Gniewomir Tomczyk – „Chcę być muzykiem, a nie rzemieślnikiem perkusji”.

Autor: 
Marta Jundziłł
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

„Event Horizon” to tytuł debiutanckiej płyty Gniewomira Tomczyka – młodego perkusisty, który najwyraźniej jest uzależniony od muzyki. Udziela się w wielu projektach: jazzowych, pop-rockowych, elektronicznych i bynajmniej na tym nie poprzestanie. Opowiedział mi o swoim debiucie, długiej muzycznej historii, inspiracji fantastyką, a także cały czas odkrywanej wizji wykonywanej muzyki.

Czym jest dla Ciebie „Event Horizon”?

Historia albumu wiąże się z moim projektem, który kilka lat temu nazwałem Event Horizon.  Ostatecznie nazwa  „Event Horizon” zaczęła funkcjonować jako tytuł płyty. Jest ona zwieńczeniem pewnego okresu: ostatnich 4, 5 lat współpracy głównie z Andrzejem Mikulskim oraz innymi wspaniałymi muzykami.  Słychać na niej bardzo duże wpływy drum’n’base’u, który fascynował mnie w tamtym czasie, ale nie tylko: to również muzyka jazzowa, elektroniczna a nawet klasyczna. Z perspektywy czasu „Event Horizon”  traktuję więc jako ważny okres w moim życiu, a nie tylko płytę.

Do tworzenia „Event Horizon” zaprosiłeś wielu gości.

Większość pomysłów na kompozycje powstało, przy współpracy ze wspomnianym już Andrzejem Mikulskim, ale nie tylko.  Na płycie usłyszymy również dwa tematy Krzysi Górniak. Nagrania prawie wszystkich utworów na “Event Horizon”  zaczynały się od zrealizowania partii perkusji. Tak naprawdę dopiero kiedy powstał szkielet instrumentalny, zastanawiałem się kto z gości dobrze zabrzmi w danym utworze. To naprawdę inspirujące wpływać na konstelację swoich brzmień poprzez zapraszane rozmaitych, doświadczonych muzyków. Najbardziej jednak cieszy fakt, że wszyscy goście znakomicie odnaleźli się w tej przestrzeni dźwiękowej.

 

W jaki sposób przebiegała współpraca z solistami?
Nie chciałem sugerować artystom sposobu w jaki mają grać. Wolałem zderzyć ich ze swoją wizją muzyki. Zależało mi, by mogli odnaleźć się w nowej muzycznej przestrzeni i rzeczywistości na swój sposób - na co dzień każdy z nich  gra inny rodzaj jazzu. Na przykład w utworze Membrance 2.0 gra dwóch wspaniałych muzyków: Marek Kądziela i Maciek Kociński i tak naprawdę to oni swoją osobowością muzyczną wpłynęli na ostateczny wyraz tego utworu.  Skorzystałem z mocy ich osobowości i zaaplikowałem ją do mojej muzyki. Efekt końcowy był dla mnie sporym, pozytywnym zaskoczeniem.

Czy tak duża liczba gości, nie będzie utrudnieniem przy trasie koncertowej?

Od początku wychodziłem z założenia, że płyta może funkcjonować odrębnie. Późniejsze koncerty to zupełnie co innego.  Dlatego pozwoliłem sobie zaprosić tak wielu gości  do nagrania albumu i kreować wielogatunkowy świat, nie martwiąc się o to, że nie będę mógł z nimi później zagrać koncertów na trasie. Na koncercie nie mogę mieć przecież zespołu 30. osobowego, zdecydowałem się więc na granie w kwartecie pod nazwą Gniewomir Tomczyk Project. Niektóre utwory zostały przearanżowane na mniejszy skład, a pozostała część będzie zupełnie nowa, napisana specjalnie na kwartet.

 

Opowiedz o tym kwartecie.

