Cały czas szukam - rozmowa z Natalią Kordiak

Autor: 
Maciej Karłowski

Natalia Kordiak – jej muzyczna podróż dopiero się zaczyna. Ale zaczyna się w świetnym stylu. Nominacje do Fryderyków, wcześniej wygrane konkursy, debiutancka płyta zatytułowana Bajka, którą pokochali krytycy i wielu fanów. Kim jest Natalia Kordiak, czego szuka, dokąd zmierza, co kocha i czego unika i czym się fascynuje. Bierzecie i czytajcie wszyscy!

Jaki adres Twojej strony internetowej?

Na razie jedyną stroną jest ta na Facebooku.

No tak, chcesz powiedzieć, że na razie nie chcesz mieć swojej internetowej strony czy nie ma na razie potrzeby?

Uważam, że na początku drogi czyli tu gdzie jestem, nie jest ona tak bardzo potrzebna. Na razie prowadzę profil na Facebooku i na Instagramie i uważam, że to wystarczy.

Na początku drogi powiadasz? Nominują Cię do Fryderyków, masz debiut płytowy na koncie sukces na Voicingers 2018, rok wcześniej sukces na Tarnów Jazz Contest, jeszcze rok wcześniej wyróżnienie turnieju w poznańskim Blue Note. Można zaryzykować, że to całkiem niezły początek drogi.

To prawda, że ta droga zaczęła się już zdecydowanie wcześniej, ale dopiero ostatni rok był dla mnie ogromnym przełomem w dążeniu do mojego celu, czyli tworzeniu autorskiej muzyki. Dlatego to wszystko jest dla mnie bardzo świeże.

Jeśli tak to cel już nawet osiągnęłaś chyba. Na płycie Bajka są chyba wyłącznie Twoje kompozycje?

To prawda, jedynie tekst w "Marii" to fragment wiersza napisanego przez cudowną poetkę Marię Pawlikowską - Jasnorzewską. Natomiast uważam, że celów w życiu należy mieć wiele.

O pisaniu autorskiej muzyki już wiem. Jakie są kolejne?

Oj wiele tego jest, tych większych i mniejszych. Z tych przyziemnych, nadal jestem studentką i chcę ukończyć pełne studia, a teraz jestem na etapie kończenia licencjatu. Do tego bardzo ważne jest dla mnie kontynuowanie tego co robię teraz czyli nieustanie się rozwijać i tworzyć, zdobywać doświadczenie i wiedzę.

Na okładce Twojej płyty piszesz „Opowieści, których się słucha za zarazem doświadcza…” Co chciałabyś żeby doświadczali słuchacze Twojej muzyki?

Ja bym chciała, żeby osoba słuchająca płyty doświadczyła czegokolwiek, odczuła cokolwiek. Tym zdaniem chciałam podkreślić to, jak wszechstronna staje się muzyka, kiedy przestajemy jej tylko słuchać. Kiedy zaczynamy doświadczać jej całym ciałem, umysłem, a nie tylko słuchem. Bardzo chciałabym, żeby postrzeganie muzyki nie było tak bardzo przyziemne. Muzyka, to nie jest coś czego możemy dotknąć, ona nie jest tworem do rozumienia, bo funkcjonuje na poziomie abstrakcji więc dlaczego obierać to sobie zamykając się na jeden zmysł. Wydaje mi się, że dopiero w momencie, w którym przestaniemy tak bardzo ją analizować, zdamy sobie sprawę z tego po co naprawdę ją tworzymy.

No to chyba musisz zaprzestać studiowania muzyki.

Haha, to prawda ;). Dla mnie studia to jest jeszcze inny wątek niż tylko studiowanie muzyki. Znajduje na nich trochę perełek dla siebie. Ot chociażby fakultety o literaturze czy filozofii. Koniec końców, zależy mi też na tym, żeby móc w przyszłości uczyć. Ja wychodzę z założenia, że im więcej wiem o muzyce, tym bardziej mogę się w nią zagłębić i czuć się jej godna. W samym akcie twórczym natomiast mogę od tego wszystkiego odejść, a to z kolei daje mi niewiarygodną wolność, bo wiem z czego rezygnuje.

Godna muzyki? Co przez to rozumiesz?

Godna w rozumieniu, pełna szacunku wobec jej wartości.

Chyba jesteś idealistką! To urocze swoją drogą, ale świat jest wypełniony po brzegi muzyką, w której wartości trudno się dopatrzeć?

