Marcin Olak POczytalny: Bezludna wyspa 2.0

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Jakiś czas temu zabawiałem się myślowym eksperymentem z bezludną wyspą. Co bym zabrał, jakie przedmioty, jakie książki, jaką muzykę… To oczywiście pytanie o to, co uważam za ważne, a odpowiedzi w jakiś sposób ewoluują, zmieniają się... I to na pewno może być punktem wyjścia do jakichś introspekcji. 

Tymczasem rzeczywistość zaproponowała coś innego: izolację, odosobnienie. Nie bezludność, lecz zamknięcie z konkretnymi ludźmi. Ale za to odcięło mnie od codziennych aktywności, rutyn. Przedmioty zostają – ale nagle się okazuje, że chyba nie są aż tak ważne na mojej wyspie. Za to brakuje tego, co wypełniało codzienność. Koncertów, prób, nagrań. Wspólnego grania, współtworzenia. Właściwie zniknęło tylko to „współ”, przecież wciąż gram, coś nagrywam, próbuję tworzyć, mam swoje studio i gitary... Ale już sam. I tu zaczyna się robić ciekawie, bo nagle okazuje się, w ilu działaniach współtworzenie było ważne, nieomal niezbędne. Dawało jakieś poczucie bezpieczeństwa – może to złudne, ale jeśli robię coś z innymi muzykami, to mam od nich potwierdzenie, jakąś afirmację tego, co robię. I ponieważ robimy to razem, więc wspólnie ponosimy ryzyko. I jeśli powstanie coś bardzo osobistego, to zawsze można się od tego jakoś zdystansować, bo to przecież nie „ja”, ale „my”… A teraz nie ma jak uciekać. To ja gram. Ja piszę. Ja.

Teraz to wydaje mi się dużo ciekawsze od listy płyt, które pojechałyby ze mną do jakiegoś tropikalnego raju. Choć w tropiki – nie mam co do tego żadnych wątpliwości – zabrałbym przede wszystkim jakiś klimatyzator, nie znoszę upałów… ale do rzeczy. Otóż moim zdaniem dużo ciekawsze jest to, co zagram, kiedy będę grał zupełnie sam. Czy w ogóle będę grał? Czy będę próbował robić coś nowego, czy będę wolał skupić się na tym, co mierzalne i bezpieczne, na technice, biegłości, skalach, patentach? Czy zamiast tworzyć będę myślał przede wszystkim o pracy, o zarabianiu? I czego będzie mi brakowało najbardziej? To również może być punktem wyjścia do jakichś introspekcji, może nawet ciekawych.

Równie ciekawe jest poznawanie dzieł – czy szerzej, działań – podejmowanych przez muzyków w izolacji. Ktoś gra, ktoś publikuje jakieś archiwalia, jeszcze ktoś woli jakieś działania edukacyjne, a tworzenie schodzi na dalszy plan… To naprawdę ciekawe, i chyba jakoś prawdziwe, na bardzo podstawowym poziomie. Mam chwilę, siadam przed komputerem i szukam materiałów opublikowanych przez muzyków podczas pandemii. Oglądam pobieżnie, jednak nie mam tyle czasu ile bym chciał. Ale to naprawdę ciekawe. Po chwili zaczyna mnie męczyć różnorodność – edukacja, koncerty i publicystyka obok warsztatów dla dzieci… Potrzebuję jakiejś puenty.

I tu pojawia się płyta, cała na biało. Brad Mehldau, Suite April 2020. Oczywiście, powstała w izolacji. Tak, jest inspirowana tym trudnym czasem. Oczywiście, jest piękna. I nie, nie opiszę tej muzyki. Takich nagrań nie warto słuchać ze ściągawką, chyba lepiej dać się ponieść dźwiękom…

Nie chcę jakoś uogólniać, tym bardziej, że pandemia trwa, i jeszcze wszystko się może zdarzyć. Mam wrażenie, że ta izolacja zadaje mi więcej pytań, niż pozwala znaleźć odpowiedzi. Na razie jakoś przeczuwam – może za jakiś czas ktoś to porządnie opisze i zbada – że te działania pandemiczne są wyjątkowe. Może czasem niedopracowane, ale za to autentyczne, bardzo uczciwe. I chyba najciekawsze jest to, że muzyk może zamanifestować siebie w bardzo kompletny sposób nie tylko przed słuchaczami, ale i przed samym sobą. I może dlatego muzyka – czy szerzej, sztuka – po COVID-19 ma szansę być zupełnie inna.

Albo nie, może będzie zupełnie inaczej? Tak czy inaczej to ciekawe.

Wracam do Suity Mehldaua. I z równą ciekawością oczekuję kolejnych fraz, jak i tego, co przed nami.