Marcin Olak - muzyk aktywny zawodowo i zadowolony z życia! w rozmowie z Maciejem Karłowskim

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
J. Klein

Marcin Olak - gitarzysta, kompozytor, człowiek oddany muzyce jazzowej i muzyce wpsółczesnej. Pewnie jeden z najjaśniejszych punktów naszej nie tylko gitarowej, ale także w ogóle muzycznej sceny. Wystapi podczas tegorocznej edycji Warsaw Summer Jazz Days obok wirtuoza kontrabasu Reanud Garcii-Fonsa i legendarnego Paco De Lucii. Wystapi z materiałem ze swojej najnowszej płyty "Crossing Borders" I pewnie będzie to jeden z najciekawszych koncertów. Z tej okazji przypominamy wywiad jakiego udzielił nam na chwilę zanim album "Crossing Borders" trafił na sklepowe półki.

 

W piątek rozpoczniesz gitarowy cykl w Jazzarium Caffe. To będą kameralne koncerty na gitarę solo lub gitarowe duety, takie jak Open guitar. Co to jest Guitar Open?

Guitar Open to projekt, który tworzę z mistrzem Leszkiem Potasińskim, wirtuozem gitary klasycznej i moim byłym nauczycielem. Staramy się łączyć klasyczne podejście do grania muzyki - dbałość o kulturę dźwięku, a przede wszystkim stylowe wykonywanie istniejących już kompozycji - ze starą jak świat praktyką wykonawczą, czyli z improwizacją. W ten sposób możemy próbować w nasz własny, osobisty sposób zagrać utwory należące do kanonu repertuaru gitary klasycznej, ale także mierzyć się z estetyką jazzową, a nawet z formami otwartymi. Podsumowując: Guitar Open, to stylistyczny eksperyment na dwie gitary.

Nieśmiało pojawiło się w twojej odpowiedzi słowo jazz czy Guitar Open dystansuje się od muzyki jazzowej?

Rzeczywiście unikamy idiomatycznego jazzu. Nie gramy standardów, be-bopu, hard- bopu, swinga ani niczego w tym stylu. Natomiast jeśli przyjmiemy szerszą definicję jazzu jako współczesnej muzyki improwizowanej, to, myślę, że to co gramy mieści się jak najbardziej w takiej przestrzeni. Improwizacja jazzowa jest dla mnie narzędziem, które wykorzystuję w różnych stylach. Nie chciałbym zresztą tego co robię zamykać w zbyt precyzyjnie określonych ramach, definicje zostawiam słuchaczom. Niemniej często bywam określany jako gitarzysta jazzowy, a Guitar Open bywa stylistycznie lokowane pomiędzy współczesną kameralistyką a jazzem.

Szersza definicja jazzu. To pojęcie pojawia się coraz częściej i już chyba przestaje powoli budzić ostre protesty, rzecz jasna poza ścisłym gronem jazzowych ortodoksów. Jak ty sam, już nie w kontekście Guitar Open, rozumiesz tę szerokość perspektywy i jak chcesz, żeby funkcjonowała ona w Twojej muzyce?

Dla mnie istotą jazzu i tym co chcę robić w muzyce jest improwizacja. Zresztą nawet idiomatyczny jazz ewoluował, jeśli chodzi o sposoby improwizowania, używane skale, akordy, rytmy itp. W tym, co robię staram się łączyć elementy stricte jazzowej improwizacji z tym, jak improwizacja bywa realizowana w muzyce współczesnej: wykorzystuję współbrzmienia traktując je bardziej jako barwę, ostatnio trochę eksperymentuję z aleatoryką. Tak naprawdę staram się poruszać na styku muzyki współczesnej i jazzu, pomiędzy tradycją europejską i amerykańską.

Miałem kiedyś okazję rozmawiać z Charlie Hadenem, który w trakcie rozmowy toczącej się wokół jazzu powiedział nagle, że znacznie ważniejsze niż być jazzmanem jest być muzykiem. Sam dla siebie zrozumiałem , że gdy trzeba wybierać pomiędzy identyfikacją stylistyczną a muzykalnością to trzeba koniecznie wybrać muzykalność. Ty chcesz podążać taką właśnie drogą?
Dokładnie tak. Cieszę się, że muzycy tej klasy co Haden mówią takie rzeczy. Dzięki temu nie muszę wyważać otwartych drzwi. Ktoś już je dla mnie uchylił.

