BOOT!

Autor: 
Krzysztof Wójcik
The Thing
Wydawca: 
The Thing Records
Data wydania: 
12.11.2013
Dystrybutor: 
Trost
Ocena: 
4
Average: 4 (1 vote)
Skład: 
Mats Gustafsson: bass saxophone, baritone saxophone, tenor saxophone, soprano saxophones; Ingebrigt Håker Flaten: electric bass; Paal Nilssen-Love: drums.

Wydawniczej ofensywy Matsa Gustafssona ciąg dalszy. Szwedzki saksofonista w tym roku nie daje słuchaczom wytchnienia i trzeba przyznać, że w większości pozycje pod którymi zdążył się podpisać trzymają wysoki poziom. Przede wszystkim należałoby wymienić projekt Fire! Orchestra, który z początkiem roku zaatakował uszy jazzowych fanów z siłą i intensywnością bomby wodorowej. Z pewnością jako sukces Gustafsson może poczytywać sobie również płytę Fire! w wersji trio (whithout noticing), będącą powrotem do podstawowej formuły zespołu. Nowy album The Thing można odczytywać w podobny sposób. Trio po zeszłorocznej współpracy z gigantem kontrabasu Barry’m Guy’em oraz płycie The Cherry Thing nagranej wraz z wokalistką Neneh Cherry, wydaje pierwszy od dwóch lat samodzielny album, otwierając zarazem z hukiem katalog autorskiego labelu The Thing Records.

Powrót do korzeni bardzo dobrze zwiastuje już sam początek BOOT! - kompozycja India Johna Coltrane’a. Utwór nagrany w oryginale na saksofonie sopranowym, mający w sobie dużo zwiewności, powietrza, w wersji The Thing jest duszny i ciężki, brzmi niemalże jak wczesne Black Sabbath. Skandynawowie nie tyle pogwałcili Coltrane’a, co raczej ubrali go w nowe, nieco mroczne szaty. Surowość zasygnalizowana na otwarcie albumu jest charakterystyczna dla całego wydawnictwa. Produkcję płyty w normalnych okolicznościach musiałbym określić jako „pozostawiającą wiele do życzenia”, jednak biorąc poprawkę na to, że mam do czynienia z The Thing, w brzmienie którego garażowy sound jest programowo wpisany, nie przystoi narzekać. Choć perkusja bębniarza tej klasy co Paal Nilssen-Love z pewnością mogłaby zostać nagrana zdecydowanie lepiej, nawet w obrębie przyjętej przez zespół chropowatej estetyki.

BOOT! w połowie wypełniły kompozycje całego The Thing, w połowie pojedynczych osób - wzmiankowany Coltrane, Heaven Duke’a Ellingtona, oraz Red River Haker Flatena. Heaven zdominował niski, głęboki ton saksofonu Gustafssona, chyba w najbardziej eleganckim, ułożonym wydaniu. Utwór dość znacznie odbiega nastrojem od marzycielskiej ballady Ellingtona, nurzając się bardziej w mroku i chmurnej kontemplacji oleistych, molowych tonów. Mimo to kawałek pełni rolę względnie uspokajającego oddechu przed opartą na charakterystycznym basowym riffie petardą Haker Flatena. Właśnie w Red River The Thing udało się osiągnąć najbardziej zbliżone brzmienie do tego, które prezentuje na koncertach. Wręcz rock’n’rollowy temat, początkowo silnie akcentowany przez Gustafssona, zaczyna z każda minutą dryfować w kierunku intensywnej improwizacji, w której niebagatelną rolę odgrywa sprzęgająca, przesterowana gitara basowa.

Chropowata, surowa, ascetyczna w formie estetyka, budowanie struktury kompozycji z grubo ciosanych, wręcz prymitywistycznych elementów skondensowanych, a zarazem rozpływających się w różne strony. Tak w skrócie można by było opisać strategię brzmieniową The Thing na BOOT!. Jednocześnie muzyka zaproponowana przez Skandynawów nie ucieka od melodyjności, wręcz przeciwnie - wykorzystuje ją, choć bardziej jako pretekst do dekonstrukcji samej kompozycji. Utworem, który zrobił na mnie największe wrażenie jest drugi w zestawie ReBoot. Kawałek zaczyna się od dynamicznej perkusji wygrywającej jednostajny rytm z dokładnością przyspieszonego metronomu. Towarzyszą jej opętańcze gwizdy saksofonu, a całość przypomina rozpędzoną lokomotywę pod wodzą szalonego maszynisty. Następne części utworu są warstwowe i właściwie każdy z muzyków ma pozostawione miejsce do samodzielnego zagospodarowania. ReBoot jest najdobitniejszym potwierdzeniem strategii obranej przez The Thing - operowania dźwiękami nieskomplikowanymi, lecz intensywnymi, gęstymi i pomysłowo zestawianymi. 
BOOT! miał być materiałem mocnym, epickim, wyraźnym krokiem na przód w karierze The Thing. Z pewnością album jest świadectwem oryginalnego brzmienia, bezkompromisowego podejścia do dźwięku, lecz muzyce na nim zawartej trochę brak różnorodności, co w skali prawie godzinnej przygody z odsłuchem bywa przytłaczające. BOOT! pokazuje muzyczną sprawność i otwartość tria na niekonwencjonalne interpretacje, jest jak postawienie kropki nad “i”, która mam nadzieję stanie się cezurą, po której skład Gustafssona przedstawi zupełnie nowy, niespodziewany pomysł na granie.

01. India; 02. ReBOOT; 03. Heaven; 04. Red River; 05. BOOT; 06. Epilog