Jazz Juniors - reload

Autor: 
MAciej Karłowski
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Istniejemy nieprzerwanie od 1976 roku czytamy w zakładce Historia. To na tej scenie swoje pierwsze kroki stawiali tak słynni artyści jak Leszek Możdżer, Krzysztof Ścierański, Zbigniew Wegehaupt, Marek Bałata, bracia Niedzielowie, bracia Pospieszalscy czy zespoły New Presentation, Walk Away i kultowa Miłość. A dziś na nasi laureaci coraz wyraźniej zaznaczają swą obecność na międzynarodowych scenach muzycznych. Dość wspomnieć, że to właśnie ten krakowski Konkurs odkrył w ostatnim czasie takie osobowości i zespoły jak: High Definition, N.S.I., Levity, Bartosz Dworak, Paweł Kaczmarczyk, Piotr Orzechowski „Pianohooligan”, Tomasz Chyła Quintet.

Tak, Jazz Juniors to jedna z najważniejszych jazzowych imprez. Wpisała się w naszą panoramę kulturalną na trwałe, choć w ostatnich latach przyszło jej zażarcie walczyć już nawet nie o ugruntowanie swojej historycznej pozycji, ale w ogóle o podtrzymanie czynności życiowych. Ale kto o to walczyć nie musiał. Niewielu jest takich. W Jazz Juniors walka podjęta została nie dawno, ledwie kilka lat temu, kiedy na czele festiwalu stanęli nowi ludzie, odmłodził się sztab programujący i do głosu doszli ludzie widzący palącą potrzebę przekonwertowania legendarnej imprezy w imprezę nowoczesną. Pojawili się nowi dyrektorzy, w tym także programowi. W ślad za nimi nowe rozwiązania systemowe. Konkurs zastąpiły showcasy, w gronach jurorskich zaczęli w większej liczbie zasiadać promotorzy koncertowi i szefowie labeli, pojawiła się także nowa nazwa Hitch-On, choć jak widać nie przetrwała próby czasu.

Dlatego też kibicuję mocno Jazz Juniors. Choć podejrzewam, że to nie jest koniec przemian, gdzieś w głębi mam nadzieję, że być może jest bliżej niż dalej wyjścia w końcu na jakąś prostą. Na to potrzeba jednak czasu. Ciekawe czy ministerialni mocodawcy, niemal jedyni mecenasi kultury w Polsce w końcu czas ten im dadzą. W tym wypadku słowo czas w oczywisty sposób potraktować można niemal jako synonim do słowa pieniądze. Na szczęście operatywność nowego dyrektoriatu jest większa niż większości dyrektoriatów. Poszukali pieniędzy na rynku biznesowym. Dobrze, że z powodzeniem. A wiadomo, cytując klasyka „kto kopsa kasy ten jest gites” Pieniądze to jednak nie wszystko. Czego zatem potrzebuje Jazz Juniors skoro kasa nie wyczerpuje zapotrzebowań?

Adam / Program

Z pewnością potrzebuje twarzy. Najlepiej rozpoznawalnej, wyrazistej i dobrze byłoby żeby była to twarz zarówno poważana w gronach profesjonalnych, jak i lubiana w kręgach gości i słuchaczy. Musi to być oczywiście człowiek stosownej wiedzy i orientacji jak wygląda jazz przełomu drugiej i trzeciej dekady XXI w. Musi mieć dobry gust, co oczywiste, a już na pewno warto byłoby gdyby miał swój wyrazisty pogląd na sztukę oraz odwagę go bronić. Jest jednak jeszcze jeden warunek, kto wie czy w tej fazie rozwoju festiwalu nie kluczowy, musi być z Krakowa. Kraków bowiem jazzem stoi, a jazz jest Krakowa piękną i szacowną wizytówką, której Krakowianie nie oddadzą obcemu. A jak ktoś wpadnie na bezbożny pomysł powierzenia programu festiwalu takiemu obcemu, to….. rokosz!

Wiedzą o tym nowi zawiadowcy Jazz Juniors. Jeszcze nie tak dawno w fotelu dyrektora artystycznego  czy programowego stał właśnie Krakowianin. Młody, głodny zmian i także trochę doceniony poza ojczyzną, pianista, Paweł Kaczmarczyk. Od tego roku pełne władanie programem złożono na ręce Adama Pierończyka, który choć z urodzenia Krakowianinem nie jest, to jednak z Krakowem związany jest bardzo mocno. Tam od dawna mieszka i z Podgórza rozsławia prastary gród swoją sztuką i talentem. Czy to dobry wybór? Biorąc pod uwagę wszystkie za i przeciw, sądzę, że tak.

