Marcin Olak Poczytalny - Cichutko

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Hotel. Kielce. Przyjechałem po koncercie, w nocy. Plan był taki, żeby spać do oporu, a potem się zobaczy. Niestety, opór pojawił się zbyt wcześnie. Obudziłem się tak, jak co dzień, o 6:00, i nie udało się już zasnąć. I nie za bardzo dało się coś zobaczyć, za oknem mgła gęsta jak wata. Doczekałem do śniadania, zszedłem na dół. Przez chwilę nawet brałem pod uwagę jakiś spacer, ale okolica zdecydowanie zniechęca. Zresztą i tak będę musiał poszukać jakiegoś miejsca na obiad, gramy dopiero wieczorem, przecież nie będę siedział cały dzień w hotelu. Ale to za jakiś czas, na razie siedzę i słucham muzyki. Marc Ribot, „Silent Movies”.

Przyznaję, że nie tego spodziewałem, sięgając po ten album. Nastawiałem się raczej na eksperyment, improwizację – a tu nie. Ribot gra nostalgiczne melodie. Filmowe, to na pewno. Ta muzyka buduje nastrój – jakaś zaduma, jakiś smutek. Raczej nie akcja, nic dynamicznego. Słucham i widzę, że te dźwięki dopasowują się do krajobrazu za oknem. Krajobraz może nie jest czarno-biały, ale prawie. To ta paskudna pora roku, kiedy już nie jest biało, ale jeszcze nic się nie zazieleniło. Jest szaro, ta szarość przytłacza wszystkie inne kolory i odcienie. I taka jest też ta muzyka – trochę monotonna, bez znaczących różnic barwowych czy dynamicznych, a pomimo to słucham jej z przyjemnością. Coś, jak długa, statyczna scena w filmie. Buduje nastrój, jakoś wciąga, choć zbyt wiele tam się nie dzieje.

Jest w tej muzyce coś leciutko niepokojącego. Jakiś mały sprzeciw? Niewykluczone. Przecież większość albumów z muzyką instrumentalną to zazwyczaj pokaz kompetencji i sprawności wykonawców. Karkołomne sola, skomplikowane rytmy, cyrkowe niemalże popisy. I to jeszcze gitara solo? A Ribot potrafi zagrać efektownie, drapieżnie, potrafi zrobić wrażenie… A tu nic. Jest skromnie, cichutko, spokojnie. Niezbyt efektownie. Nastrój, który wydaje się być w centrum  muzyki, też jest tylko naszkicowany. Przecież można by dograć więcej instrumentów, mocniej zagrać na emocjach… A tu nic. Gitara, cicho i delikatnie. W umiarkowanych tempach. I melodie, zagrane tak po prostu, bez pretensji. Ale chyba takie dźwięki są bardziej prawdziwe, lepiej pasują do rzeczywistości. Która najczęściej płynie sobie cichutko, spokojnie, bez gwałtownych zawirowań.

Mgła się podniosła, wyszło nawet słońce. Cały czas jest szaro, ale światło delikatnie zmieniło odcienie tego, co widzę za oknem. Mały ruch, szczegół, jak delikatna zmiana jednego ze składników akordu. Ale wyjście na spacer już nie wydaje się być czymś tak niedorzecznym. Zakładam słuchawki, wychodzę. Przecież nie będę siedział do wieczora w hotelu…