Adam Bałdych - sukces to sytuacja, w której możesz naprawdę robić to, czego pragniesz

Autor: 
Urszula Nowak
Autor zdjęcia: 
mat. prasowe

Niezwykła wrażliwość, niecodzienny talent i niepohamowany apetyt na ciężką pracę. Ten krótki, aczkolwiek treściwy opis odnosi się do jednego z najwybitniejszych polskich muzyków jazzowych. O stosunku do tradycji, potrzebie tworzenia w zgodzie z duchem czasu, zaletach grania w duecie oraz o tym, że w muzyce wszyscy powinni być równi, Adam Bałdych opowiedział redakcji Jazzarium na kilka dni przed premierą albumu "The New Tradition", nagranego w duecie z pochodzącym z Izraela, znakomitym pianistą Yaronem Hermanem. Płyta ukaże się na rynku 30 maja i tego też dnia obydwaj panowie zagrają koncert w studiu im. Agnieszki Osieckiej.

Teledysk promujący płytę "The New Tradition", nagraną w duecie z Yaronem Hermanem, każe przypuszczać, że seifertowskie "Quo vadis"w Twojej aranżacji jest jedną z ważniejszych kompozycji na płycie. Czy intuicja słusznie podpowiada mi, że jest ona kluczowa dla zrozumienia przesłania Twojego nowego albumu?

Pomysł zrobienia teledysku przyszedł mi do głowy już po zrealizowaniu całej płyty. Przesłuchiwałem utwory i zastanawiałem się, który z nich mógłby w największym stopniu oddać klimat, brzmienie albumu, skądinąd bardzo zróżnicowanego - trudno znaleźć jeden utwór, który mówiłby o wszystkim. Wybrałem "Quo vadis" z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że został napisany przez Zbyszka Seiferta, który jest mi bliski, po drugie sam tytuł utworu odnosi się do albumu i uzupełnia jego treść. "The New Tradiotion" mówi o czymś, z czego korzystam, co mnie kształtowało - o mojej własnej tradycji, z którą próbuję się zmierzyć, ale pokazując ją zupełnie na swój sposób. W tym kontekście pytanie o to, dokąd zmierzam, genialnie się wpisuje w przekaz. Muszę zaznaczyć, że nie interesowało mnie granie Seiferta Seifertem. Nigdy nie słuchałem skrzypków jazzowych. To był tylko epizod w moim życiu, przesłuchałem kilka najważniejszych płyt znakomitych muzyków grających jazz na skrzypcach, by zrozumieć w jaki sposób to robią, ale potem je odstawiałem. Nigdy nie chciałem podążać ich ścieżkami, a jeżeli się inspirować, to tylko pod względem podejścia do muzyki. Tak było między innymi  z Seifertem.

Od początku Twojej edukacji muzycznej grasz na skrzypcach, czy były również inne instrumenty?

Od samego początku były to skrzypce. Gdy tylko zrozumiałem, że to przez ten instrument jestem w stanie się wyrazić, przyszła pewność, że trzeba się temu poświecić bez reszty.

Twoje korzenie to wypadkowa tego, co w polskiej muzyce najcenniejsze: klasyka, jazz i folklor, a słowo "tradycja" w odniesieniu do tego, co słyszymy na płycie zyskuje dzięki Tobie ogromną przestrzeń - jesteś jednocześnie jej kontynuatorem, twórcą i ambasadorem. W której z tych ról czujesz się najlepiej?