Jak rozumiem ta chęć działania w szerokiej stylistycznej przestrzeni zaprowadziła Cie do utworzenia trzech odrębnych projektów. O Guitar Open rozmawialiśmy przed chwilą. Jest Jeszcze trio, które wydało dwie płyty i duet z kontrabasem. Opowiedz proszę o nich. 

Marcin Olak Trio to mój autorski projekt, grający przede wszystkim moje kompozycje. Początkowo chciałem po prostu rozszerzyć możliwości gitary, więc graliśmy utwory, które pisałem  tak naprawdę na gitarę solo. Perkusję i kontrabas traktowałem jako "dodatkowe struny". W obecnym składzie - na kontrabasie Wojtek Traczyk, a na perkusji Hubert Zemler - mam jednak tak kreatywnych muzyków, że formuła poszerzonej gitary nie wystarcza. To co gramy to improwizowana kameralistyka oparta o interakcje między nami. Zapisany temat jest dla nas jedynie punktem wyjścia, natomiast utwór z całą formą rodzi się niemal za każdym razem w trakcie grania. 

Natomiast duet z kontrabasistą, Maćkiem Szczycińskim wyniknął w naturalny sposób z naszej współpracy w różnych projektach, ale i bardzo podobnej wrażliwości muzycznej. Gramy kompozycje własne: zarówno moje jak i Maćka, czasem bawimy się także standardami, ale istotą tego projektu jest bardziej nie to co, ale jak gramy. To bardziej zabawa formą, czasem wręcz formułą koncertu. Często zaskakujemy nie tylko publiczność, ale także siebie nawzajem. 

W obu projektach najważniejsza jest interakcja między muzykami, z której rodzi się muzyka. Jest możliwe, ponieważ mam szczęście współpracować z wybitnymi muzykami.

Współpraca z wybitnymi muzykami na co dzień to chyba najważniejsze w toku artystycznej podróży. Masz marzenia dotyczące takiego wybitnego otoczenia, ale już niekoniecznie spośród muzyków z Polski, ale także i z zagranicy?

Oczywiście! Któż ich nie ma? Chciałbym zagrać kiedyś w duecie np. z Jimem Hallem czy Ralphem Townerem, ucieszyłbym się z możliwości zagrania z Cassandrą Wilson czy  Billem Friselem... Mógłbym długo wymieniać, ale nie jest to dla mnie cel nadrzędny, do którego dążyłbym za wszelką cenę.  Z wieloma z nich zagrałbym bardzo chętnie, bo na pewno byłoby to dla mnie inspirujące doświadczenie i jeśli będę miał kiedyś taką okazję, to rzecz jasna, nie odmówię. Niemniej jednak przede wszystkim chcę się skupiać na samej muzyce, tym co ciekawego mogę w niej zrobić, nie na prestiżu grania z gwiazdami.To niewątpliwie dobrze wygląda w artystycznym CV, ale nie jest najważniejsze.

Jim Hall, Ralph Towner, BIll Frisell - wielcy gitarowi czarodzieje. To także ci twórcy, dla których gry i twórczości masz szczególną atencję. Każdy z nich to jednak całkiem inny świat. Opowiedz proszę za co szczególnie każdego z nich podziwiasz?

Każdy z nich stworzył własny, oryginalny język muzyczny, każdy z nich jest rozpoznawalny od pierwszego dźwięku, wszyscy są dla mnie inspiracją. Towner jako jeden z nielicznych gitarzystów jazzowych gra na gitarze klasycznej, ze wszystkimi tego konsekwencjami - jego gra jest złożona z wielu płaszczyzn, jest wielogłosowa, pełna niuansów dynamicznych i artykulacyjnych. Większość gitarzystów gra linearnie, natomiast on buduje nieprawdopodobne faktury, jak improwizujący pianista. Jim Hall to dla mnie mistrz kompozycji. Gra bardzo konsekwentnie, słuchając go mam wrażenie, że słyszę precyzyjnie skomponowany utwór - a to improwizacja. Frisella cenię za jego nieprzewidywalność. Jest uznanym mistrzem, mógłby już dać spokój z poszukiwaniami i odcinać kupony od własnego sukcesu, a tymczasem ciągle szuka nowych wyzwań, eksperymentuje - taka postawa jest dla mnie inspirująca.

