Marcin Olak Poczytalny - Spotkanie

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Jadę na festiwal jazzowy na Podlasie. Słucham muzyki – na słuchawkach, cicho, żeby nie przeszkadzać współpasażerom. To jeden z tych momentów, kiedy mam ochotę wrócić do starszej muzyki. Niemalże automatycznie wybieram „Bitter” Me’Shell Ndegeocello – jedną z najsmutniejszych płyt, jakie mam w swoich zbiorach. Muzyka pomaga mi nazwać mój obecny stan – tak, jest mi trochę smutno. Nie, nie beznadziejnie. Smutno. Taki smutek zmienia perspektywę, zwalnia tempo. Zaczynam  słuchać i patrzeć wolniej, a więc uważniej. Smutek, wydawałoby się wyklucza uśmiech – ale ja, pomimo tego stanu, zaczynam się uśmiechać. Bo „Bitter” to też jedna z piękniejszych płyt, które znam.

Za oknami jesień, bezdyskusyjnie piękna. Czerwona, żółta, słoneczna. Z jednej strony widać, że wszystko już żółknie i opada – ale to słońce! Przecież, gdyby to namalować, wyszedłby straszliwy kicz. Zdjęcie kwalifikowałoby się do ozdobienia jakimś wzniosłym bon motem, coś w stylu „patrzeć w tym samym kierunku to znaczy patrzeć w tym samym kierunku”, czy jakoś tak. Kicz, tandeta, jelenie na rykowisku – ale co ja poradzę, w naturze to piękno w czystej postaci. Smutne i bezdyskusyjnie piękne.

Jakoś tak zupełnie bezwiednie zaczynam myśleć o wynikach minionych wyborów. Proszę się nie obawiać, nie zamierzam ich komentować, ile można. Przyznaję, moim zdaniem były ważne, ale teraz… no cóż, mamy je już za sobą. A przed sobą konsekwencje, wnioski, przemyślenia… Ja na przykład myślę o tym, jak bardzo się różnimy. Pewnie od zawsze – bo jakoś nie jestem w stanie uwierzyć, że takie różnice pojawiły się tak znienacka, z roku na rok. Chyba po prostu teraz widać je wyraźniej.

Jadę i myślę o ludziach, dla których dziś zagram. Jacy są, jak będą nas słuchać, czy nasza muzyka do nich dotrze? Czy – a jeśli tak, to jak bardzo – różnią się ode mnie? Te nieszczęsne wybory pokazały mi, że to, co dla mnie jest oczywiste, dla innych może być niepewne; to, co dla mnie pożądane i dobre dla innych będzie podejrzane i rodzące obawy. I wreszcie to, co dla mnie piękne, dla innych po prostu dziwne… Rzecz jasna nie chodzi mi o to kto jak głosował. Myślę o postawach, o wrażliwości. O różnicach i podobieństwach. I o czekającym nas spotkaniu.

Płyta się kończy, podjeżdżamy pod salę. Za chwilę będę wiedział trochę więcej, a na razie wypakowuję sprzęt i szykuję się do koncertu.

Już po, wracamy. Wciąż nie wiem kim byli ludzie, dla których graliśmy; ale wiem też, że udało się nam spotkać. Jasne, w bardzo specyficznej sytuacji – ja na scenie, oni na widowni, jeśli nie liczyć kilku miłych rozmów po koncercie. I wiecie co? To niesamowite, jaką przestrzeń stworzyła muzyka. Zupełnie różni ludzi, w większości widzący się po raz pierwszy w życiu, spędzili miły wieczór. Razem. Bez podejrzliwości, bez podkreślania odrębności. Bez wrogości, złości, hejtu. Czyli można. Oczywiście nie staliśmy się jedną, wielką, kochającą rodziną, daleki jestem od takiej naiwności. Ale przynajmniej nikt nikomu nie przeszkadzał, nikt nikogo nie wykluczał, nikt od nikogo się nie odżegnywał – a to już dużo.

Nie wiem, jak dla Państwa, ale dla mnie ta sytuacja dobitnie pokazuje, o ile muzyka jest lepsza od polityki. Pierwsza łączy, gdy druga dzieli. Co więcej: nawet wobec i pomimo różnic – bo te przecież nie zniknęły – muzyka stworzyła przestrzeń, w której można bezpiecznie pobyć z drugim człowiekiem. Jakimś cudem piękno okazało się być silniejsze od różnic i obaw. Od smutku.

Trochę kiczowata puenta, ale co ja poradzę? Tak to teraz widzę. Jesiennie.