Kwartet to muzycy biorący udział przy nagrywaniu  płyty, są to: MIN t – (Martyna Kubicz: wokal i syntezator basowy), Kuba Więck – saksofon oraz Mark Kądziela - gitara. Tak naprawdę ten kwartet to zderzenie dwóch światów: awangardy i elektroniki. To bardzo ciekawy skład przede wszystkim dlatego,  że jest bardzo elastyczny i do końca nigdy nie wiadomo w którą stronę muzycznie podąży. Takie podejście do tematu muzyki zdecydowanie nakręca nas wszystkich, jest bardzo stymulujące.

Masz gruntowne wykształcenie klasyczne. Jak to się stało, że skręciłeś w kierunku muzyki rozrywkowej?

Skończyłem I i II stopień Szkoły Muzycznej w  Warszawie  w klasie perkusji klasycznej, później zrobiłem licencjat, również klasycznie. Już będąc w szkole muzycznej, grałem równolegle na zestawie, więc rozrywka była we mnie właściwie od początku. Po obronieniu licencjatu, zacząłem uczyć się muzyki jazzowej, na Bednarskiej w Warszawie, w klasie prof. Krzysztofa Gradziuka. Po trzech latach, podjąłem decyzję, że poświęcę się muzyce jazzowej/rozrywkowej. Obecnie studiuję w Akademii Muzycznej w Poznaniu  w klasie  perkusji jazzowej u prof. Krzysztofa Przybyłowicza. Recital dyplomowy będę miał 13.06. 2017r. na który serdecznie zapraszam.  

Gdyby nie akademickie wykształcenie, nie udałoby Ci się stworzyć albumu “Event Horizon”?

Projekt Event Horizon zaczął się jeszcze przed Bednarską - robiłem to równolegle. Ale Akademia z pewnością wywarła na mnie olbrzymi wpływ i pomogła w formułowaniu autorskiego projektu. Z perspektywy czasu czuję, że szkoła dodała mi dojrzałości i kunsztu. O pewnych sprawach i detalach dowiedziałem się dopiero na studiach. One pozwoliły mi wykrzesać z siebie muzyczne maksimum. Poza tym kontakt z profesorami, takimi jak: Krzysztof Gradziuk, Krzysztof Przybyłowicz, czy Maciej Kociński to dla mnie nieopisany atut okresu edukacji. To bardzo silne i wielkie osobowości muzyczne, które wpłynęły na mój muzyczny rozwój, za co jestem im ogromnie wdzięczny.

 

Pomimo studiów w Poznaniu, koncertów w całej Polsce - jesteś bardzo związany z Warszawą.

Tak. Kocham Warszawę, jestem patriotą regionalnym. To świetne miejsce dla młodych ludzi, którzy chcą coś robić, żyją aktywnie, poszukują. Pęd który tam jest bardzo mi odpowiada i stymuluje do działania.

A jaką rolę na Twojej muzycznej drodze odgrywa zespół Xxannaxx?

Jakiś czas temu zostałem zaproszony przez Klaudię Szafrańską i Michała Wasilewskiego do współpracy i w ten sposób gramy ze sobą już półtora roku. Należy podkreślić, że Xxanaxx to dobra, ambitna elektroniczna muzyka, wykonywana przez grupę przyjaciół. W zespole gram na zestawie hybrydowym: część sampli, część akustyczna. Sam proces dobierania brzmień elektronicznych i akustycznych, by tworzyły jedną ścieżkę jest ogromnie ciekawy.  

Kto Cię wprowadził w świat muzyki elektronicznej?

Kiedyś uważałem, że wszystko co jest nie jazzowe i nie klasyczne – jest złe. Nie uznawałem rocka, pop'u a  muzykę elektroniczną utożsamiałem z imprezami klubowymi. Wszystko zmieniło się, gdy spontanicznie poszedłem na koncert Jojo Mayera, nie wiedząc nawet kim on jest. Mój Tata często rejestruje koncerty, poszedłem więc w jego ślady i tego wieczoru wziąłem ze sobą kamerę. Zacząłem nagrywać występ Jojo Mayera, nie wiedząc czego mogę się spodziewać. Podczas jego koncertu rozszerzyły mi się źrenice i miałem poczucie, że  nagle otworzył się przede mną nowy, muzyczny świat. To zmieniło moją estetykę, a przez to że był to koncert perkusisty, występ wywarł na mnie jeszcze większy wpływ, czułem że był zaadresowany bezpośrednio do mnie. Dzięki temu, że nagrałem koncert, mogłem wiele razy wracać do tego występu i w salce zacząć pracować  nad nowym rodzajem i jakością gry na perkusji.

