Szukamy siebie – Maniucha Bikont i Ksawery Wójciński w Pardon, To Tu

Autor: 
Anna Początek
Autor zdjęcia: 
mat.promocyjne

28 października 2014 będzie zapamiętany w stolicy jako dzień otwarcia potężnej wystawy w Muzeum Żydów Polskich Polin – próby opowiedzenia dziejów narodu żydowskiego w Polsce. Obok tego doniosłego wydarzenia, na Placu Grzybowskim, w centrum Warszawy, a przed wojną w żydowskiej dzielnicy, odbyło spotkanie również będące przyjrzeniem się naszej, polskiej kulturze oraz zajrzeniem we własne istnienie.

AD 2014. Centrum Warszawy powojennej, pokomunistycznej, z wciąż jeszcze zszarganą latami systemowych starań kulturą własną i własną świadomością. Warszawy zachłystującej się każdym kultury powiewem. Tu właśnie jest niewielki klub, gdzie słuchacze mają szczęście regularnie spotykać się z muzyką wielu muzycznych kultur świata. We wtorek na nowo spojrzeli na kulturę własnego kraju oraz na własne w niej miejsce – a to dzięki śpiewaczce, antropolożce i badaczce muzyki ludowej, Maniuszce Bikont, oraz kontrabasiście Ksaweremu Wójcińskiemu. Występ składał się z dwóch części, w pierwszej duet zaprezentował interpretacje ludowych pieśni z Polesia, "Oj, borom, borom – improwizacje poleskie", druga część była premierą solowej płyty Ksawerego, "The Soul".

Maniucha i Ksawery uraczyli nas silną mieszanką ludowości Polesia Zachodniego i... bluesa. Bikont dokonała wyboru piosenek z publikacji Oskara Kolberga, etnografa niezmiernie zasłużonego dla zachowania polskiej kultury w okresie zaborów, dzisiaj, zdaje się, pamiętanego głównie przez językoznawców, antropologów, dialektologów i muzykologów. Kolberg w XIX wieku jako pierwszy (i pod względem zakresu samodzielnych badań – zapewne już ostatni) dogłębnie zbadał polską ściółkę społeczną i kulturową. Jego spuścizna, obejmująca również notacje muzyczne, liczy ponad dziewięćdziesiąt tomów. Nic dziwnego, że młodzi badacze podążają wyznaczonym przez Kolberga tropem.

Na występ z Ksawerym Maniucha przygotowała utwory, które usłyszała w – obecnie  ukraińskiej – wsi Kurczyca pod Żytomierzem. Dokładnie te same pieśni ludowe, które zapisywał przed już grubo ponad wiekiem Kolberg. Wszystkie teksty Maniucha tłumaczyła słuchaczom na bieżąco. Ksawery nadał ludowym melodiom koloryt bluesowy, kilka utworów zabarwił również wokalem. Muzykę dopełniały wizualizacje, tworzone na bieżąco przez Jędrka Owsińskego, Mikołaja Chylaka i Tomka Melissę. Ludowy archaizm, nakreślony cudnym głosem Maniuchy, w  połączony z nowoczesną improwizacją w refleksji muzyków ma wiele stycznych. Mnie jednak  uderzyło, że tak niewiele wiemy o naszych muzycznych korzeniach. Intuicyjnie wychwytujemy bluesowy groove, lecz nie rozpoznajemy w muzyce tych elementów, które jeszcze niedawno stanowiły chleb naszej tożsamości (zresztą niejedno pytanie o kondycję naszej kultury przyszło mi tego wieczora do głowy, ale z szacunku dla wszystkich wycięłam ich dwa akapity).

Drugą, odmienną odsłonę wieczoru stanowiło solo Ksawerego Wójcińskiego, premierowa odsłona krążka "The Soul", gdzie Ksawery gra nie tylko na kontrabasie, do którego nas tak smacznie przyzwyczaił. W jego duszy brzmią też gitara, perkusja, perkusjonalia. Na płycie nieraz słychać je wszystkie naraz. I choćby stąd wiadomo było, że – o ile Ksawery nie zaprosi na scenę swoich klonów czy bliźniaczych awatarów – materiał z płyty nie ma szans być zaprezentowany jeden do jednego. Dlatego solista musiał zaimprowizować na scenie swój własny materiał.

Rozpoczął  utworem bodajże czwartym na płycie: mocnym arco, chrapliwym,  przypominającym ludzkie zawodzenie. Przeciągły dźwięk przyspieszył  znienacka, szarpał się, denerwował, by wyciszyć się w krępujący spokój. Chwilę wytchnienia dał słuchaczom krótki fragment na pianinie.

Granie Ksawerego było tak emocjonalne, że chwilami aż dziwacznie niepokojąco intymne. Jakbyśmy znaleźli się w pokoju kontrabasisty Süskinda. Nie uwalniała mnie od tych emocji obserwacja, że i Ksawery był tego wieczora poddenerwowany. Trema chyba dopadła go znienacka, albo może to było wzruszenie. Nieprzeciętna wrażliwość pomogła jednak Ksaweremu przeprawić się przez gąszcz emocji, zalewając jedne uczucia potokiem innych. Znalazły one zwieńczenie w dynamicznym utworze, noszącym wyraźne znamiona muzyki afrykańskiej oraz delikatne dziary rocka lat 70. Tak, ten koncert bez wątpienia oddał duszę Ksawerego.

Czekam na kolejne odsłony pięknych dusz Maniuchy i Ksawerego, i oby zdarzyło im się występować jeszcze razem.