Nie da się ukryć, jestem idealistką, ale od razu się przyznam, że absolutnie z tego nie zrezygnuje. Uważam, że młode pokolenie muzyków jazzowych jest z jednej strony po to, żeby wnosić takie, może odrobinę naiwne podejście, z drugiej żeby okazać siłę w bronieniu swojej wizji bycia twórcą i swoich pomysłów kreowania wartości, które uważa, że powinny cechować sztukę.

Ja to sobie myślę, że muzycy, którzy zdecydowali się zostać artystami w ogóle, niezależnie od wieku powinni ten rodzaj naiwności mieć, ale może to na wyrost oczekiwanie.

Oczywiście, że tak, ale też wiele czynników może wpływać na zmianę czy zawahania poglądów. Tutaj mówię już o sprawach komercyjnych. Uważam, że artysta powinien w sobie mieć siłę, żeby walczyć z tymi przyziemnymi sprawami. Wiem oczywiście, jak trudne to może być. Dlatego ja absolutnie nie chce nikogo oceniać.

Co jest złego w ocenianiu Twoim zdaniem?

Przede wszystkim stracony czas. Czas, który możemy poświęcić na rozwój samego siebie.

Zawsze wydawało mi się, że do oceny, potrzebna jest refleksja, im głębsza tym lepiej, a myślenie to raczej chyba nie strata czasu, a też i poważny przyczynek do własnego rozwoju.

A mnie się wydaje, że więcej pożytku płynie ze skupienia się na obserwowaniu tego świata, to raczej daje więcej okazji do refleksji niż ocena.

No nie wiem. Nieocenianie to jedno, drugie to ocenianie i nie mówienie o tym, jak się oceniło. Raczej trudno sobie wyobrazić sytuację, w której udaje się uniknąć czynności oceny. Twoją płytę np. oceniono bardzo pochlebnie, jak rozumiem taki wymiar oceny jest w porządku.

Nasze społeczeństwo jest faktycznie nastawione na ocenianie i dzielenie co jest dobre, a co złe. Zastanawia mnie tylko na ile ten wszechobecny trend jest dobrą drogą w prowadzeniu nas do samorozwoju. Oczywiście, sama nie jestem idealna, też zdarza mi się oceniać, tylko w którym momencie przekraczamy granice między świadomością swojej wartości, a walką o bycie docenionym przez społeczeństwo.

To granica, której warto poświęcać tyle uwagi ile tylko się da. A ocenianie innych, cóż jest jednym ze sposobów konfrontowania swoich myśli, postaw i decyzji z postawami i decyzjami innych. Dostrzegając różnice, widząc jak działają, jak myślą inni często skuteczniej możemy zadecydować czy sami chcemy działać, myśleć tak jak inni, czy z taką postawą zgadzamy się czy też nie dajemy swojej na to zgody. To jedna z dróg rozwoju. W dziedzinie muzyki także. Zostawmy to na razie. Czy to prawda, że zaczynałaś od gry na saksofonie?

O nie! Naprawdę będziemy to wyciągać na światło dzienne? No dobrze! Tak, to prawda, grałam trzy lata w Szkole Muzycznej im. Stanisława Moniuszki w Łodzi.

Sopran, alt tenor czy może baryton?

Alt. Na szczęście szybko się zorientowałam, że nie mam serca do tego instrumentu.

A taką ma on piękną historię! :-)

Historia mnie również nie przekonała, a przynajmniej nie na tyle mocno, żeby wytrwać w nauce.

Trzy lata to jednak trochę czasu. Coś jednak musiało Cię do niego przyciągnąć.

To kompletnie nie nadaje się do wywiadu, ale trudno, powiem to - rodzice mnie zmusili J Prawda jednak jest taka, że od dziecka śpiewałam i ten saksofon to dlatego, że w Łodzi w szkole nie było wydziału wokalnego, a rodzicom bardzo zależało, żebym poszła do szkoły muzycznej. Stanęłam przed wyborem flet czy saksofon altowy. Wybrałam mniejsze zło.

Już widzę, jak fleciści wszystkich krajów organizują bojówkę żeby ukarać Cię za takie straszne bluźnierstwo. A w ślad za nimi operatorzy saksofonu altowego.

Właśnie tego się boję.

Ale wiesz, że teraz też nie możesz czuć się całkiem bezpieczna. Nie śpiewasz standardów, a ludzie zaczynają cenić Twoją muzykę, nominują Cię. Koleżanki z mikrofonami też mogą zorganizować bojówkę.