Z Ralphem Townerem zdarzyło ci się chwilę pomuzykować, jak zapamiętałeś to wspólne granie?

To było niesamowite doświadczenie. Podobnie, jak Towner, jestem z wykształcenia gitarzystą klasycznym, więc jego sposób gry jest mi szczególnie bliski. Miałam kiedyś okazję być na prowadzonych przez niego warsztatach i udało mi się poprosić go o kilka wskazówek i chwilę z nim pograć. Okazało się, że jestem w stanie nawiązać z nim dialog w muzyce, że reagujemy na siebie, że rozumiem to, co on gra i jestem w stanie się do tego odnieść. Byłem wtedy już po studiach, ale dopiero zaczynałem grać jazz i tworzyć własne projekty - to spotkanie utwierdziło mnie w tym, co chciałem robić. Poza tym udało mi się podpatrzeć kilka patentów... 

O właśnie, patenty! Czy nie sądzisz, że są one prawdziwą zmorą muzyki jazzowej? Niby pomagają stać się pozornie biegłym instrumentalistą, może nawet chętnie zatrudnianym, ale tak naprawdę chyba zbyt często prowadzą na twórcze bezdroże? 

To zależy, jak je rozumiesz. Jeśli mówimy o gotowych zagrywkach, które z takim zapałem kopiują młodzi muzycy, to masz rację. Dla mnie takim patentem jest raczej sposób podejścia do instrumentu - u Townera podpatrywałem sposób, w jaki wykorzystuje klasyczną artykulację w improwizacji jazzowej, poza nim nikt tego w taki sposób nie robi. Ale z drugiej strony kopiowanie zagrywek mistrzów jest ważnym elementem procesu uczenia się gry na instrumencie - wiem, bo też uczę. To jest trochę podobne do grania etiud i wprawek w muzyce klasycznej - pozwala zapoznać się z czyimś stylem, zrozumieć sposób, w jaki mistrz podchodzi do muzyki - i naprawdę nie widzę w tym nic złego.  Problem pojawia się, gdy muzyk poprzestaje na sprawnym odgrywaniu tych klisz - moim zdaniem to po prostu nie ma sensu.

A więc najpierw trzeba znaleźć mistrza, potem się od niego uczyć, a na samym końcu, dla dobra własnej muzycznej drogi go umieć opuścić. Czy tego także uczysz swoich studentów?

Staram się. Wiem, ze jako nauczyciel mogę nauczyć techniki gry, pomóc zrozumieć gitarę, zainspirować - ale każdy w końcu sam tworzy własny styl. Tak było ze mną: uczyłem się od Leszka Potasińskiego, ale gram zupełnie inaczej niż on. Z kolei wśród moich uczniów jest kilku dobrze zapowiadających się gitarzystów, ale żaden z nich nie kopiuje mojego stylu.

Lubisz uczyć?

Tak, to jest niesamowite, kiedy widzisz jak w człowieku rodzi się pasja, jak młody muzyk zaczyna grać swoje własne, niepowtarzalne dźwięki. Z drugiej strony wiem, że w tym momencie powinienem skupić się na graniu - dopóki mam siłę i nowe pomysły. Dlatego nie poświęcam na uczenie zbyt dużo czasu.

Ale na Twojej stronie internetowej i w branżowej prasie udzielasz się jako no nazwijmy to wykładowca.

W pismach gitarowych ukazał się mój cykl warsztatów, a trochę materiałów, które powstały przy tej okazji, wrzuciłem na stronę. Czasem wykorzystuję je też podczas prowadzonych przeze mnie warsztatów, jak choćby w minione wakacje w Krzyżowej. Pracuję też na pół etatu w szkole muzycznej, ale to nie jest główny nurt moich działań, podobnie, jak uważam się za felietonistę tyko dlatego, że czasem napiszę jakiś tekst, a Top Guitar mi to drukuje. Podstawą jest dla mnie to, że gram i komponuję, cała reszta z tego wynika. Myślę zresztą, że dla moich uczniów równie ważne jest to, czego ich uczę jak to, że mają kontakt z aktywnym zawodowo i zadowolonym z życia gitarzystą - myślę, że to może być inspirujące.