Uważam, że wyruszając w świat, chcąc od świata coś otrzymać, musimy w pierwszej kolejności dać mu coś od siebie. Znaleźć w sobie taką wartość, którą chcielibyśmy się podzielić z innymi. Dla mnie jest nią moja tradycja. Próba komunikacji ze światem musi być bardzo świadoma, oparta na byciu dumnym, z tego kim jestem. Wtedy śmiało można wyjść i krzyknąć światu: chciałbym coś dostać od was, ale mam też coś swojego do przekazania, coś czego być może nie znacie. Takie mam podejście do tradycji. Natomiast próbuję grać własną muzykę, która mówi o mnie, o tym, w jaki sposób patrzę na rzeczywistość, ale nie może funkcjonować w oderwaniu od tego, co mnie ukształtowało. Album "The New Tradition" jest formą docenienia tego skąd pochodzę, próbą stanięcia twarzą w twarz ze sobą, zrozumienia kim jestem i próbą przekucia tego w wartość, z której wybuduję coś nowego. Nie chcę być wyłącznie piewcą tradycji i mówić o tym na kolejnych płytach. To jest koncept-album, który odnosi się do tego, o czym rozmawiamy, z tego korzysta. Trudno powiedzieć co będzie dalej... Może kolejny album będzie coś negował? Tego nie wiem.

Album "The New Tradition" to ujmująca podróż przez epoki: "Lamentacja" Tomasa Tallisa, a więc muzyka polifoniczna, wieńcząca płytę "Hildegarda von Bingen" - kompozytorka średniowieczna, Preludium e-moll Chopina pobrzmiewające w Hidden Track - jakich środków potrzebowałeś, by uniknąć dosłowności wykonań i jednocześnie obdarzyć muzykę historyczną ultranowoczesnym brzmieniem?

To, co sprawiło, że miałem największe kłopoty w szkole muzycznej, to chyba to, że za wszelką cenę starałem się nie dostosowywać do patetyzmu w obcowaniu z epoką, uciekania się do ról, jakie obowiązywały wtedy. Zawsze uważałem, że żyjemy w czasach, w których nie bez powodu przyszło nam żyć i nawet jeśli chcę sięgać po muzykę sprzed kilkuset lat, to chcę ją zrobić na absolutnie swój sposób. Chcę pokazać, ze można tchnąć w nią ducha otaczającej nas rzeczywistości, dlatego nie miałem problemu z interpretowaniem muzyki minionych epok, która znalazła się na płycie. Oczywiście, miałem poczucie, że obcuję z duchowością tych czasów, co było dla mnie fascynujące, ale tak naprawdę znów przelałem w nuty, które były tam zapisane, swoje własne emocje. Próbowałem między wierszami powiedzieć o sprawach, o których ja sam chcę światu powiedzieć, korzystając z harmonii, brzmień, linii melodycznych szczególnie mnie zachwycających w muzyce przeszłości. Nie bez przyczyny odniosłem się do muzyki średniowiecznej i renesansowej, bo duch tej muzyki wciąż unosi się nad Europą. Kiedy pierwszy raz usłyszałem kompozycje Hildegardy, od razu skojarzyłem pewne dźwięki z nurtem europejskiego jazzu, szczególnie skandynawskiego. Pomyślałem po raz kolejny, że współcześni twórcy, są odbiciem tego, co już było dawno temu w muzyce, nawet jeśli próbują temu  jednoznacznie przeczyć.

I to stwierdzenie poniekąd prowokuje moje kolejne spostrzeżenie. Będąc muzykiem jazzowym Twojej klasy trzeba dużo odwagi, by sięgnąć po utwór wielokrotnie i przez różnych twórców już interpretowany, jak "Rosmary's Baby" Krzysztofa Komedy. To już taki trochę polski standard jazzowy, a Tobie udało się nadać temu absolutnie swój styl.

Tak, z jednej strony ta rozpoznawalność utworu może stanowić wartość dodaną do albumu, ponieważ ludzie wychwycą coś, co znają i doceniają. Ale z drugiej strony mierzenie się z czymś, co już wielokrotnie zostało zagrane przez najwybitniejszych, polskich artystów jest sporym wyzwaniem. Trzeba wierzyć w swoje brzmienie, w swoje siły, być trochę bezczelnym podchodząc do tego kolejny raz (śmiech).  Mówiąc "bezczelny", mam na myśli taką świadomość, że jest w tej muzyce jeszcze coś do odkrycia i nie należy bać się po to sięgać. Jeżeli muzyk, tak jak ja, chce improwizować, to nie może ograniczyć się wyłącznie do sola w temacie. Improwizacja oznacza również zabawę brzmieniem, konceptem.