Adam Pierończyk to postać. Znakomity saksofonista tenorowy, moim zdaniem jeszcze świetniejszy sopranista. Tworzy od dawna z bardzo dużymi sukcesami. Grywa z wielkimi świata jazzu i nie boi się tego. Jest w swoich poczynaniach artystycznych stanowczy i konsekwentny. Z Adamem trzeba się liczyć, o czym świadczy jego klasa jako instrumentalisty, dorobek, także ten kuratorski bo, przecież przez dwa lata prowadził festiwal w Rabacie i pięć lat Sopot Jazz Festival, który dzięki jego działaniom wyszedł z mroku zapomnienia. W razie gdyby komukolwiek miało umknąć, że nie ma z nim żartów, Adam przypomni to swoim stylem bycia także w sytuacjach pozascenicznych. Czy to dobre dla Jazz Juniors? Zaryzykujmy, że w większości tak, ponieważ jak podejrzewam, jedną z najważniejszych idei organizatorów jest wyrwanie festiwalu z gorsetu tradycji krakowskiej szkoły jazzu, bez rezygnacji z jej dobrodziejstw.

Jest to dla mnie przyjemność, bo staram się sprowadzać muzyków, których sam chętnie bym posłuchał. Chciałbym uraczyć publiczność tą muzyką.”, powiedział Adam Pierończyk w wywiadzie dla Jazzarium, właśnie na okoliczność tegorocznej edycji Jazz Juniors. I po chwili dodał „że organizatorem tego wydarzenia jest Fundacja Muzyki Filmowej i Jazzowej. Jeśli o mnie chodzi, to jestem odpowiedzialny za koncepcję artystyczną festiwalu. Nie dotyczą mnie zatem takie kwestie jak np. pozyskiwanie środków finansowych.”

Zatem sytuacja jest raczej komfortowa. Sam przyznał „Tworzę festiwal jako muzyk, a nie człowiek biznesu. Tak widzę swoje zadanie. Staram się zapraszać muzyków, którzy według mnie są interesujący i którzy są w trochę innym obiegu”. I tak na liście gości festiwalowej części Jazz Juniors mogliśmy w tym roku usłyszeć muzyka silnie zakorzenionego w nowoczesnym mainstreamie spod znaku labela Criss Cross Records, brytyjskiego saksofonistę altowego Willa Vinsona, również raczej maistreamowego muzyka i laureata Konkursu Jarosława Śmietany, gitarzystę, Szymona Mikę w towarzystwie japońsko-polsko-szwajcarskiej wokalistki, Yumi Ito. Zagrał także, skądinąd bardzo dobry koncert, duet niegdysiejszego pianisty The Bad Plus, Ethana Iversona z saksofonistą Markiem Turnerem. Był perkusista i lider Gniewomir Tomczyk, czołowy jazzowy hipster z Londynu Soweto Kinch ze swoim trio, a w finale znakomity recital wiolonczelisty Ernsta Reijsegera oraz występ samego dyrektora artystycznego z legendą perkusjonaliów, pobłogosławioną niegdyś przez Milesa Davisa, Mino Cinelu.

 Zapewne jednak za clou programu albo może nawet całej koncepcji artystycznej festiwalu należy uznać chyba koncert Markusa Stockhausena i Intuitive Orchestra. Dlaczego? Z kilku powodów.

Po pierwsze Stockhausen to syn słynnego ojca, muzyczny konceptualista, który miał okazję czerpać bezpośrednio z ojcowskiego źródła. Jako progenitura legendy też szansę dowiedzieć się gdzie bije serce innowacji i ryzyka. A więc zabezpieczona została łączność z tradycją, ale nie tą kostyczną.

Po drugie stanął na czele zespołu, który nigdy wcześniej nie spotkał się w takim składzie, a który skompletowany został zarówno z muzyków polskich, jak i gości z poza granicy. W składzie znaleźli się oprócz wymienionych już Szymona Miki, Yumi Ito, i Will Vinsona, także trębacz Emil Miszk, basista Robert Kubiszyn, perkusista Patryk Dobosz oraz wokalistka Anna Gadt. Nie da się ukryć, że każdy z nich, na swój sposób jest interesujący i przynajmniej część z nich bez wątpienia pochodzi z nieco innego obiegu.

