Marcin Olak Poczytalny - Jakim cudem?

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Nic tego nie zapowiadało. Dostałem zaproszenie na koncert tria jazzowego. Muzycy ze świata, nie pamietam już skąd, pierwszy raz w Polsce. Organizator uznany, sala raczej prestiżowa, co może pójść nie tak?

Oczekiwany koncert zaczyna się punktualnie, muzycy wychodzą na scenę. A ja nie wierzę własnym uszom. Tak nieporadnego grania nie słyszałem już dawno… Nadrabiają radością muzykowania, entuzjazmem – ale to nie wystarcza. Może są zdenerwowani, może po prostu nie mają dobrego dnia? Nie mogę uwierzyć w to co słyszę. Co tu się właściwie dzieje?

Żeby pojechać w międzynarodową trasę wypadałoby coś umieć – ale rozumiem, że mogli dostać propozycję, która może już się nie powtórzyć, i nie zdążyli doćwiczyć materiału. Wzięli to i pojechali z nadzieją, że jakoś to będzie. Nie oni pierwsi. Gdyby grali po klubach, można by się aż tak nie czepiać – ot niezbyt udany eksperyment, ale w sumie czemu nie? Scena klubowa zazwyczaj ma szerszą formułę, można tam pokazać nawet mniej dopracowane projekty, takie bardziej w trakcie powstawania. Ale to przecież całkiem poważna sala koncertowa, więc jak? Organizator nie posłuchał ich wcześniej? Niemożliwe, musiał. No to jakim cudem?

E tam, a może przesadzam? Publiczność klaszcze, nie nazbyt rzęsiście, ale jednak. Pani przede mną kołysze się do rytmu… Może w sumie jest OK, a ja się czepiam?

Szczęśliwie nie jestem sam. Moi towarzysze niedoli patrzą na mnie, wyraźnie skonsternowani. Też nie rozumieją tej sytuacji, a zatem nie jestem osamotniony w mojej ocenie. Kolejny utwór zmierza do końca, szukamy wzrokiem drzwi… Nie, nie damy rady wyjść niezauważeni, a nie chcemy robić demonstracji.

Zastanawiam się nad mechanizmem tego kuriozum. Czy nikt nie był w stanie po drodze zauważyć, że to po prostu jest złe? A może nie nikomu nie wypadało nazwać problemu, więc egzotyczna propozycja zyskiwała miano ciekawej, oryginalnej, nietypowej? No dobrze, odpuszczam. Próbuję słuchać bez nastawień, bez oczekiwań – może coś mnie zaciekawi?

Kolejny utwór się skończył. Tym razem uznałem, że do drzwi wcale nie jest aż tak daleko. Po chwili siedzę już w samochodzie. W ciszy.

Umiem słuchać bardzo różnych rzeczy. Nie nazbyt dobrze przyswajam muzykę popularną, ale i tam potrafię dostrzec i docenić kunszt wykonawców. Ale to? OK, coś może czasem pójść nie tak – ale w tym wypadku organizator mógł, jak się dowiedziałem, towarzyszyć wykonawcom podczas wcześniejszych koncertów. Można było zostać na scenie klubowej. Można było napisać, że to fajni, ciekawi amatorzy – usłyszałbym to samo, ale nie miałbym prawa się czepiać. I pewnie bym się nie czepiał, bo to jest naprawdę fajne, że komuś się chce grać.

Ruszam z powrotem. Jadę w ciszy, miejsce zdumienia zajmuje złość. Czuję się po prostu nabrany – przecież nie muszę znać wszystkich zespołów z całego świata. Jeśli idę na koncert czy kupuję płytę, to często muszę zawierzyć znalezionej notce, recenzji. Może po prostu miałem szczęście, że do tej pory nie wszedłem na taką minę – ale właśnie wlazłem, i to poważnie podważyło moje zaufanie do znajdowanych materiałów.

W zasadzie nie powinienem się dziwić, żyjemy w epoce fake-newsów – a jednak chciałbym, żeby adresowana do mnie informacja była w elementarnym choćby stopniu rzetelna. Szkoda mi tych muzyków, przecież ich też wpuszczono na minę. Przecież jest prawdopodobne, że ktoś jeszcze, oprócz mnie, właśnie wyrobił sobie na ich temat nie najlepsze zdanie. Jasne, notka o trasie i występach w uznanych salach będzie dobrze wyglądała na stronie – ale co, jeśli w wyszukiwarce wyskoczy też recenzja lub nagrany fragment koncertu?

A za oknami samochodu przesuwa się nocna Warszawa. I nagle, z jakiegoś powodu, zaczynam się zastanawiać, czy przypadkiem rzeczywistość nam się nie rozdwoiła. Czy nie jest tak, że mamy świat opisany, grę pozorów i notek reklamowych i świat realny, coraz bardziej oddalający się od opisu. A jeśli tak jest, to ciekawe kiedy i którego z nich doświadczamy mocniej… Ciekawe.