Brudny groove dla szalonych krów – Gustafsson i Nilssen-Love w Pardon To Tu

Autor: 
Krzysztof Wójcik
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Śmiem przedłożyć teorię, że Mats Gustafsson i Paal Nilssen-Love podłączeni do prądu, byliby w stanie zapewnić energię całej Skandynawii. Wszak zaludnienie jest tam niewielkie... W rzeczywistości, duet zagrał niedzielny gig w ogóle nie korzystając prądu i nagłośnienia, podczas gdy klub pękał w szwach. Świadectwo niezachwianego scenicznego hartu ducha. Ostatni raz podobne tłumy w Pardon To Tu widziałem chyba na Shofarze, a było to już prawie rok temu. Cóż - Gustafsson i Nilssen są ikonami gatunku, którego stołeczny klub jest zacnym i konsekwentnym propagatorem, zatem nie dziwmy sie frekwencji.

Pozwolę sobie na mały coming out - w moim odbiorze Mats Gustafsson był muzykiem roku 2013, w którym zrealizował szereg wyjątkowych przedsięwzięć artystycznych z Fire! Orchestra na czele. Sytuacja duetu Szweda z Nilssenem, stałym współpracownikiem, a zarazem bez wątpienia jednym z najlepszych perkusistów w kwiecie wieku, była dla mnie rodzajem koncertowej fantazji. Duety w ogóle maja w sobie dozę wyjątkowego scenicznego magnetyzmu.

Co znamienne, nie od razu muzycy zawładnęli publicznością, choć Gustafsson uderzył mocno i hałaśliwie, a Nilssen wtórował mu z zegarmistrzowska precyzją. Muzyka, która oczywiście konotuje skojarzenia z The Thing, jest twórczością w dużej mierze brutalną, bardzo bezpośrednią, operującą zarazem dość prymitywistycznym przekazem, dla którego kluczowa w moim odbiorze jest energia, dająca dźwiękom szczególne nieokiełznane zabarwienie. W podobnych okolicznościach chwila na aklimatyzację jest absolutnie zrozumiała. Gustafsson wydobywając z saksofonów agresywne tony, nie jest typem gwiazdora popisującego się prędkością, czy techniką - głównym orężem muzyka jest specyficzny, brudny, lecz niezwykle wyważony feeling, który z prostych dźwięków jest w stanie wykrzesać coś w rodzaju punkowej mantry - czytelnej, choć zniuansowanej brzmieniowo. Dzięki czemu piękny, oksydowany instrument artysty hipnotyzował, a zarazem działał jak młot pneumatyczny - pełen ognia i okazjonalnego, zaskakującego liryzmu. Paal Nilssen-Love byl dla Gustafssona absolutnie równorzędnym partnerem. Jego niezwykle szybka, dosadna i szalenie dokładna gra, usiana była najrozmaitszymi drobnymi niuansami oraz swoistym minimalizmem w kanonadzie dźwięków, skupieniem na szczególe, po którym znać wybitnych i świadomych perkusistów. W duecie z Vandermarkiem Nilssen gra zdecydowanie bardziej różnorodnie i pozwala sobie na więcej eksperymentów brzmieniowych, z Gustafssonem muzyk kładzie nacisk na różnicowanie intensywność swego przebogatego arsenału środków wyrazu, zwykle zmierzającego do mocarnej erupcji. Lata wspólnego muzykowania zrobiły swoje i objawiły sie na scenie Pardonu doskonałym zgraniem i niebywałą chemią pomiędzy muzykami. Dzięki temu gra duetu powalała groovem i niespodziewanymi, trafionymi w punkt zwrotami akcji. Niemniej jednak to właśnie brudny, prymitywistyczno-punkowy sound upatrywałbym, jako główną zaletę tego dwuosobowego składu.

Im dłużej koncert trwał, tym większą satysfakcję czerpałem z dobiegających do mnie dźwięków, a obserwowanie ekspresji muzyków na scenie było pasjonującym doświadczeniem. Nie jestem zwolennikiem bisów, jednak ten wysłuchałem z prawdziwą przyjemnością, a jego sinusoidalna struktura zręcznie zamknęła i podsumowała występ mocnym akcentem. Motywem nieustannie powracającym na linii scena-widownia były odgłosy nazwane przez Gustafssona dźwiękiem krów. Oczywiście „muczenie” nie miało nic wspólnego z niezadowoleniem, a bardziej z naturalistyczną reakcją na uwodzicielską prostotę brzmienia i szaloną energię duetu.

Wielkie brawa dla muzyków, dla klubu oraz dla Bocian Records - możemy być dumni, że artyści takiego formatu nagrywają albumy dla polskiej wytworni. Osobiście uznaję - dopiero teraz - koncertowy rok 2014 za rozpoczęty. Z jazgotem i rock’n’rollowym groovem. Thank you Mats, thank you Paal!