Po trzecie wreszcie, sięgnięto po ideę orkiestry intuicyjnej, a takowa, już z samego założenia zawiera potencjalnie element ryzyka, tak ważny zarówno w samej improwizacji, jak również w obliczu chęci odświeżenia przez dyrekcję festiwalowej formuły. Ostatecznie przecież intuicyjna improwizacja to drugi biegun wobec jazzu rozumianego jako akademicka, silnie zinstytucjonalizowana muzyka, ujęta w ryzy konwencji i rygor historycznej estetyki.

Tak więc potencjalnie zanosiło się, będzie inaczej niż bywało zazwyczaj i teoretycznie z szansą na muzykę inną niż zwyczajowo produkowana na festiwalowych scenach. Czy tak jednak było w istocie? Zdania w tej sprawie będą pewnie podzielone i jak sądzę w znacznej mierze zależne od perspektywy, z której podchodził do rzeczy będzie słuchacz. Ujmę to tak, dla jazzfanów spędzających wolne chwile w Piwnicy u Muniaka to w ogóle nie był jazz, a raczej muzyczna hucpa albo co najmniej świętokradztwo. Dla tych z kolei, którzy z pasją śledzą aktywności Krakow Improvisers Orchestra, skądinąd występującej tego samego dnia w Centrum Manggha,  raczej doświadczenie na żywo konwencjonalności w podejściu do muzycznej materii. Co gorsze, sprowadzające się do nieustannego powracania do bezpiecznej strefy komfortu, tak jakby granice muzycznego ryzyka były dla muzyków nieomal nieprzekraczalne, albo jakby członkowie orkiestry mieli nikłą świadomość jak może brzmieć muzyka, kiedy takie granice zechce się przekroczyć. W wyniku całej tej muzycznej akcji popłynęły w moim odczuciu dźwięki przypominające charakterem nieco bardziej wyrafinowaną muzykę filmową niż, przestrzeń dla nieskrępowanego lotu muzycznej wyobraźni.

Ale, też nie oszukujmy się. Czy aby nie można było się tego spodziewać? Ostatecznie przecież orkiestry intuicyjne są takie, jacy muzycy w nich grający. Nie mniej i nie więcej takie, jakie są tych muzyków osobiste intuicje i właściwe im limity wyobraźni. Skład był podany na plakacie, więc można było się domyśleć jaki będzie bieg zdarzeń, którego chyba nie mogła uratować obecność Anny Gadt, zaryzykuję stwierdzenie, chyba jedyna w składzie osoba, pochylająca się na poważnie nad szerszym niż uczelniany sposób myślenia o muzyce. Pretensje więc można mieć, ale nie tyle do samej idei, co do sposobu jej realizacji.

Konkurs

Niejako w oderwaniu od części festiwalowej działa się rzeczywistość konkursowa. Jurorzy, Rada Partnerów Międzynarodowych i bardzo nieliczna publiczność miała szansę przysłuchiwać się młodym twórcom, którzy przyjechali do Krakowa po pieniądze, możliwość nagrania płyty i obietnice koncertów oraz oczywiście po prestiż laureata bardzo szacownego turnieju. Tej części nie sposób recenzować pod względem artystycznym. Nie dlatego, że to trudne, ale dlatego, że w konkursach brać pod uwagę wypada być może bardziej predyspozycje instrumentalne niż kompleksową propozycję twórczą, choć i ta z pewnością była bacznie tropiona przez jurorów. Miejmy bowiem świadomość, że nagradzający w Jazz Juniors, wydając werdykt, składają zobowiązanie zaproszenia na swój festiwal, promesę wydania płyty, a niektórzy może też i promocji tejże. Szukając więc młodych talentów będą raczej rozglądali się przede wszystkim za zespołem bezpiecznym, zapewniającym przynajmniej na tyle dobry poziom, żeby potem nie było wstydu przed własną publicznością, że promują muzyczne byle co.

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że turniej, w którym młodzież oceniają i nagradzają głównie muzycy, menagerowie koncertowi czy wydawcy płyt to taki trochę zawoalowany deal, w efekcie którego wizja muzyczna czy odwaga uczestnika w praktyce schodzi na dalszy plan. Z drugiej jednak strony warto też pamiętać, że to co młodych muzyków kręci, to co ich naprawdę podnieca, to jak się okazuje, wcale niekoniecznie idea zburzenia porządku świata i ułożenia go po swojemu na nowo, ale raczej pragnienie grania koncertów, wydawania płyt, bycia w obiegu. Bycia zauważonym, ale z możliwością jego szybkiego zdyskontowania zwycięstwa czy wyróżnienia. Z tej perspektywy czy może być coś lepszego niż idące za laurami konkursowymi festiwalowe zaproszenia?

