Dlaczego koncerty bywają złe?

Autor: 
Maciej Krawiec
Zdjęcie: 

Czy zdarzyło się kiedykolwiek, że powiedzieliście Państwo komuś – słuchając czyichś spostrzeżeń krytycznej natury czy rozważań starających się rozwikłać jakiś problem – że osoba ta „za dużo myśli”? A może przytrafiło się tak, że na tego rodzaju potyczki intelektualne reagowaliście wzruszeniem ramionami, zmianą towarzysza rozmowy albo jeszcze w inny, mniej przyjazny sposób? Jeżeli o mnie chodzi, staram się zawsze uszanować zmagania moich rozmówców i jakkolwiek się do nich ustosunkować. Sam jednak bywam obiektem komentarzy i zachowań wymienionych powyżej, kiedy próbuję w towarzystwie odpowiedzieć na pytanie: dlaczego koncert, na którym właśnie byliśmy, nie podobał mi się? Wtedy bywa tak, że okazuję się być osobą „myślącą inaczej”, myślącą za dużo”, „szukającą dziury w całym”.

Nie ma w tym programowej przekory i krytykanctwa, jest zaś szczerość wobec odczuć i pragnienie uczciwego przemyślenia nurtującego problemu. Dlaczego dane zdarzenie nie w pełni mnie przekonało; gdzie zabrakło tego, co nazywamy „prawdą” w muzyce; jakie elementy zaburzyły harmonię przekazu – takie pytania należy sobie stawiać i pod ich kątem niejedno wydarzenie muzyczne warto analizować. A oto kilka odpowiedzi, które w reakcji na nie mogą paść.

ARTYSTA REALIZUJE PLAN, KTÓRY (ZBYT) DOBRZE ZNAMY

Takie spostrzeżenie raczej nie stanie się udziałem słuchacza, który z danym wykonawcą ma do czynienia po raz pierwszy. Nie zabrzmi ono również z ust fana tak oddanego, że nie zauważa on żadnych słabości czy braku inwencji idola. Natomiast odbiorca, który zdążył już nabrać stosunku do danego artysty i nie cechuje go nabożne podejście do tegoż, jest w stanie dostrzec „szwy” muzycznej propozycji. Wtedy mogą ukazać się wyćwiczone miny i wyreżyserowane „momenty”, które mają udawać wielkiej rangi przeżycia. Niewykluczone, że dostrzeże się wówczas elementy muzycznego języka, które wybrzmiewają w nim jakby za często; które zbyt łatwo organizują to, co słyszymy; które przy pierwszym spotkaniu zachwycą nowością i świeżością, a eksploatowane nadmiernie – znużą, obnażając powtarzalność pomysłów i rutynę.

POZA I NADĘCIE BIORĄ GÓRĘ NAD WIARYGODNĄ EKSPRESJĄ

Bywa jednak i tak, że brak wiarygodności nie wynika z przewidywalności, ale dysonansu pomiędzy pretensjonalną otoczką kreowaną przez wykonawcę a tym, co pod powierzchnią owej pozy jest faktycznie do doświadczenia. Napuszone wprowadzenia do koncertów, megalomańskie sformułowania w wywiadach, pretensje do krytycznych recenzji – tym nie zastąpi się sztuki, która ma poruszać i przekonywać. Według mnie w sztuce chodzi o ciągłe poszukiwanie jakości i ciągłą aktualizację jej znaczenia, a nie o permanentne oczekiwanie potwierdzania a priori majestatu twórcy.