Myślę, że to nadal za wcześnie. Do mnie jeszcze nie dotarła informacja, że faktycznie jestem nominowana. Patrząc na moje koleżanki z akademii, mam od nich duże wsparcie.

Ale obiło Ci się o uszy, że kapituła Fryderykowa wydzieliła nominację?

Tak, tak, to zauważyłam.

I że tak pozwolę sobie zapytać czego wówczas doświadczyłaś :-)

Obiecałam sobie, że będę w naszej rozmowie szczera więc przyznam, że doznałam szoku. Nie przypuszczałam, że coś takiego może się wydarzyć, pomimo, że wiadomo, do głowy kiedyś przyszła taka radosna myśl, że fajnie byłoby gdyby kiedyś takie coś się przydarzyło. Jestem szczęśliwa, że ciężka praca jaką wykonaliśmy z moim zespołem i osobami zaangażowanymi w debiutancką płytę została zauważona i doceniona. Mam nadzieje, że ta nominacja spowoduje, że zagramy w naszym kraju pierwszy koncert od ukazania się albumu.

Pierwszy? Na pewno dołożyłaś starań żeby powiadomić jazzowy świat o swoim istnieniu i że masz płytę! Nikt nie odpowiedział?

Powiem tak, ci, którzy odpowiedzieli nie byli zainteresowani, a druga grupa po prostu nie odpowiedzieli, ale była też grupa trzecia. Ci z kolei zaproponowali takie stawki, że biorąc pod uwagę jaką ilość pieniędzy wydałam na płytę uznałam, że nie stać mnie żeby dopłacać do koncertów. Ale też pewnie poświęciłam na bookowanie koncertów trochę za mało czasu. Powinnam jeszcze raz zadzwonić albo napisać do tych, którzy nie odpowiedzieli na pierwszą propozycję. Cóż, uczę się na własnych błędach.

Oto jazzowa Polska właśnie! Uprzedzał Cię ktoś z profesorów, że tak może być?

Był taki jeden.

Jeden? No to polska edukacja jazzowa odniosła prawdziwy sukces!

Miejmy nadzieje, że teraz w końcu będę mogła zaśpiewać moją muzykę nie tylko w ćwiczeniówce, ale też publiczności.

Tej nadziei się trzymajmy. Wróćmy jednak do czasów początków śpiewania. Słyszałem Twój dyplomowy występ w szkole na Bednarskiej. Zaśpiewałaś tam m.in. Lonely Woman, ale nie Horace’a Silvera, co nie byłoby zaskakujące, ale Ornette’a Colemana. Skąd taki wybór?

Czas na Bednarskiej to był czas poszukiwań. Kompozycje Ornette'a były dla mnie wtedy czymś zupełnie nowym, niepojętym i ekscytującym. Wiele się tam nauczyłam, poznałam kilku pedagogów, którzy stawiali przede mną coraz to nowsze wyzwania. A w tym wszystkim byłam ja, która zawsze pracowała nad świadomością brzmienia, barwy, struktury jazzu, jego harmonii, po to by móc kiedyś o sobie powiedzieć, że jest muzykiem.

Oczywiście nazwisk tych pedagogów nie podasz?

Myślę, że każdy z nich wie i czytając ten wywiad uśmiechnie się sam do siebie.

Oni z pewnością wiedzą, ale wywiad nie jest przeznaczony tylko im, ale także czytelnikom, słuchaczom, którzy być może chcieliby wiedzieć, kto przyłożył rekę do tego kim jest dziś Natalia Kordiak, jako muzyk.

Już kiedyś wymieniałam jego nazwisko, jest on dla mnie bardzo ważną osobą, która wpłynęła na moje postrzeganie muzyki. Jest nim Krzysztof Gradziuk. Myślę, że te trzy lata na Bednarskiej musiały kosztować Krzysztofa dużo cierpliwości i siły biorąc pod uwagę ogrom pytań jakie mu zadawałam.

Zatem Krzysztof Gradziuk ojciec chrzestny artystki Natalii Kordiak?

Był on pierwszą osobą, która mnie wypchnęła z mojej strefy komfortu. Za co mu będę dziękować przez długi czas. Natomiast drugą cudowną osobą (to już na studiach), która wywarła na mnie jako muzyka i człowieka ogromny wpływ była Anna Stępniewska Gadt. Przy takich nauczycielach można poczuć niesamowitą siłę żeby wytrwać w dążeniu w nieznane.

A jaka była wówczas strefa Twojego komfortu?