Żeby nie być gołosłownym w sprawie pragnień i marzeń muzyków byłem świadkiem rozmowy z jednym z młodych konkursowiczów. Zapytany przez prowadzącego panel dyskusyjny jakie jest jego największe marzenie, z kim chciałby zagrać najbardziej. Zdezorientowany odrobinę pytaniem, zapewne też i koniecznością odpowiadania po angielsku, po chwili wydusił z siebie, że z Ethanem Iversonem. Jego zdaniem to muzyk kompletny, znakomicie wykształcony, z ogromną wiedzą oraz z rzadkim poczuciem humoru. To ze wszech miar prawda, ale…… tak sobie wówczas pomyślałem, że chyba nie jest tak do końca cudownie z młodym polskim jazzem, jak można usłyszeć wkoło, skoro jeden z jego wyróżnionych w konkursie przedstawicieli ma marzenie zagrania z muzykiem, którego dzień czy dwa dni wcześniej słyszał na żywo na scenie festiwalowej właśnie Jazz Juniors. Cóż było prostszego niż zapytać czy nie przyjąłby zaproszenia do wspólnego muzykowania, tym bardziej, że rzeczony Iverson leniwie przechadzał się po korytarzach Cricoteki?

Nie zająknął się też młody adept jazzowej sztuki ani słowem, że marzy o graniu muzyki innej niż każda inna, że chce zaznaczyć swój głos w muzyce, opowiedzieć o niej po swojemu, inaczej niż robiono to do tej pory. Nic o tym, że chciałby sięgnąć gwiazd i stanąć w jednej linii z największymi. Nie wiem z kim. Może z Waynem Shorterem czy Keithem Jarrtem albo u boku Brada Mehldau’a albo Jasona Morana, skoro przy jazzie jesteśmy. I co z tego, że SHorter, Jarrett, Mehldau to marzenia prawie niemożliwe do spełnienia. Czy właśnie nie to jest najwspanialsze w marzeniach, że możemy w nich szybować bezkarnie tak wysoko jak tylko chcemy.

Zwątpiłem odrobinę nie tyle w istnienie, ale w jakość dumnie ogłoszonej podczas Jaz Juniorsowych konferencji, trzeciej fali jazzu w Polsce, skoro wyróżniający się jej przedstawiciele zamiast widzieć siebie na szczycie Chomolungmy, marzy, żeby wejść na Gubałówkę?

Konferencje i panele dyskusyjne

Panele dyskusyjne stały się niejako trzecią odnogą reformującego się Jazz Juniors. Przy pomocy Instytutu Adama Mickiewicza, Instytutu Muzyki i Tańca oraz pod auspicjami programu Niepodległa do prowadzenia dyskusji i do ról panelistów zaproszeni zostali kluczowi dla jazzu w Polsce i opowiadali, na kanwie swoich bogatych doświadczeń o możliwościach, tendencjach, działaniach, wizjach, sukcesach, zagrożeniach dla muzyki jazzowej w naszym kraju oraz o tym co młody muzyk powinien zrobić, żeby o jego artystycznych decyzjach dowiedział się świat.

Takie pogadanki, niezależnie czy uczestniczą w nich ludzie doświadczeni czy przedstawiciele instytucji mające realną siłę sprawczą, są nieodłącznym elementem wszelkiego rodzaju sympozjów, konferencji na całym świecie. Choć w różnych krajach kładziony jest nacisk na różne sprawy, to niemal zawsze sprowadzają się do jednego. Otóż rzecz w tym, żeby nauczyć jak się zaprezentować w świecie nadprodukcji muzyki, by druga strona, która też ma ciężko, bo przecież żyje w świecie nadprodukcji informacji nie wymazała z pamięci spotkania czy to z człowiekiem czy to z jego muzyką.

Wnioski z takich spotkań wiadomo jakie są. Gdzieś na końcu pada sakramentalne już stwierdzenie, że czasy się zmieniły i trzeba brać sprawy w swoje ręce. Dlaczego? Ponieważ jazzu jest coraz mniej w świadomości ogółu społeczeństwa, trudno się przebić przez internetowy chaos, że prasa jazzowa leży na łopatkach, że kiedyś było lepiej, bo…. i tu jest wyliczanka niezbitych dowodów, adekwatna do głębokości rozpoznania problemu przez wygłaszającego.

