzyła i to w bardzo hi-endowym, że pozwolę sobie na określenie z dziedziny audio, wydaniu. Niecodzienność zwielokrotniona została także przez to, że w warunkach klubowych Adama Pierończyka – saksofonisty i kompozytora, który swoją pozycję i znaczenie wywalczył na swoich warunkach – wcale nie jest łatwo posłuchać.

Niecodzienności to jednak wcale nie koniec. Na widowni zasiadła publiczność zupełnie inna niż ta, która odwiedza Pardon To Tu na co dzień. No może poza kilkoma osobami, które wydają się tropić zdarzenia potencjalnie ciekawe i klasyfikacja stylistyczna muzyki nie ma wpływu na ich wybory. Wśród niej znaleźli się także muzycy. Nie ci sami co prawda, co na koncertach Charlesa Gayle’a, ale jednak byli. Dorota Miśkiewicz, Marek Napiórkowski oraz pan Tomasz Stańko, który zajrzał nie tylko po to by przywitać się z muzykami, ale posłuchał koncertu do ostatniej nuty.

Prawdę powiedziawszy zaskakujący był także skład tria Adama Pierończyka, bo w taki sposób formacja została „sprzedana” i w Warszawie, i na koncercie poprzedzającym Pardonowy występ bandu, podczas festiwalu FotoCooltura w Obornikach pod Poznaniem. Tymczasem na obwieszczanie nowego tria Adam Pierończyka to jeszcze za wcześnie. Ale dobrze się stało, że w takim składzie panowie się spotkali, bo zestaw Adam Pierończyk – saksofony tenorowy i sopranowy, Adam Święs – kontrabas (z nim akurat Adam już grywał) oraz Krzysztof Szmańda może mógłby być zaczynem nowego na scenie zespołu, z nową własną, albo specjalnie dla tego bandu pisaną muzyką i w końcu ze swoim zespołowym pomysłem na brzmienie.

Brzmienie w ogóle wydaje mi się clue wczorajszego koncertu. Brzmienie każdego z muzyków z osobna i wszystkich razem. Ciemne, matowe, pełne, bardzo zróżnicowane i nowoczesne, choć zamocowane przecież w szeroko rozumianej jazzowej estetyce, to jednak bardzo dalekie od mainstreamu. Bardzo ożywczy w moim odczuciu był udział Krzysztofa Szmańdy, który opierając się na solidnym fundamencie kontrabasu Andrzeja Święsa, mógł zagrać inaczej niż zazwyczaj robi to w formacji Soundcheck, inaczej też niż ostatnio w Trifonidis Orchestra.występujące w Pardon To Tu A to jest przecież wyrazisty drummer, silnie zakorzeniony w graniu groovowym wywodzącym się raz to z estetyki Tamla Motown raz z M-BASEowych zespołów Steve’a Colemana.

Ta druga to także sfera, której Adam Pierończyk poświęcał niegdyś sporo uwagi. Dzisiaj to już przeszłość, rzecz jasna, bo Adam od dawna jest twórcą, który podąża własną drogą i co ważne drogą nie polegającą na żonglowaniu estetykami, ani też ustawianiu się w kolejce za historycznie docenionymi postaciami. Znakomicie było to słychać kiedy na sam koniec koncertu trio zagrało Coltrane’owski 26.2, tak różniący się od klasycznego wykonania, i to nie tylko znacznie szybszym tempem. Fascynujące jest w grze Adama, to w jaki sposób wybiera i łączy dźwięki, jak z nich buduje frazy i jak w ich obrębie potrafi umiejscawiać swoją wiedzę o saksofonie, o jego historii i tym co w  saksofonowej sztuce jest jego własnym wkładem niezależnie po jaki saksofon sięga.

Ja szczególnie czekałem aż sięgnie po sopran, bo w tej roli ostatnio wydaje mi się szczególnie interesujący. I tego sopranu było sporo, a w drugim utworze „Misy” Krzysztofa Szmańdy wydał mi się szczególnie ciekawy. Brzmiał inaczej niż w wysokiej sali Muzeum Powstania Warszawskiego, kiedy słuchałem go w wersji solo. Brzmiał znacznie bardziej bezpośrednio, dosadniej, nie płynął za nim też pogłos sali, dzięki czemu łatwiej można było zagłębić się w detale, z których Adamowy sound jest zbudowany. Wyraźniej odczuć kiedy wykracza poza standardowe rejestry instrumentu i jak grając poza nim, buduje swoje długie i złożone frazy oraz jak stapiają się one z brzmieniem bandu.

Tak sobie myślę chyba nie byłoby źle, gdyby to spotkanie nie skończyło się tylko tymi dwoma koncertami. Ciekawe czy tego samego zdania są muzycy i czy taką myśl w ogóle dopuszczają?