Na tamten czas było to śpiewanie standardów jazzowych. Tak jak je napisano, bez jakichkolwiek zmian.

Czyli działałaś w sferze będącej spełnieniem marzeń typowego nauczyciela jazzu. Nauczyć ludzi grać tak jak grali wielcy historyczni mistrzowie z USA. Nie szkoda Ci tej stylistycznej i światopoglądowej wolty. Gdyby nie ona może miałabyś może więcej koncertów?

Absolutnie nie zmieniłabym swojej drogi i tego jak doszłam do miejsca, w którym jestem teraz. Nauka na Bednarskiej pozwoliła mi zapoznać się z podstawami muzyki, którą tak bardzo kocham. Może miałabym więcej koncertów, może nie. W ogólnym rozrachunku nie jest to aż tak ważne. Tu gdzie jestem, na razie jest mi dobrze. Żyję w zgodzie ze sobą, a to najważniejsze. A o koncerty będę dalej walczyć, bo zależy mi na dzieleniu się z ludźmi moją muzyką, tęsknie za nią.

Zatem wybrałaś chyba najtrudniejszą z dróg. Powróćmy jeszcze do Twoich stref komfortu. Kiedyś były to standardy. Jak określiłabyś swoją dzisiejszą strefę komfortu?

Nie mam na to pytanie konkretnej odpowiedzi. Cały czas szukam, stawiam przed sobą kolejne wyzwania. Wydaje mi się, że jeśli ona gdzieś jest to głęboko ukryta. Ostatnio o niej nie myślę, po prostu działam i wcale się nie nudzę.

Zatem jesteś w fazie rozpoznania bojem. O co chciałbyś zawalczyć?

O szczere opowieści, wartości i przestrzenie doświadczalne, których nie można wyrazić za pomocą słów.

Nie można czy niełatwo to zrobić ad hoc?

Nie można. Nie da się opowiedzieć o przestrzeni doświadczalnej, wystarczy ją po prostu poczuć, to samo się tyczy wartości, które niosą ze sobą dużo emocji. Kiedyś taki mądry Pan powiedział takie słowa: "Muzyka zaczyna się tam, gdzie słowo jest bezsilne – nie potrafi oddać wyrazu; muzyka jest tworzona dla niewyrażalnego"

No proszę! Debussy! lubisz jego muzykę?

Nie zamykam się tylko na jazz, nigdy tego nie robiłam i nie zrobię. Jest tak dużo wartościowej muzyki, że szkoda byłoby z niej rezygnować. Ostatnio na przykład słucham zespołu Republika i ich twórczość zaczyna mnie coraz bardziej zaskakiwać swoją nieoczywistością i tekstami, które powodują przynajmniej we mnie lekki strach, euforię, a czasami ogromny ból. Uwielbiam i szanuję muzykę i to co się z nią łączy, a to przecież najważniejsze. Debussy’ego akurat już bardzo dawno nie słuchałam, ale pamiętam początki, kiedy poznawałam jego muzykę (jeszcze w Szkole Muzycznej w Łodzi). Pamiętam to, czego doświadczałam z zamkniętymi oczami, kiedy pierwsze dźwięki „Clair de Lune” wypełniały sale.

I czego wówczas doświadczałaś?

Niesamowitą radość. Radość z przeżywania czegoś szczerego, czegoś pięknego i kompletnie niezrozumiałego.

Czyżbyś była sentymentalna? A tak na marginesie pewnie wiesz, że część Światło księżyca miała początkowo nosić tytuł Parada sentymentalna.

Haha. Nie wiedziałam o tym. Tak, jestem bardzo sentymentalna.

Pewnie częścią bycia sentymentalnym jest tęsknota. Za czym tęsknisz, co wspominasz na falach swojego sentymentalizmu?

Jak się dobrze zastanowić to za czasami kiedy wszystko było beztroskie i łatwe. Tęsknie za czasem kiedy mogłam się zajmować tylko i wyłącznie muzyką, czytaniem książek czy chodzeniem na koncerty. Z drugiej jednak strony to, jak żyje teraz jest po prostu coraz bardziej dorosłym życiem i nawet je lubię.

Są tacy, którzy twierdzą, że nigdy nie powstała prawdziwie wielka muzyka, u podstaw której stała beztroska.

Czym w ogóle jest prawdziwie wielka muzyka? Jeśli przyjmiemy, że jest to muzyka, która niesie ze sobą masę wartości to może to prawda, że nie ma szans żeby powstała w beztroskim środowisku. Myślę sobie jednak,  że droga artysty niesie ze sobą ogromne pokłady frustracji więc myślę, że Ci, którzy je akceptują i szczerze się odnoszą do samego siebie, Ci właśnie tworzą prawdziwie wielką muzykę.