A propos brzmienia i nowych pomysłów. Wydany właśnie album solowy w duecie z Yaronem Hermanem to pomimo czegoś, co jest absolutnie nowe, inne, stanowi w pewnym sensie kontynuację "Imaginary Room". Coraz więcej ciszy. Cisza to ważny element kompozycji?

Dla mnie coraz ważniejszy. Zaczynam ją słyszeć. I odkrywać. Przekonuję się, że jest wiele rodzajów ciszy. Jest cisza absolutna, do której możemy się odnieść, jeśli potrafimy się na tyle skoncentrować, by ją w sobie odnaleźć. Ale cisza to także wybrzmienie dźwięków, kontynuacja tego, co było przed nią.  Jest echem tego, co te dźwięki ze sobą niosą. Komfort obcowania z ciszą jest dla mnie obecnie największym wyzwaniem, które rozpoczęło się z chwilą nagrania płyty "Imaginary Room". Naturalnym jest, że tworząc nowe rzeczy korzystam z tego, co zrobiłem uprzednio. Czasem słuchając wcześniejszych moich nagrań można przez przypadek trafić na coś, co sygnalizowało w jakim kierunku rozwinie się nowy album. Przykładem jest choćby fakt, ze zagrałem jakiś czas temu dwa duety - z Jacobem Karlzonem i Larsem Danielssonem, które były tak naprawdę dodatkiem do powstających płyt. Stwierdziliśmy, że fajnie byłoby mieć zarejestrowane nagrania w duecie, kompletnie inne od tego, co pojawiło się na moim poprzednim albumie. To właśnie wtedy zrozumiałem, że potrzebuję czegoś jeszcze bardziej kameralnego, intymnego, czegoś, dzięki czemu  pokaże więcej detali w muzyce na kolejnej płycie.

Zatem pomyślałeś o duecie. Najpierw była myśl: piano i skrzypce, czy Yaron Herman i ja?

Duet piano - skrzypce. Od dłuższego czasu chodziło mi to po głowie. Miałem przyjemność grać z Joachim Kühnem, wspomnianym Jacobem Karlzonem, Adzikiem Sendeckim oraz z paroma innymi, wspaniałymi pianistami. I to właśnie granie z nimi uświadomiło mi, jak ważny jest wybór muzyka do współtworzenia projektu, o jakim myślałem. Tu ciśnienie i odpowiedzialność za brzmienie rozkłada się tylko na dwie osoby, to zupełnie coś innego niż, gdyby otaczali mnie jeszcze kontrabasista i perkusista. Mając tę świadomość, jedyne czego potrzebowałem to znaleźć odpowiednią osobę. Osobę obdarzoną bardzo silną osobowością, ale i taką, która uszanuje to, w jakim kierunku podążam z moją muzyką.

Jak się poznaliście z Yaronem Hermanem?

To było wiele lat temu w Paryżu, zupełnie przez przypadek. Poznali nas ze sobą nasi wspólni znajomi. Yaron nie był jeszcze znanym muzykiem, ja tym bardziej. Nasze drogi wielokrotnie się krzyżowały, aż do momentu, kiedy zagraliśmy wspólnie w Filharmonii Berlińskiej. To był pierwszy moment, kiedy moja kompozycja została zagrana przez nas dwóch. Usłyszałem wtedy to, co było mi potrzebne do nagrania kolejnego albumu.

I zdecydowałeś, że po raz drugi wydasz swój album nakładem wytwórni ACT. Z jakiegoś szczególnego powodu?

