Znalazłem nowe podejście do gry na trąbce - wywiad z Natem Wooley’em

Autor: 
Piotr Wojdat

Czym jest Sound American? Co przyniósł zeszły rok? Odpowiedzi na te i kilka innych pytań znajdziecie w rozmowie z amerykańskim trębaczem Natem Wooley’em.

Jak minął Ci zeszły rok?

Nate Wooley: W równej mierze był trudny i ekscytujący. Nie będę nawet mówił o osobistych wzlotach i upadkach, ani o czymkolwiek związanym z lękiem spowodowanym życiem w Ameryce. Z czysto muzycznego punktu widzenia był to rok podejmowania ważnych decyzji, które pociągnęły za sobą rosnący ból, a także ekscytację związaną z możliwościami, jakie daje bycie muzykiem i artystą.

Co udało Ci się ciekawego zrobić w tym czasie i na co się nastawiałeś?

NW: Wielkim osiągnięciem dla mnie w zeszłym roku było wydanie “Columbia Icefield”. To był pierwszy raz, kiedy poczułem, że jestem w stanie uzyskać coś w pełni kompozycyjnie złożonego, dokładnie tak, jak chciałem. Udało mi się zrównoważyć komponowanie i improwizację we właściwy sposób. Cieszyłem się z tego, bo wydawało się, że ludzie to rozumieją i interesują się tym nagraniem i zespołem.

Poza tym w ubiegłym roku naprawdę chodziło o przygotowanie dużych projektów, które zostaną wydane teraz. Jednym z pomysłów jest podwójny kwartet o nazwie Mutual Aid Music, który zaciera granice między improwizacją, muzyką eksperymentalną, współczesną tradycją improwizacji klasycznej i jazzowej, co składa się na nieokreśloność. W zespole występują Ingrid Laubrock, Matt Moran, Sylvie Courvoisier, Josh Modney, Mariel Roberts, Cory Smythe i Russell Greenberg.

Ponadto jesienią nagrałem szóstą wersję mojego długiego cyklu piosenek Seven Storey Mountain. Biorą w tym udział 32 osoby i jest to dla mnie najlepsza odsłona tego projektu.

Wszystko to ukaże się w 2020 roku. Poza tym właśnie znalazłem nowe podejście do gry na trąbce jako maszynie technicznej poprzez studiowanie bardziej tradycyjnej techniki. Doszło też kilka nowych sposobów myślenia o klaksonie w mojej kompozycji i improwizacji.

Jakie albumy i koncerty wywarły na Tobie w zeszłym roku duże wrażenie? Jeśli były jakieś... A może to inni artyści przykuli Twoją uwagę i nie byli to muzycy.

NW: Nie wychodzę tak często, jak powinienem, żeby słuchać muzyki. Mam pewien niepokój społeczny, który trzyma mnie w domu. Zdarza się jednak, że naprawdę muszę wyjść. Dzięki temu udało mi się zobaczyć występ Yarn / Wire Anney Lockwood, który był niesamowity, a także wziąć udział w przedstawieniu “Fleas” Sary Hennies, które wciąż oddziałuje na mnie w dziwny sposób. Ktoś przekazał mi nową płytę Streifenjunko, myślę, że Eivind, i bardzo często jej słuchałem, ale przeważnie był to rok odkrywania starszej muzyki, która znokautowała mnie dawno temu. Teraz wracam do niej bardziej dojrzały. Słuchałem dużo kantat Monteverdiego i Bacha oraz dużo Jurassic 5 i Alvina Luciera.

To ciekawe, że pytasz o nie-muzyków. Myślę, że jest to często pomijane, bo w teorii nie przekłada się bezpośrednio na inspiracje muzyczne. Ten rok był dla mnie ważny ze względu na filmy Bruno Dumonta i lektury Franco Morettiego i Henriego Lefebvre’a, które dały mi do myślenia. Na początku zeszłego roku przeżyłem też fascynację pracami Agnes Martin, co zdecydowanie wpłynęło na muzykę, którą tworzyłem, komponując i improwizując.

W zeszłym roku nagrałeś kilka interesujących albumów. Jednym z moich ulubionych jest „Standwal” grupy From Wolves To Whales. Czy możesz wyjaśnić główną ideę tego nagrania i jak to się stało, że je wydałeś?