Jesteś bardzo aktywny muzycznie. Grywasz najróżniejszą muzykę, współczesną gitarową również, ale w Twoich planach koncertowych zauważyłem jeszcze dwa inne przedsięwzięcia: zespół Michała Bajora i Być Jak Frank Sinatra. Opowiesz o tym?

Rzeczywiście gram w bardzo różnych projektach. Z Michałem Bajorem gram już piąty sezon. Podziwiam kulturę muzyczną i profesjonalizm tego artysty - dość powiedzieć, że od pięciu lat Michał Bajor nie zagrał słabszego koncertu! To dobra muzyka i mądre teksty, właśnie wychodzi nowa płyta, polecam. Z kolei spektakl Być jak Frank Sinatra to nowa rzecz, tak naprawdę dziś byłem na pierwszej próbie, więc jeszcze nie wszystko wiem o tym projekcie... Na perkusji gra Sebastian Frankiewicz, na basie Mariusz Bogdanowicz, na fortepianie Włodzimierz Nahorny i ja na gitarach - szykuje się uczciwe, jazzowe granie, a przedpremierowe spektakle zaczynają się pod koniec listopada. Sądząc po tym, co dziś usłyszałem na próbie - zdecydowanie warto.

Natomiast współczesna muzyka gitarowa to coś, czemu chętnie poświęcałbym jak najwięcej czasu. To niesamowicie rozległa stylistycznie przestrzeń: od inspiracji etnicznych do eksperymentów sonorystycznych, od neoklasycyzmu do otwartej improwizacji. Na piątkowym koncercie zagramy na przykład dwa lub trzy utwory, które napisał Sergio Assad - to piękne melodie osadzone w brazylijskim kontekście i bardzo skomplikowanych strukturach rytmicznych i harmonicznych. Wielowątkowość tych kompozycji jest po prostu urzekająca! Ale grywam też koncerty z muzyką intuicyjną, w minionym sezonie na przykład brałem udział w dużym projekcie, gdzie moja rola polegała na improwizowanym reagowaniu na również improwizujących tancerzy i dźwięki grane przez orkiestrę symfoniczną... Muzyka współczesna jest dla mnie niesamowicie inspirująca i wciągająca, choć nie wszystkie zjawiska w niej uważam za sensowne. Współczesna muzyka gitarowa na tle całej muzyki współczesnej wypada moim zdaniem bardzo dobrze, bo sam instrument wymusza tu bardziej konkretne i sensowne muzycznie podejście i niejako automatycznie eliminuje źle brzmiące eksperymenty. Tym bardziej żałuję, że nie ma w Warszawie sceny, na której regularnie byłaby prezentowana muzyka gitarowa - publiczność po prostu nie ma jej gdzie posłuchać. Tym większe też są moje oczekiwania i nadzieje, które wiążę z cyklem gitarowym w Jazzarium.

Zanosi się więc, że i w takiej stylistyce będziesz chciał pokazać się w Jazzarium Caffe?

Owszem, zanosi się. Myślę, że za jakiś czas zagram w Jazzarium mój solowy program z muzyką intuicyjną - zrobiłem taki projekt w zeszłym sezonie - mam też kilka innych pomysłów.

I na koniec powiedz proszę, rozmawiamy o twoich muzycznych aktywnościach, a patrząc na  dyskografię widzę zaledwie dwie płyty. Dlaczego tak mało hojny jesteś dla swoich słuchaczy?

Wśród moich pomysłów jest też nagranie nowych płyt. Przyznaję, że zaniedbałem ten aspekt działalności, najzwyczajniej w świecie zabrakło mi czasu. W tym momencie gotowe do nagrań są przynajmniej cztery projekty: Guitar Open, z tym materiałem, którego część zagramy w piątek, Marcin Olak Trio z nowym repertuarem, m.in. z moimi wariacjami na temat tańców ludowych Witolda Lutosławskiego, Acoustic Stories czyli mój duet z Maćkiem Szczycińskim, mój solowy recital... Jest także duet z wokalistką, Patrycją Modlińską - tu akurat mamy ochotę nagrać koncert, i, prawdę mówiąc, chcemy to zarejestrować w Jazzarium. Trzymaj kciuki!

Trzymam, w imieniu słuchaczy i czytelników również!