Czy wiesz, jak prawidłowo dobrać muzykę do jagnięciny?

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 
Jeśli do tej pory ktoś nie napisał takiego poradnika, to lada moment takie dzieło powstanie. Jak dobierać muzykę do konkretnych potraw, do sytuacji, do wnętrz… W zasadzie nie ma się czemu dziwić. Jazz – ale chyba nie tylko, chyba muzyka w ogóle – bardzo rzadko bywa teraz doceniany ze względu na to, czym jest. Może na niektórych festiwalach, w co bardziej niszowych klubach, w kilku radiowych audycjach autorskich… Ale na ogół muzyka jest traktowana jako część wrażenia, doznania, tworzonego przez wiele czynników. Kolory, smaki, zapachy, oświetlenie, i na końcu także dźwięki, mają dostarczyć odbiorcy jakieś emocje, wprawić go w pożądany nastrój. W tym czysto użytkowym kontekście jazz w sumie nie wypada zresztą najgorzej, zwykle podkreśla ekskluzywny charakter danej chwili, ma zasugerować najwyższą jakość i elegancję… Nie wymyśliłem tego sam, to efekt kilku rozmów ze znajomymi, zajmującymi się produkowaniem imprez firmowych.
 
Zdarzało mi się – niezbyt często, ale jednak – na takich imprezach grywać. Nie ma co owijać w bawełnę, ja też muszę płacić rachunki, a oni po prostu dobrze płacą. I za każdym razem zdumiewał mnie ten moment, kiedy organizator imprezy nalegał na uzgodnienie repertuaru. Przecież statystyczny organizator nie zna większości utworów, które ja mu zaproponuję, i które on przecież  najprawdopodobniej zatwierdzi… Ale może jednak w tym o coś chodzi, może on po prostu rozumie – a ja jeszcze nie – że doboru repertuaru pod żadnym pozorem nie wolno zostawić muzykom? Przecież taki muzyk będzie myślał wyłącznie w kategoriach, no cóż, muzycznych. A tymczasem goście zostaną uraczeni, dajmy na to, jagnięciną, różowym winem i małżami zapiekanymi w sierści jednorożca. Na sali będzie dyskretne, seledynowe oświetlenie, podkreślające subtelny zapach limonki. I tematem przewodnim imprezy będzie budyń. Albo cokolwiek innego. Muzyk przecież z tego nic nie zrozumie, będzie po prostu chciał zagrać dobrą muzykę – a tu nie trzeba grac dobrze, lecz adekwatnie.
 
Coż, ja mam z tym kłopot. Nie poruszam się zbyt pewnie w świecie limonkowego budyniu, lepiej się czuję na tych festiwalach, gdzie „adekwatnie” znaczy „dobrze”. Ale przecież chodzi o to, żeby muzyka improwizowana istniała nie tylko wewnątrz określonych enklaw. Taka izolacja zapewni wprawdzie swego rodzaju komfort i poczucie bycia rozumianym, ale powiększy jeszcze dystans pomiędzy muzykiem a słuchaczem. Czyli w jakiś sposób trzeba by się zmierzyć z faktem, że muzyka jest teraz raczej odczuwana niż słuchana… I tu pojawia się płyta, przez wielu okrzyknięta przełomową. Jest, jak sam tytuł zresztą sugeruje, epicka. Potężne chóry, monumentalne harmonie – trochę jak w muzyce filmowej, tylko bardziej. 
 
Tak, wiem, to nie jest najnowszy album. Sięgnąłem znów po „The Epic”, bo Kamasi Washington niedługo znów zagra w Warszawie, i chciałem jeszcze raz zmierzyć się z tymi dźwiękami. Otóż przyznaję, że nie jestem jakoś szczególnie poruszony tym albumem. To dobra płyta, ale ja słucham jej raczej z zainteresowaniem niż z zachwytem – ale teraz zacząłem się zastanawiać, czy przypadkiem ten album nie jest jednak w jakiś sposób przełomowy. W warstwie muzycznej wszystko jest OK, lecz moim zdaniem nie definiuje nowego nurtu. Za to w warstwie emocji… no właśnie. Mam wrażenie, że praktycznie wszystko dzieje się tu w przestrzeni doznań. Muzyka jest potężna, dominująca, stanowczo narzuca odbiorcy podniosły nastrój. Nie trzeba tego analizować, nie trzeba wdawać się w subtelne rozróżnienia. Trzeba po prostu dać się ponieść, a to przecież jest dużo prostsze, a zatem dostępne dla większej rzeszy słuchaczy.
 
Przyznaję, że chętniej słucham chłodniejszego, bardziej intelektualnego grania. Ale przyznaję też, że „The Epic” jest bardziej nośne i przystępne, a przy tym pozbawione zbytecznych uproszczeń. Może zatem właśnie tędy, przez emocje i odczucia, muzyka może zbliżyć się do słuchacza i powalczyć o samodzielność na rynku doznań? Ciekaw jestem, jak to się rozwinie – a na razie słucham po raz kolejny Kamasi Washingtona. Do którego jakoś mimowolnie rekomenduję czerwone, wytrawne, portugalskie wino…