Niedokończone solo! Ksawery Wójciński w Pardon To, Tu

Autor: 
Beata Wach

Pardon, To, Tu, niewielki klub przy pl. Grzybowskim, z konsekwencją godną dobrego stratega, promuje jazz i muzykę improwizowaną. I za nic ma opinie, że to muzyka trudna i wymagająca, i niemal każdego tygodnia, jak nie częściej, oferuje nam koncerty. Dzięki temu zaparciu, dla niektórych być może niezrozumiałemu, w ostatnią majową niedzielę mieliśmy okazję uczestniczyć w solowym występie Ksawerego Wójcińskiego, kontrabasisty znanego między innymi z kwartetu Hera.

Będzie krótko, bo i koncert był krótki. Nie dane było mi wcześniej usłyszeć Wójcińskiego solo. Tym większe było moje zaciekawienie, a apetyt rósł w miarę tego, co dane już mi było. Wzmógł się jeszcze, i to bardzo, w trakcie prawie godzinnego oczekiwania na artystę. I jak to w takich przypadkach często bywa, oczekiwania, niestety, przerastają rzeczywistość. I nie wiem już, czy moja to wina, że zbyt wiele się spodziewałam, czy, nie daj Bóg, muzyka, że koncert nie okazał się porywający, a był jakby tylko zaczynem tego, co Wójciński dać potrafi. A potrafi naprawdę wiele! 

Koncert solowy obnaża muzyka, będącego zdanym wyłącznie na siebie. Akurat z tym Wójciński całkiem nieźle dał sobie radę. Grał nie tylko na kontrabasie, czasem  wspomaganym elektroniką, ale i na pianinie i, z czym zdążyliśmy się już oswoić, śpiewał, a może raczej wydawał brzmienia, nie wyłączając tych gardłowych niczym z azjatyckiej Tuwy. Wszystko było zagrane z ekspresją ściągniętą lejcami, których jakoś muzykowi nie udało się poluzować przez cały koncert – a szkoda - z wyjątkiem krótkiego momentu żywiołowej gry na pianinie. Niejednolitej i niepokojącej. Były w niej elementy jazzu, muzyki klasycznej i mogłoby się wydawać, że kakofoniczne dźwięki, ale nic bardziej mylnego. Wszystko ułożyło się w niezwykle ciekawą, zamierzoną całość. I kiedy właśnie to koło zaczęło się rozpędzać, ku naszemu zdziwieniu, koncert dobiegł końca. Jeszcze tylko na chwilę zdezorientowanej publiczności udało się ściągnąć artystę na scenę na króciutki, zabawny dialog kontrabasowy-słowny i już. Swoją drogą, niezła puenta.

Widać, ze Wójciński szuka własnej, muzycznej tożsamości. I to mu się ceni. Widać również, że podejmuje ryzyko, wystawiając siebie i słuchaczy na nowe doświadczenie. To też nie do pogardzenia. Szkoda tylko, że w takiej mikroformie, która nie pozwoliła muzykowi na przeprowadzenie eksperymentu, a jedynie na jego początek, a publiczność pozostawiła w poczuciu niedosytu.