Marcin Olak Pocztalny: Pochwała przeciwbólowych

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Mówią, że idzie wiosna. Zazieleni się, urośnie, zakwitnie. Ma być cieplej i słoneczniej, jaśniej. Że triumf dnia nad nocą, życia nad śmiercią; w końcu przyroda się odradza, budzi do życia, takie tam. Tak mówią.

 

Że nadzieja.

Chrześcijanie obchodzą teraz Wielkanoc – to też o nadziei. Że odkupienie, że winy zmazane, że można zacząć od nowa, jakby nigdy nic. I że zmartwychwstanie. Czyli że wszystko będzie dobrze, że nic i nikt nie jest stracony na zawsze. Nadzieja. 

A nadzieja jest jak dobre, przeciwbólowe prochy. Zmieszane z antydepresantami i dopalone kofeiną. Nie potrzebujesz jej kiedy jest dobrze. Bo skoro jest OK, to nie ma po co mieć nadziei na lepsze jutro, lepiej się cieszyć fantastycznym teraz! Bo już jest zielono – zajączki, kurczaczki, cały ten kiczowaty happy-szajs. Nie sięgasz po nadzieję, po prostu wszystko się zgadza, we wszystkim można znaleźć piękno, radość, wszystko jest dokładnie takie, jak trzeba!

 

Nadzieja jest potrzebna, kiedy jest źle. Naprawdę źle. Kiedy boli i nie ma wyjścia. Kiedy nie możesz nic zmienić i musisz po prostu wytrzymać jeszcze jeden dzień. A potem następny, i kolejny, tak długo, jak będzie trzeba. Nawiasem mówiąc chyba tak w ogóle nie jest z nami najlepiej, skoro dwie cnoty główne na trzy możliwe służą do wybiegania poza teraz. Wiara i nadzieja… I jakoś podejrzanie przypominają przeciwbólowe.

 

Tyle, że czasem nadziei brakuje. I nie można póki co kupić jej w aptece. Można tylko czekać na wiosnę, na słońce, na Wielkanoc, żeby jakoś sobie o niej przypomnieć, żeby się uśmiechnąć, machnąć ręką na to, co uwiera i mieć – no właśnie – nadzieję, że kiedyś będzie lepiej. Nawet bez konkretnego terminu, takie „kiedyś” jest przecież bezpieczniejsze, bo nawet, jeśli jutro i pojutrze dalej będzie nie tak – to nie szkodzi, nie ma dramatu, przecież kiedyś… Prawda?

 

Na szczęście idzie wiosna. Tak mówią. Ociepli się, rozjaśni, zazieleni. Poprawi się.

 

Tak mówią, ale ja na wszelki wypadek sięgam po strasznie starą płytę.

 

Peter Gabriel, So. Z 1986. Chyba najmniej eksperymentalna rzecz z tego, co do tej pory wydał. Tak, ja też czekam na I/O. Mam – jakże by inaczej – nadzieję, że to będzie dobry album. A tymczasem słucham starej pieśni, duetu Petera Gabriela i Kate Bush. Don’t Give Up.

No przecież próbuję…