Aaaaa, czyli w szczerości wobec siebie upatrujesz źródła powstawania muzyki wielkiej. Podałabyś przykład, może być spoza polskiego rynku, żebyś nie naraziła się na ostracyzm środowiska?

Ja bym w ogóle jej tak nie nazywała. Wydaje mi się, że muzyka, o której teraz rozmawiamy, to muzyka wiarygodna, a jeśli ma być wiarygodna to musi iść w parze ze szczerością wobec siebie i innych, akceptacją, po prostu z człowieczeństwem.  Tej muzyki jest bardzo dużo na świecie, tylko trzeba znaleźć czas, żeby jej poszukać.

Niewątpliwie, choć z drugiej strony nie sądzę, żeby można było posądzić np. Czesława Mozila o to że jest w swoich piosenkach ze sobą nieszczery, ale jednak chyba byłoby tez nadużyciem mówić o nich że to muzyka przez duże M. No właśnie jak szukasz muzyki?

Nieustannie i wszędzie.

W Biedronce też?

Hahaha jasne, dlaczego nie? Ostatnio zdarzyło mi się w kawiarni wchodzić na krzesło, żeby być bliżej głośnika i włączyć Shazama, bo usłyszałam coś co wytrąciło mnie na chwile z moich myśli. Wystarczy być otwartym na dźwięki i dobrą muzykę można znaleźć nawet w najbardziej nieoczywistym miejscu. Wiadomo, teraz mamy ogromny dostęp do muzyki przez Spotify, TIDALa czy Apple Music ale ja i tak będę kupować płyty i słuchać ich na discmanie. Bardzo dużo muzyki poznałam również dzięki pedagogom.

Wspominałaś wcześniej o roli pedagogów w Twoim artystycznym życiu, szczególnie jednego z nich. A jakie są Twoje odkrycia już nie wynikając wprost z podpowiedzi innych?

Moim przełomowym odkryciem było to, że muzyki można szukać inspirując się różnymi dziedzinami sztuki i nie tylko. Inspiracją bywały dla mnie literatura, czy wystawa artysty bądź sztuka teatralna. Muzyki należy szukać wszędzie i nieustannie, tak jak powiedziałam wcześniej. Nawet podczas górskiej wycieczki, po prostu zatrzymać się i posłuchać.

No tak, ale to jak dobrze rozumiem, jest poszukiwanie muzyki w sobie, inspiracja dla własnych artystycznych poczynań. Ja pytałem o muzykę, którą sama odkryłaś już bez podpowiedzi pedagogów.

Ostatnio zachwycam się wokalistką Mercedes Sosa i dość starym albumem "No Boat" Theo Blackmanna i Bena Mondera.

Wow! Mercedes Sosa wielka rewolucyjna pieśniarka!

Ostatnio nie potrafię przestać jej słuchać. To jest właśnie dla mnie przykład prawdziwie pięknej muzyki.

Ale to muzyka w służbie idei. Treść, słowa, znaczenia semantyczne to bardzo istotna jej cześci. Może nawet nierozłączne części.

Tak i dlatego też pojmuję ją jako bardzo wiarygodną i szczerą. To taka muzyka, która się nie podporządkowuje.

No ale jednak podporządkowuje się tekstowi i to nawet bardzo mocno. Nie przeszkadza Ci służebna trochę rola muzyki w tym przypadku?

Nie, absolutnie nie. Sądzę, że jeśli już używać tekstu, to właśnie w sposób pełen szacunku do niego i do każdego słowa. Mercedes była kobietą, która nie bała się wyrażania swoich poglądów poprzez tekst i muzykę. Uważam to godne podziwu i piękne zarazem, że za pomocą muzyki zabierała głos, który się liczył, głos, który bronił wolności.

Słowa są ważne i bywają niewyczerpanym źródłem magii. Sama jednak nie korzystasz z nich w swojej muzyce za bardzo. Dlaczego?

Korzystam wtedy kiedy wiem, że wprowadzą one dodatkową wartość w muzyce. Na płycie są dwa utwory, gdzie użyłam zrozumiałych słów. Na razie słowa nie są mi tak bardzo bliskie jak dźwięki, ale poszukuje dalej.

Zatem życzę Ci żebyś nigdy nie ustała w poszukiwaniach i dziękuję za rozmowę.