ZE SCENY BIJE BRAK PRZYGOTOWANIA

To domena projektów specjalnych, wielkich wydarzeń i super premier, które realizowane są często w pośpiechu, bez należytego przygotowania. W miejsce zespołowej komunikacji pojawia się kurczowe trzymanie się nut; uciekanie się do konwencji i ogranych metod zastępuje twórczą interpretację kompozycji; naturalność gry chowa się za patrzeniem na lidera etc. A gdy na domiar złego grupa jest liczna a lider nie ma pojęcia, jak trzymać w ryzach zespół, którego członkowie do tego wszystkiego nie wiedzą, co i kiedy mają grać... może zdarzyć się prawdziwa katastrofa. Najbardziej spektakularną, którą do tej pory doświadczyłem, był jeden z koncertów na Warsaw Summer Jazz Days z 2016 roku. Ci, którzy tam byli, na pewno wiedzą, które wydarzenie specjalne mam na myśli.

BRAKI WARSZTATOWE MĄCĄ PLAN DZIAŁANIA

Bywa i tak, że dobre chęci są, pomysł jest, ale nie nadążają za nimi umiejętności. Mniejsza, gdy dzieje się to na jam session i młody muzyk, który nagrywa znakomite solowe płyty, nie trafia w kolejne dźwięki jazzowego standardu i nie jest w stanie we właściwej tonacji zagrać tematu razem z kolegą – choć to kuriozum niesłychane. Problem jest większy, gdy artysta w trakcie poważnego koncertu decyduje się sięgnąć po instrument, którym nie włada w stopniu wystarczającym, albo po urządzenie elektroniczne, którego działania nie opanował. Wtedy na przykład efekt „delay” może przerodzić się w efekt „delay delayed” i gdy z konsekwencjami błędu musi radzić sobie nie tylko winowajca, ale i partner sceniczny, to świadomy słuchacz pamięta o takich zmąconych planach działania przez długie miesiące.

NATURA MUZYKI I AURA MIEJSCA NIE PRZYSTAJĄ DO SIEBIE

Sytuacja koncertowa to oczywiście nie tylko muzyka, wykonujący ją artyści i obecni słuchacze, ale także atmosfera sali, energia widowni, przekaz organizatorów i warunki techniczne. To dużo elementów i ich harmonia nie jest wcale zjawiskiem oczywistym. Zdarza się, że wrażenie po świetnym występie jest zaburzone przez złą akustykę czy irytującą konferansjerkę; bywa, że grający free muzycy mogą czuć się skrępowani w miejscu nazbyt szykownym, któremu obcy jest duch spontaniczności; wreszcie na wydarzenie o danym profilu zaproszonym może być artysta, który do niego nie pasuje, budząc zdenerwowanie widowni – to dowód na brak wyczucia organizatorów. I wtedy również przez lata wspomina się podobne artystyczne nieporozumienia, gdy na afiszu festiwalu obok geniuszy gatunku widnieją nazwiska na przykład spod znaku smooth jazzu i muzyki ethno, nie mające wiele wspólnego z tym, do czego widownia danego festiwalu może być przyzwyczajona.

PUBLICZNOŚĆ NIE SZANUJE ARTYSTY

I przypadek ostatni, czyli brak kultury ze strony widowni. Kiedy tak się dzieje? Mogłoby się wydawać, że dotyczy to głównie zdarzeń bezpłatnych, gdy wśród widzów są słuchacze przypadkowi, szukający jakichkolwiek wrażeń w tłumie turystów, przeszkadzający na przykład rozmowami. Ale dzieje się tak również w miejscach, po których spodziewalibyśmy się słuchaczy kulturalnych. Wtedy okazuje się, że zasobność portfela nie jest gwarancją ogłady. Niektórzy bowiem zdają się sądzić, że kupując bilet na koncert nabywają prawo do zachowywania się po swojemu. A kłopotliwe towarzystwo może bez najmniejszej wątpliwości bardzo wpłynąć na odbiór koncertu.

Konkretne przykłady? Je przemilczę, choć z pewnością dodałyby pikanterii powyższej liście. Z chęcią jednak zapytam Państwa o zdarzenia, które – z tych, a może całkiem innych powodów – szczególnie niekorzystnie zapisały się w pamięci.

A więc? Kto zacznie?