Na domiar złego media publiczne nie spełniają swojej misji, media prywatne mają temat jazzu mniej więcej tam gdzie plecy kończą swą szlachetną nazwę. W obliczu tego jest jedna rada. Trzeba sprawy brać w swoje ręce, nadzieja w blogerach, ich indywidualnych rekomendacjach, i tego jak szybko weźmiemy sprawy w swoje ręce, a najlepiej, żeby pomogli nam w tym inni.

Na temat pieniędzy chyba nie było wiele powiedziane, jeśli nie liczyć głosu pani Aliny Święs, opowiadającej o programie Jazzowy Debiut Płytowy. To też nie jest przesadnie zaskakujące, bo ostatecznie o pieniądzach mówi się trudno, może też w wyniku takich rozmów okazać się wiele niefajnych, demaskatorskich rzeczy. Lepiej więc nie wyciągać trupa z szafy, bo przecież wiemy jak jest ciężko i że nie nie ma skąd na to brać.

Zatem lepiej w ogóle tematu nie poruszać i poudawać, że np. promocja nie musi być związana z pieniędzmi, nawet w obliczu innej starej prawdy, że wszystko kosztuje. Wniosek z tego może być taki - młodzi muzycy, nie myślcie o niepotrzebnych rzeczach, ćwiczcie scenariusze kilkuminutowej rozmowy w windzie z potencjalnym dziennikarzem lub szefem festiwalu, dołączajcie czekoladki do kopert z płytami jakie nagraliście, piszcie listy, nauczcie się wyróżniać z tłumu i….. grajcie jazz każdego dnia. Przecież jazz fajny jest!

Ja natomiast, pozwolę sobie na głos z offu, korzystając z okazji, że sam sobie właśnie go przydzieliłem. Zróbcie z nim cokolwiek zechcecie.

Zanim staniecie się prawdziwą, a nie tylko wieszczoną trzecią falą polskiego jazzu grajcie ile sił, najlepiej to, czego jeszcze nie znacie. Poddawajcie wszystko czego chcą Was nauczyć pod wątpliwość i szukajcie swojej drogi do upadłego, nie bacząc na nic. Nigdy nie będzie lepszej okazji po temu niż w czasach kiedy jesteście młodzi i macie stosunkowo niewiele do stracenia.

Miejcie swoją wizję i potem ją chrońcie nawet jeśli nie przystaje ona do niczego co znane, a otoczenie namawia do kompromisu. Troszczcie się on nią bo w ten sposób macie szansę zachować czystość, a to może okazać się jedyne czego tak naprawdę nie będzie można Wam odebrać.

Pamiętajcie też proszę, że nigdy nie zadowolicie wszystkich i prawdopodobnie nigdy nie traficie ze swoim przekazem do mas. Masy mają Was gdzieś, a jeśli nawet kiedyś zainteresują się Wami, cena za zaspokojenie ich oczekiwań może okazać się zbyt duża by ją płacić.

Dostrzeżcie też proszę, że jazz to wbrew pozorom, nie jest wyłącznie muzyka kompetencji i potrzeba znacznie więcej żeby grać ją z powodzeniem. Nie dawajcie sobie wmówić, że jest inaczej.

A jak już zdołacie ubrać swoje rozpalone, nieuczesane myśli muzyczne w dźwięki, zmaterializujecie na płytach to wówczas, choćby dla ostudzenia emocji i nieutracenia kontaktu z rzeczywistością, zajmijcie się przyziemnościami, pieniędzmi, budżetami promocyjnymi.

Ustalcie sami ze sobą czego dokładnie chcecie, a potem skonstruujcie propozycję. Wówczas, choć może nie zawsze wszystko się uda zrealizować tak jak zamierzaliście, druga strona z całą pewnością będzie traktowała Was nie jak petentów, ale jak poważnych ludzi. I gdy już wszystko inne zawiedzie tego również nie będzie można Wam odebrać.

Niejako w bonusie do całej sytuacji pozostanie także taki drobny luksus - nie będziecie musieli krzyczeć, że jazz fajny jest, ECM nie będzie dla Was mrocznym obiektem pożądania i już nigdy nie będziecie musieli podpierać się ani Komedą, ani kimkolwiek innym żeby dać światu o sobie znać.

I dlatego kibicuję Jazz Juniors, wciąż wierząc, że są tam tacy, którzy potencjalnie mają szansę być muzykami, a nie jazzmanami. Ludzie, którzy gotowi są grać koncerty a nie gigi i zechcą być ważni , a nie popularni. Wierzę też, że są tam także ludzie, którzy, jeśli będą mieli szansę zwyczajnie im w tym pomogą.