 

A czego słuchasz teraz?

Ostatnio wróciłem do Eryki Badu – długie soul'owe frazy, które leją się jak miód z garnka – coś pięknego. Poza tym obowiązkowo Mehliana: Brad Mehldau i Marc Guiliana. Dużo słucham też muzyki tworzonej przez producentów np. Burial, Flume, Jon Hopkins. Ale z drugiej strony, dla kontrastu: barokowych koncertów. Bardzo mnie to cieszy, bo doszedłem do momentu, gdzie nie jestem zbuntowany i nie muszę wybierać: jazz vs. klasyka. Rozumiem już, że muzyka to zjawisko komplementarne - wszystko jest dla mnie inspirujące.

Wróćmy do Twojego albumu. Dlaczego jesteś tak przywiązany do nazwy „Event Horizon”?

Nazwa odnosi się do horyzontu zdarzeń – dla mnie jest czymś abstrakcyjnym, a więc fascynującym. Kiedy wypowiadam słowa „horyzont zdarzeń” czuję niedoprecyzowanie, które w pewnym stopniu jest magiczne. Bo czym tak naprawdę jest taki „horyzont zdarzeń”?

Z czasem zmieniłem nazwę na bardziej międzynarodową – Event Horizon.

Sam bardzo lubisz tematykę kosmiczną.

Tak. Kosmos, przestrzeń i pojęcie człowieka w dalekiej przyszłości jest dla mnie tak abstrakcyjne jak muzyka. Zarówno galaktyka, jak i muzyka to dla mnie obszary niezbadane. Poza tym niektóre mechaniczne motywy: powtarzalność bitów , np. w drum’n’bass, również jest sprzężona z tematyką kosmiczną.

 

A co z planami dotyczącymi „Event Horizon”? Trasa koncertowa?

Na pewno chciałbym zrobić premierowy koncert ze specjalnymi gośćmi w Warszawie, a potem koncerty w kwartecie. Nagrałem już dwa klipy, z gośćmi: – „Golden”– z Piotrkiem Schmidtem - trąbka i Mateuszem Gawędą - fortepian, a także „Seventh Horizon” – przearanżowany na kwartet. Do utworu został dodany wokal, co zdecydowanie zmieniło jego pierwotny wydźwięk. Klipy pojawią się  niebawem w sieci. W maju będę natomiast nagrywał teledysk do utworu “Mechanical Cats”, wszystko nabiera rozpędu. Pozostałe, aktualne informacje można znaleźć na Facebooku – Gniewomir Tomczyk / Music - są tam na bieżąco uaktualniane.

Jaka muzyka może Cię pociągać w przyszłości? Była klasyka, jest elektronika, jazz. Może rock?

Obecnie oprócz Xxanaxx'u gram jeszcze w kilku składach. Współpracuje z kompozytorem muzyki filmowej Danielem Bloomem, zaczynam koncertować z MIN t, z jej nadchodzącą płytą. Dodatkowo wraz z zespołem The Cookies pracujemy nad drugim albumem. Gram również w pop-rockowym projekcie z Martą Maksimiuk – nigdy wcześniej nie myślałem, że będę grał muzykę rock, a tu proszę – podoba mi się! Kiedyś grałem nawet SKA-punk z zespołem The Mugshots. Na początku byłem bardzo zdystansowany ale później doszło do mnie, że nie można dyskredytować żadnego gatunku. W muzyce najważniejsza jest przecież energia, bycie razem, eksplozja dźwięków. Dlatego też obecnie staram się brać udział w jak największej ilości zróżnicowanych projektów, chcę być muzykiem, a nie rzemieślnikiem perkusji. Czuję ogromny głód wiedzy, nowych inspiracji i muzyki. Nie stawiam sobie już żadnych ograniczeń!