Babcia's Memory - Riverloam Trio w Pardon, To Tu

Autor: 
Beata Wach
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Kolejny raz, chyba już czwarty w tym roku, obecność Mikołaja Trzaski w Pardon, To Tu spowodowała najazd jego wielbicieli. Wypełnili sobą każdą wolną przestrzeń klubu,  podnosząc temperaturę do granic wytrzymałości. Na szczęście nie na tyle,  by koncert się nie odbył. Wszystko poszło dokładnie według planu. Punktualnie o 21.00  „Riverloam Trio” w składzie Mikołaj Trzaska (saksofon, klarnet basowy), Olie Brice (kontrabas), Mark Sanders (perkusja) wraz z gościem specjalnym Per-Âke  Holmlanderem (tuba) spowodowali, że słupek rtęci skoczył jeszcze wyżej. A wszystko za sprawą, jak można było się domyśleć, współczesnej improwizowanej muzyki splecionej z żydowską tradycją.

Koncert był dedykowany wszystkim mieszkańcom Getta Warszawskiego, których w ramach "Großaktion Warschau" rozpoczętej 22 lipca 1942 roku, wywieziono do obozów zagłady. Miał być świadectwem pamięci. Zadziwiające jest to, że Mikołaj Trzaska nie powiedział o tym przed koncertem. Myślę, że było tam wielu, którzy w ogóle o tej rocznicy nie mieli pojęcia, a tym bardziej, że koncert jest z nią tak silnie związany. Może muzyk uznał to za oczywiste, jednak wciąż oczywistym nie pozostaje.

Na ten szczególny wieczór Riverloam Trio przygotowało projekt o wszystko mówiącym tytule „Babcia's Memory”, który powstał z inspiracji historiami śpiewanymi i opowiadanymi przez babcie muzyków. Babcie, które pamiętają czasy nam nieznane, które przywracają naszej pamięci nieżyjących przodków, które swoją obecnością podtrzymują rodzinną tradycję. Właśnie z tego powodu ten koncert połączył to, co minione z obecnym. Melodie śpiewane przez babcie na nowo, współcześnie przetworzone, taki osobisty dialog żydowskiej przeszłości z teraźniejszością.

Koncert był osobisty, ale niestety przewidywalny. Jakbyśmy już tę przeszłość w tej konkretnie improwizowanej formie poznali. Jakby nam ją ktoś kolejny raz opowiadał. Dokładnie jak  z tymi babcinymi historyjkami. Znamy już je na pamięć, na wyrywki, żadne zakończenie już nas nie zaskoczy, ale z niesłabnącą przyjemnością wysłuchamy kolejny raz za cenę  ciepła płynącego z bezpiecznych ramion babci. Z czasem to ciepło, niestety, traci na swej atrakcyjności na rzecz bijącego ze zgoła odmiennych ramion... Zastanawiam się więc, jak długo jeszcze Mikołaj Trzaska będzie „robił za babcię”? Wszystko jedno czy to  Melbye czy Brice, Jorgensen czy Sanders, z czasem zaczynam mieć wrażenie, że nie ma to żadnego znaczenia, że Trzaska wszedł w jakąś dobrze sobie znaną koleinę i gra to samo, w czym czuje się najlepiej i co uwielbia jego publiczność. Dlatego podczas środowego koncertu niczym mnie nie zaskoczył. Z pokoncertowych rozmów wynika, że moje odczucia nie były jednostkowe.

Z wyjścia z utartego toru nie pomogła Trzasce nawet obecność szwedzkiego wirtuoza gry na tubie i basowym puzonie Per-Âke Holmlandera, stałego członka słynnego nieistniejącego już Chicago Tentet Petera Broetzmanna.  Znakomity improwizator, dzięki swojej wypracowanej technice na tak rzadko spotykanych instrumentach jest rozchwytywany przez najlepsze, awangardowe zespoły. Przez Riverloam Trio w warszawskim Pardon, To Tu został prawie pominięty. Brce'owi, Sandersowi i Trzasce ewidentnie dobrze się razem grało. Tworzyli team, a Holmlander był jakby na doczepkę. Poza jednym pięknym solo gromko nagrodzonym brawami i paroma niewiele znaczącymi dla całości wejściami, trwał pochylony z zamkniętymi oczami nad tubą. Czyżby mu babcia nie śpiewała? Albo, co gorsza, w ogóle babci nie miał?

Może po prostu nie miałam dnia i czepiam się? Bo publiczność była szczęśliwa i nie chciała puścić muzyków ze sceny. Może to tylko o to chodzi? Może, ale ja wciąż liczę na Mikołaja Trzaskę jak za czasów legendarnej „Miłości”. Czy to możliwe? Wierzę, że tak. Wciąż jestem na jego koncertach. Nie odpuszczam.