NW: Cóż, z tym jest całkiem standardowo. From Wolves to Whales to zespół, który początkowo był muzyczną rozmową między Dave'em Rempisem a mną. Ilość pracy, jaką włożył w to Dave, naprawdę oznacza, że ​​zasługuje na uznanie za to, że w ogóle do tego doszło. Chcieliśmy współpracować i kilka lat temu nagraliśmy nasz pierwszy album Wolves to Whales w Nowym Jorku. Stwierdziliśmy, że za każdym razem, gdy gramy, może to po prostu iść w innym kierunku. Jedną z rzeczy, które uwielbiam w tym zespole, jest to, że wszyscy zauważalnie dorastaliśmy i zmienialiśmy się muzycznie od czasu ostatniego grania. Nikt nie boi się wprowadzać nowych dziwnych pomysłów, ufając, że wszyscy słuchają wystarczająco głęboko i szeroko, aby sobie z tym poradzić. To jedna z wielkich, czysto improwizatorskich sytuacji, w których się znajduję.

Grupa wyruszyła w trasę po ukazaniu się pierwszego albumu i dwa koncerty zostały nagrane. “Strandwal” zdarzyło się w Holandii, a “Dead Leaves Drop” w Belgii. Podobała nam się ta muzyka i wydawało się, że łatwo ją wydobyć. Pierwszy album ukazał się w wytwórni Dave'a, a drugi w Dropa Disc.

W ubiegłym roku wydałeś dużo muzyki z Ivo Perelmanem. Jak współpracuje się z nim?

NW: Szybko! Ivo przyjeżdża do miasta kilka razy w roku i nagrywa wszystko za jednym podejściem. Myślę, że ostatnia seria wydawnictw, która wyszła za jego sprawą, została nagrana w odstępach tygodniowych, a on zrobił jeszcze inne pomiędzy nimi.

To bardzo łatwy i relaksujący proces. Gramy i decydujemy, co działa, a co nie. Zazwyczaj gra jest tak łatwa, że ​​na płytę wchodzą pierwsze podejścia do kawałków bez żadnych poprawek.

A jak nagrywa Ci się i współpracuje z Matthew Shippem? Pracowałeś z nim ostatnio przy dwóch albumach - mam na myśli „What If?” oraz „Strings 4” Ivo Perelmana.

NW: Dorastanie z Mattem to część mojego życia. Kiedy mieszkałem w Denver, mój przyjaciel i ja w każdą sobotę dostawaliśmy płyty CD i siedzieliśmy i słuchaliśmy. Nie mieliśmy dużo pieniędzy, ale mogliśmy zdobyć po jednej lub dwóch. Prawie zawsze było tam coś Matta (szczególnie Williama Parkera i Joe Morrisa), więc kiedy po raz pierwszy spotkałem się z Mattem na koncercie, zrobiliśmy to w Filadelfii i w oparciu o improwizację oraz nową muzykę (grałem Kennetha Gaburo i utwór solowy, a on grał utwór solowy oparty na Boulezie). To był niesamowity zaszczyt i czułem się, jakbym w końcu poznał kogoś, kogo znam od lat.

Nagrania, zwłaszcza nowy duet, stanowią wyzwanie w dobrym tego słowa znaczeniu. Matt ma tak specyficzny i osobisty język, ale nie można po prostu ustawić go na autopilocie, ponieważ jest tak kreatywny, że stale musisz się na nim skupiać i tym, jak muzyka się rozwija i dokąd zmierza. To, jakie są jego odpowiedzi na to, co grasz, są całkowicie wyjątkowe. Uwielbiam grać z Mattem i mam nadzieję, że wkrótce uda nam się zagrać w duecie lub z Ivo!

Czym jest Sound American?

NW: Sound American to czasopismo muzyczne, które założyłem w 2014 roku. Pomysł polegał na znalezieniu sposobu mówienia o muzyce, który nie byłby pochodną akademickiego lub czysto promocyjnego punktu widzenia. Dlatego są tam artyści rozmawiający o muzyce prostym językiem, gdy tylko jest to możliwe, i nie ma żadnych promocji ani recenzji płyt CD.

Każde zagadnienie koncentruje się na konkretnym temacie i mamy nadzieję dać tyle samo osobie, która jest absolutnie nowa w muzyce eksperymentalnej, a także super fanowi lub studentowi. Sound American jest nadal aktywny, a jego 23. wydanie (teraz w wersji drukowanej i online) ukaże się za kilka tygodni.

Odszedłem od zrobienia tego wszystkiego sam przez fakt, że mam wielu niesamowitych ludzi, takich jak Ken Vandermark, Matana Roberts, Zeena Parkins, David Grubbs, Luke Stewart, Chris Pitsiokos, Charmaine Lee itp., którzy są zaangażowani w projekt jako rada redakcyjna i doradcza. Myślę, że problemy są teraz bardzo obszerne i została wykonana najlepsza praca od lat.

