Marcin Olak Poczytalny - Poczytalny

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Wakacje to świetny moment, żeby zrobić coś, na co normalnie brakuje czasu. Ja na przykład próbuję odpoczywać – a to wcale nie jest takie proste jak mogło by się wydawać. Normalnie – czyli poza wakacjami – zawsze jest coś do zrobienia. Wtedy staram się wykorzystywać chwile, w których mogę złapać choć chwilę relaksu. A to posłucham nowej płyty w samochodzie, to obejrzę jakiś film w hotelu. Czasem nawet znajduję chwilę na jakąś książkę – choć niestety nie mam tyle czasu na czytanie ile bym chciał. Lubię się wczytać w tekst, wejść w stworzony przez autora świat – a tu już gonią kolejne zadania… Muszę czytać po fragmencie – a to oznacza, że czytane akurat książki muszę mieć przy sobie, inaczej chwilka na lekturę ucieknie niewykorzystana.

Nie mam jeszcze czytnika – zresztą pewnie i tak nie miałbym go cały czas przy sobie – więc czytane akurat książki noszę w telefonie. Nie jest to optymalna platforma do obcowania z literaturą – ale lepsze to niż nic. Na szczęście są wakacje, a znalezienie czasu na czytanie było jedną z pierwszych rzeczy, które postanowiłem zrobić tego lata.

Na pierwszy rzut oka to nie wydawało się to szczególnie trudne. Wystawiłem leżak do ogrodu, założyłem na uszy słuchawki, przyniosłem analogową, papierową książkę… Następnie położyłem książkę na przygotowanym uprzednio leżaku i zdjąłem słuchawki, żeby zlokalizować dzieci, które akurat chciały coś do picia. Przyniosłem wodę, przy okazji założyłem maluchom czapki… A, jeszcze krem z filtrem przeciwsłonecznym. No dobra, idę po krem. Albo nie, lepiej na moment zabrać stwory do domu i choć powierzchownie opłukać, smarowanie kremem takiej warstwy piasku chyba nie jest najlepszym pomysłem. Chwilę nam to zajęło, ale dzieciaki są już opłukane, wytarte do sucha – to dopiero było wyzwanie! – i  zabezpieczone kremem. Jeszcze tylko muszę wytłumaczyć potomstwu, że lepiej bawić się w cieniu, słońce jest ciut za ostre jak na mój gust. Po dłuższych negocjacjach dochodzimy do jakiegoś porozumienia. Ustawiam swój leżak tak, żeby widzieć dziatwę, słuchawek już nie próbuję zakładać. Siadam. Biorę książkę do ręki. Odkładam książkę. Wstaję. Próbuję wytłumaczyć, że nie należy zabierać siostrze zabawek, a już na pewno nie należy jej przy tym tłuc pluszakiem po głowie. Okazuje się, że tłuczenie było obustronne. Negocjacje się komplikują. Jakimś cudem udaje się ustalić warunki rozejmu. Ustawiam swój leżak między stronami potencjalnego konfliktu. W międzyczasie dochodzę do wniosku, że leżak nie jest optymalnym rozwiązaniem. W leżaku grzęznę, a wszystko wskazuje na to, że przyda mi się możliwość szybszego wstawania, więc odnoszę leżak i przynoszę krzesło. Przy okazji znajduję porzucone w pośpiechu słuchawki, jakimś cudem nie są za bardzo wdeptane w ziemię. Czyli słuchawki też odnoszę – ale porządnie, do pracowni, jakby to miało zrekompensować im porzucenie i częściowe wdeptanie… Bez sensu. Wracam z krzesłem. Ponawiam apel o przebywanie w cieniu. Tym razem idzie dużo łatwiej. W ogóle jest jakoś spokojniej, w ogrodzie zapanowała zgoda. Siadam, otwieram książkę. Po pierwszym akapicie odkładam książkę – przyjechał kurier, muszę odebrać przesyłkę. Przestawiam krzesło i dziatwę do cienia, szukam książki – gdzie też ja ją mogłem odłożyć? Aha, jest na schodach. Wracam na krzesło, które w międzyczasie znalazło się w pełnym słońcu. Jakim cudem, przecież przed chwilą przestawiałem? No dobrze, sytuacja jest wstępnie opanowana. Czytam. Oglądam znalezione piórka. I kamyczki. I muszelkę. Skąd tu się wzięła ta muszelka, wygląda raczej morsko… Negocjujemy warunki wspólnego używania muszelki, była tylko jedna. Skoro już jakimś cudem się tu znalazła, to nie mogła wziąć ze sobą koleżanki? Czytam. Przypominamy sobie ustalenia dotyczące muszelki. Otwieram książkę. Zamykam książkę, muszelka się zgubiła. Szukamy. Bezskutecznie. Postanawiamy dalej szukać po obiedzie, a na razie idziemy coś zjeść. Odnoszę książkę do biblioteczki i dochodzę do wniosku, że czytanie po kawałku z telefonu to nie jest wcale taki zły pomysł.

Ech, wakacje...