Bardzo dobrze oceniam te współpracę. ACT Music mocno we mnie wierzy, pokłada dużo sił, żeby dać mi impuls i jednocześnie wykorzystać moją pracę. Widzą, że ciężko pracuję i wykorzystuję daną mi szansę. Sam jestem trochę dla siebie  motorem napędowym, mam na siebie pomysł i takich muzyków szuka ta wytwórnia. Ten potencjał pomagają mi przekuć w sukces, pozostawiając  mi pełne pole do realizacji własnych marzeń. Podsuwają oczywiście własne pomysły, które zawsze analizuje i wyciągam wnioski.

Jak definiujesz swój sukces?

Dla mnie sukces to sytuacja, w której możesz naprawdę robić to, czego pragniesz. I jeśli to, co grasz sprawia, że ludzie chcą Cię słuchać, a krytycy doceniają Twoją pracę, możesz mówić o sukcesie. Mój sukces polega na wierności własnym ideałom, graniu własnej muzyki i zapraszaniu do wspólnego wykonywania coraz to wspanialszych artystów, dzięki którym odnajduję to, czego dotąd nie odkryłem w muzyce.

A gdybyś miał możliwość swobodnego podróżowania w czasie i przestrzeni, z kim jeszcze chciałbyś odkrywać piękno w muzyce, stojąc na jednej scenie? Do Twojej dyspozycji jest cała historia muzyki (śmiech).

Taką postacią, która była dla mnie zawsze szczególnie ważna, od momentu, gdy poznałem muzykę jazzową, a niestety nigdy nie miałem możliwości posłuchać go na żywo, jest Miles Davis. Niepokorna dusza, ktoś, kto zawsze szedł w swoją stronę. Bardzo chciałbym go poznać i stanąć z nim na jednej scenie, zobaczyć jak bardzo jego osobowość wpłynęłaby na moją muzykę. I sprawdzić czy ja byłbym na tyle silny, by sprowokować go do czegoś, co zmierzałoby w kierunku, w którym zmierza moja, własna muzyka. Najbardziej fascynujące w takich spotkaniach jest wzajemne oddziaływanie, gdy staję na scenie z kolejnymi artystami i dostrzegam, że oni swoją silną osobowością wpływają na mnie, jednocześnie używając trochę dźwięków, którymi ja gram. Spotkanie ze swoim guru sprzed lat, Milsem Davisem, byłoby czymś wyjątkowym!

Co mógłbyś powiedzieć bardzo młodym muzykom, przeżywającym pierwsze fascynacje, ale i zawody związane z wykonywaniem muzyki?

Trudno o jedno takie zdanie, ale z pewnością chciałbym podzielić się refleksją, która towarzyszy mi od dawna i zawsze pomagała mi w podążaniu do własnych celów. W muzyce wszyscy powinni być równi. Wszyscy powinni stać obok siebie i wierzyć, że są w stanie wytworzyć coś magicznego, dlatego każdy powinien mieć możliwość wejść na scenę, dać z siebie wszystko, dać czadu i przekonać się, że często najbardziej niepozorna chwila może wiele odmienić. I tak wielokrotnie działo się w moim życiu. Rzeczy, nad którymi pracowałem sprzęgały, łączyły się ze sobą w momencie, kiedy byłem na to gotowy. Będąc młodym muzykiem, trzeba pamiętać, że nawet jeśli coś nie dzieje się w życiu właśnie teraz, to nie znaczy, że się nigdy nie wydarzy. Przyjdzie taki moment, że ci ludzie będą gotowi wykorzystać potencjał, który jest im dany. Należy wykorzystywać każdą, małą szansę i ciężko pracować, a może jedna chwila sprawi, że życie odmieni się na wiele, wiele lat.

Sporo w tym, co mówisz pokory i skromności, a jednocześnie odwagi.

Zawsze staram się podchodzić do muzyki w taki sam sposób, jak na początku. Wierzyć w to, że najważniejsze jest dzielenie się z ludźmi poprzez muzykę. I tak długo, jak będę wiedział, że poprzez swoją pracę dzielę się z ludźmi, tym co najcenniejsze, tak długo moje działania będą miały dla mnie sens.