Na stronie Sound American możemy przeczytać, że muzyka jest dla każdego. Czy improwizowana muzyka jest również dla wszystkich i dlaczego?

NW: Oczywiście, że tak. Dlaczego ktokolwiek miałby nie chcieć, aby jakakolwiek forma wypowiedzi była niedostępna dla wszystkich? To nie znaczy, że wszystkim musi się wszystko podobać, ale nie tego dotyczy pytanie. Pytanie brzmi, czy muzyka improwizowana (lub eksperymentalna, współczesna kompozycja, elektronika, dubstep itp.) zawiera coś, co może poruszać, dotykać, motywować lub inspirować człowieka. Myślę, że każdy, kto sugeruje, że istnieje muzyka, która nie ma gdzieś tego potencjału, by była dla każdego, w jakiś sposób próbuje stworzyć fosę wokół tej muzyki, wynosząc ją do miejsca elitarnego. Dzieje się tak przez cały czas, ale myślę, że motywacja jest fałszywa i wynika z podejścia samolubnego.

Niebawem premiera Twojej nowej płyty, którą wyda Fundacja Słuchaj!. Jak to się stało, że nagrałeś „Known/Unknown” z Paulem Lyttonem?

NW: Paul i ja pracujemy razem od prawie dziesięciu lat. Był jednym z moich pierwszych, a teraz jest muzykiem, z którym najdłużej współpracuję. Wydaliśmy trzy inne nagrania jako duet i pracowaliśmy nad wieloma rzeczami, w których pracujemy jako „sekcja rytmiczna” (nasz termin na to) dla kogoś innego. Minęło trochę czasu, odkąd zrobiliśmy prawdziwe nagranie studyjne, w którym mogłem grać na wzmacniaczu, a Paul mógł wydostać się zza zestawu perkusyjnego i pracować z mniejszą perkusją i elektroniką. Mam bliskiego przyjaciela i współpracownika w Dusseldorfie, który dokonuje bardzo dobrych nagrań i zgodził się zaprowadzić nas do dużego garażu. Zarejestrowaliśmy nowe utwory pewnego popołudnia. Tak się złożyło, że Paul mieszka blisko, a ja miałem akurat kilka dni wolnych między innymi projektami.

Tak jak w każdym innym nagraniu, które zrobiliśmy, muzyka okazała się zupełnie inna od tego, co kiedykolwiek słyszałem. Udało się przesunąć granice na wszystkie możliwe sposoby i jestem z tego niesamowicie dumny. Miałem szczęście, że Maciej z Fundacji Słuchaj! napisał do mnie, żeby sprawdzić, czy mam wszystko, czego potrzeba, abyśmy w marcu odbyli małą trasę koncertową, częściowo z Kenem Vandermarkem.

Jak współpracuje Ci się z Paulem Lyttonem, który jest z innego pokolenia niż Ty?

NW: Praca z Paulem była jednym z najbardziej twórczych i kształtujących doświadczeń w moim muzycznym życiu. Nasza współpraca otworzyła mnie i skłoniła do spojrzenia na nowe sposoby podejścia do mojego instrumentu, przestrzeni i dialogu. Paul stał się również wzorem kogoś, kto nie tylko pracuje na bazie rozwiniętych już koncepcji. Nieustannie myśli i eksperymentuje. Mając już prawie 70 lat, wciąż poszukuje zupełnie nowych sposobów podejścia do improwizacji i muzyki jako filozofii. Stał się dla mnie inspiracją.

Pamiętam pierwszy koncert, jaki zagraliśmy podczas naszej trasy. Wsiadł później do samochodu i powiedział „teraz, nigdy więcej nie będziemy tak grać. Każda noc powinna być zupełnie inna ”. Bałem się na śmierć! Jeszcze 10 nocy i każda noc musiała być inna?! To była niesamowita próba ognia i wyszedłem z niej z lepszym zrozumieniem tego, do czego zmierzał. Z większą siłą i pewnością siebie zacząłem dbać o sam proces twórczy, nie martwiąc się o sukces. Przez lata Paul i ja zbliżyliśmy się. Mówiłem, że był jak drugi ojciec. To nadal jest prawdą, ale w ciągu ostatnich kilku lat powiedziałbym, że ta relacja się pogłębiła. Jest jednym z moich najlepszych przyjaciół.