Marcin Olak Poczytalny - Znalazłem alternatywę

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

To w zasadzie było do przewidzenia, ale i tak czuję się zawiedziony. Nie pamiętam początków internetu, ale pamietam moment, kiedy dostęp do sieci zaczynał być możliwy, później stawał się powszechny. To było coś niesamowitego – pojawiła się przestrzeń nieograniczonej niczym wolności, jakby utopia, którą wreszcie udało się zrealizować. Nieograniczony dostęp do wiedzy, możliwości komunikacji i przedstawiania własnych poglądów, totalna wolność słowa… No tak, trochę to miejscami popadało w anarchię, ale większość zasobów była OK. Trzeba było je tylko znaleźć. W ogóle na początku użytkownik musiał być aktywny. Znalezienie czegoś w sieci nie było tak proste, udostępnienie czegokolwiek wymagało podstawowych choćby umiejętności pisania kodów. Było fajnie.

Teraz też jest fajnie, ale zupełnie inaczej – łatwiej, prościej. W zasadzie nie trzeba nic umieć, internet umie za nas. Wyszukiwarki znajdą wszystko o czym tylko pomyślimy, a sprofilowane reklamy przedstawią nam poszukiwane produkty zanim jeszcze uświadomimy sobie, że ich potrzebujemy. Portale społecznościowe rozpowszechnią wszystko, co tylko zechcemy opublikować – łatwo, przyjaźnie i bez żadnych problemów. Nawigacja zapamięta nasze najczęściej odwiedzane miejsca – a że przy okazji ktoś te dane zbiera i wykorzystuje? No tak, przecież nie ma nic za darmo. Firmy, które udostępniają te usługi, chcą czegoś w zamian, to w sumie oczywiste. I nagle świat budzi odkrywając, że z uśmiechem na twarzy sprzedaliśmy swoją prywatność. A takie historie jak ta z Cambridge Analitica uświadamiają nam, że to naprawdę ma znaczenie.

To miłe, że ktoś próbuje teraz to uporządkować, ale nie wydaje mi się, żeby to miało jakiekolwiek szanse powodzenia. Firmy i ich prawnicy bez trudu odnajdą się w nowej sytuacji. A większość użytkowników i tak zostanie w serwisach, które tak skwapliwie uczą się o nas wszystkiego, i przecież będą się uczyć dalej. Bo tak jest dużo łatwiej i wygodniej. Zresztą korzystanie z tego wszystkiego ma sens, to działa i naprawdę ułatwia wiele spraw, a przecież nie ma sensu wylewać dziecka z kąpielą… Może niektórzy zaczną nieco rozważniej poruszać się po sieci, ale to tyle.

Dlaczego o tym piszę? Ponieważ odkryłem, że zamiast narzekać na wszechobecną internetową inwigilację, można sięgnąć do starych, sprawdzonych metod. Są fajne i inspirujące. Są oldschoolowe, więc znów modne. I w sposób doskonały szanują naszą prywatność. Ja na przykład sięgnąłem ostatnio po książkę, taką drukowaną.

Od jakiegoś czasu większość rzeczy czytałem na czytniku, a tu nagle wpadła mi w ręce książka drukowana. Jest dość duża, dobrze leży w dłoni. Mogę ją czytać bez obaw, że zbiera i zapisuje informacje o moich nawykach. Nie podsuwa mi żadnych sprofilowanych sugestii, nic mi nie ułatwia. Sam muszę ją czytać i rozumieć, bez wbudowanych słowników. Co więcej – to jest bardzo dobra książka. To zbiór fantastycznych felietonów o muzyce, świetnie przemyślanych, prezentujących interesujący punkt widzenia i słyszenia. Do tego jest napisana świetną polszczyzną, po prostu wszystko się zgadza. Kontakt z taką literaturą jest po prostu czymś wspaniałym, także – a może właśnie – ze względu na brak ułatwień. A poza tym dobrze się czuję czytając coś co jest tak doskonale offline.

Tak zupełnie poważnie myślę, że już niedługo bycie offline będzie naprawdę modne, może nawet powstanie dookoła tego zjawiska jakiś nowy nurt popkulturowy? I oczywiście każdy offlinowiec będzie codziennie zamieszał na Facebooku informacje o tym, jak bardzo jest poza siecią – to nie ulega wątpliwości, prawda?

Nie jestem pewien, czy w świetle nowych przepisów o ochronie danych osobowych mogę podać nazwisko autora i tytuł książki, ale zaryzykuję. Bo naprawdę warto sięgnąć po te teksty.

Andrzej Chłopecki, „Dzienik ucha. Słuchane na ostro”, Warszawa, 2013.