Akordeonowo-saksofonowa idylla – Kusiołek i Postaremczak w Pardon, To Tu.

Autor: 
Beata Wach

Nie z powodu istotnej rocznicy, okrągłego jubileuszu czy festiwalu, ale dla zwykłej przyjemności grania. Tak po prostu: dla spotkania, możliwości muzycznej rozmowy i bycia tu i teraz, a nade wszystko dla nas, wielbicieli improwizacyjnych wyzwań we wtorkowy wieczór w Pardon, To Tu zagrali Robert Kusiołek (akordeon) i Paweł Postaremczak (saksofon). Rzeczywiście, przyznać trzeba, było to prawdziwe wyzwanie. Nie tylko dla publiczności.

Nie będę rozprawiała o tym, że akordeon i saksofon, to zestaw niecodzienny, dla niektórych wręcz może nawet egzotyczny. Mieliśmy już parokrotnie z nim do czynienia i to dokładnie w tym samym duecie więc czas zaskoczenia szczęśliwie mamy za sobą. Dzięki temu mogliśmy wycisnąć muzyczną esencję z wtorkowego spektaklu. Bo to był spektakl, a może raczej malowniczo snująca się dźwiękami akordeonu i saksofonu  opowieść. Koncert składał się z kilku 

setów, po każdym była przerwa, ale zdawało się, że po to tylko, by zaczerpnąć powietrze na ciąg dalszy tej emocjonującej historii. Bo było w tym koncercie coś z  dziecięcego słuchania baśni, którą pochłania się z wypiekami na twarzy z szeroko otwartymi oczami z przejęcia. Na scenie dwóch aktorów – Kusiołek i Postaremczak - w  lirycznej akordeonowo-saksofonowej rozmowie. Wystarczyło by tylko Postaremczak zaczął wydobywać dźwięki saksofonu, tak bardzo subtelne, efemeryczne wręcz, by już przejmował je Kusiołek i przedłużał brzmieniem akordeonu wgryzającym się w uszy, wibrującym piskiem. Czasami dźwięki saksofonu były jakby echem tego, co zaintonował Kusiołek na akordeonie i na odwrót. Muzycy żonglowali dźwiękami, mając świadomość intymnego charakteru dialogu, który na naszych oczach prowadzili.

Dawno nie słyszałam tak przejmującej rozmowy, tak bardzo dopełniającej się. Nikt tu nie był prowadzącym, dyktującym warunki. Nikt nie dominował, nie wkraczał inwazyjnie w przestrzeń partnera, choć w skrytości przyznam się, że trochę o to podejrzewałam Pawła Postaremczaka, jego ekstatyczny momentami styl gry. Odszczekuję i w pierś się biję. Nic bardziej mylnego. Partner idealny.

Jestem przekonana, że rozczarowanych nie było choć mogliby być i tacy, których ta idylliczna jednostajność trochę uśpiła. Bo czy to możliwe, żeby aż tak zgodnym być? Chyba tylko w muzyce improwizowanej czego świadkami byliśmy na wtorkowym koncercie w Pardon, To Tu. Teraz nie pozostało nam chyba nic innego, jak tylko czekać, co z tego wyniknie. Dobrze by było.