Cud! Szymanowski nad Wisłą! RGG na nadwiślańskim bulwarze.

Autor: 
Beata Wach
Autor zdjęcia: 
https://www.facebook.com/rggtrio

Jeszcze dobrze nie wybrzmiało Warsaw Summer Jazz Days, jeszcze na dobre nie opadły po nim emocje, a już w niedzielę warszawski „Cud nad Wisłą” w ramach stałego cyklu „Jazz nad Wisłą” zaserwował nam nie lada jazzową gratkę. Koncert RGG, promujący ich ostatnią płytę „Szymanowski”. I nagle nad Wisłą powiało niecodziennym brzmieniem muzyki tego na wskroś polskiego kompozytora przetworzonej przez Macieja Garbowskiego, Krzysztofa Gradziuka i Łukasza Ojdanę. I to jeszcze jak przetworzonej! Oj, można było się zatracić.

Płyta „Szymanowski” miała premierę w maju tego roku. Muzycy RGG nie oglądali się na promotorów, wzięli sprawy w swoje ręce i jak widać z niezłym skutkiem. Materiał z ostatniego krążka zaprezentowali już i w Łodzi, i na festiwalu w Elblągu, a w minioną niedzielę warszawskiej publiczności. Mieliśmy okazję posłuchać na żywo parafrazy utworów Karola Szymanowskiego, których ekspresja i brzmienie zostały mimo wielu wpływów naznaczone niezaprzeczalnym, twórczym indywidualizmem kompozytora. Tym bardziej rosła ciekawość, jak RGG zmierzy się na żywo z kompozycjami tak wyjątkowego twórcy w historii polskiej muzyki? Jak temu zadaniu podoła młody Łukasz Ojdana, który od 2013 roku zastąpił w RGG - wydawało się, że niezastąpionego – Przemysława Raminiaka? Nie bez powodu wciąż podkreśla się bardzo młody wiek Ojdany. W kontekście improwizacji trudnych kompozycji Szymanowskiego jest to uzasadnione. Kompozycji wymagających doświadczenia i dojrzałości.

Co więc wydarzyło w niedzielę? Byliśmy świadkami jakiegoś niepowtarzalnego przenikania tego, co historyczne z tym, co nowoczesne, tego, co uporządkowane w ramach kompozycji z tym, co daleko poza nią wykracza. Muzyki nie-prostej, rytmicznej, ale nie rytmem pulsującym, który każe podrygiwać i kiwać się z zamkniętymi oczami, lecz wymagającym skupienia i zaangażowania, by za nim podążać. Zdecydowanie lepiej mieli ci siedzący z przodu. Mimo że plener, to jednak tam muzyka nie była aż tak bardzo rozpraszana pobrzękującymi szklankami, rozmowami i przechodzącymi ludźmi. Nie ma co narzekać. Plener rządzi się swoim prawami. Ma to też swoje dobre strony. Nigdzie indziej nie bylibyśmy świadkami tak pięknej „współpracy” natury z muzyką. Miało się nieodparte wrażenie, że muzycy podpisali jakąś tajną umowę z chmurami. Sunęły po niebie w rytm dźwięków „Szymanowskiego” i  formowały się w kształty jak w jakimś wyreżyserowanym performansie. Z zachodzącym słońcem zaczęły ciemnieć i coraz bardziej przypominać góry, wypisz wymaluj jak ze scenografii „Harnasiów” Szymanowskiego! Pełna synchronizacja.

Koncert był spójny, muzycy świetnie opanowali niesprzyjające warunki „grania w naturze”.  Pozwalali dźwiękom wybrzmieć, a słuchaczom je kontemplować. I jeżeli tylko udało się na tę godzinę odciąć od rzeczywistości i skoncentrować na interpretacji utworów  Szymanowskiego, to miało się niebywałą przyjemność nawet mimo drażniącego brzmienia Rhodesa. To jedyny mankament tego koncertu. No żal ogromny, że zabrakło fortepianu na scenie. Żal podwójny, i ze względu na muzykę, i ze względu na Łukasza Ojdanę. Koncert ucierpiał, a Ojdana nie mógł w pełni pokazać, jak celnym był wyborem RGG i jak bardzo dojrzałym jest muzykiem mimo wytykanego mu młodego wieku. Jestem przekonana, że tchnąłby w fortepian dużo więcej. Co tu dużo gadać! Sięgnijcie po płytę.