Chętni na Niechęć - rozmowa z Rafałem Błaszczakiem i Stefanem Nowakowskim z zespołu Niechęć

Autor: 
Piotr Rudnicki

Rafał Błaszczak: Witamy. Nazywamy się Rafał Błaszczak i Stefan Nowakowski, gramy w zespole Niechęć. Jesteśmy na deptaku w Sopocie w umiarkowanie, ale jednak ciepłą noc. Witamy bardzo serdecznie.

Jak wrażenia po koncercie w Sopocie? Ze sceny bardzo chwaliłeś atmosferę.

Rafał Błaszczak: Tak, odbiór był bardzo fajny. Muzyka polega na takim ping-pongu energetycznym: ty wysyłasz jakąś energię i oni ci ją albo odbiją albo nie - i oni dzisiaj odbijali.

Stefan Nowakowski: Słyszeliśmy różne rzeczy o sopockiej publiczności, bardzo byliśmy ciekawi jak to wygląda i ta rzeczywistość troszeczkę nasze oczekiwania przerosła bo okazało się, że publiczność wspaniale reagowała od pierwszego utworu. Bardzo fajnie było.

Rafał Błaszczak: To był nasz pierwszy koncert w Trójmieście i jeżeli na pierwszy koncert przychodzi dużo ludzi, to jest to sygnał otwartości, ciekawości i tego, że ludzie mają otwarte głowy. To było dzisiaj czuć i koncert – skromnie – nieskromnie mówiąc był chyba dobry. Mi się bardzo dobrze grało.

Czyli ludzie generalnie byli chętni?

Rafał Błaszczak: Na niechęć? (śmiech)

Stefan Nowakowski: To jest właśnie to! Ludzie przychodzą z nastawieniem – może trochę wbrew nazwie zespołu – optymistycznym i po to, żeby uczestniczyć w tym, że zespół gra. Nie tylko posłuchać, ale dać coś z siebie. To jest bardzo miłe wrażenie.

Rafał Błaszczak: Tak to jest w przypadku muzyki improwizowanej. Bez tego ona w ogóle nie żyje. Ja zawsze upieram się, że odbiorca jest współtwórcą całego zdarzenia. Musi dać tę energię, żeby można było mu ją zwrócić. I dzisiaj to się udało.  

Mimo to improwizacja nie jest w waszej muzyce elementem najbardziej istotnym. Dużo się mówi o jej filmowości – dziś to nawet ładnie wyszło z Maklakiewiczem i Himilsbachem tuż nad waszymi głowami. A gdybyście mogli wybrać film, do którego muzykę chcielibyście zrobić?

Rafał Błaszczak: (śmiech)

Stefan Nowakowski: To jest pytanie które się często pojawia w wywiadach i dlatego tak zareagowaliśmy: śmiejemy się, bo często się filmami wymieniamy, rozmawiamy o nich, natomiast znalezienie czegoś, co by pogodziło nasze gusty mogłoby być trudne.

Rafał Błaszczak: Zresztą są dwie drogi: można nagrać muzykę do już istniejącego filmu i to jest modna, popularna obecnie i kapitalna forma – i zgadzam się też z tym, że trzeba grać do kina niemego...   

Stefan Nowakowski: Bardziej myślelibyśmy o tym żeby samemu zrobić muzykę do filmu – w sensie nie do kina niemego, nie na żywca, ale ją skomponować. To jest dopiero wyzwanie.

Rafał Błaszczak: Tak. Dobrze by było siąść z kimś do pracy i już na etapie powstawania obrazu tworzyć dźwięk i obraz dźwiękiem uzupełniać. Tym byśmy się bardzo chętnie zajęli. Jak na razie wali do nas dużo studentów filmówki, i chętnie oddajemy im naszą muzykę na etiudy. Czas leci i jeżeli pojawi się takie wyzwanie to się go faktycznie chętnie podejmiemy. Opinie, że nasza muzyka jest ilustracyjna, epicka, filmowa pojawiają się bardzo często, więc pewnie tak jest.

Jak w takim razie ustawiacie sobie priorytet? Bardziej kolejne płyty czy muzyka filmowa?         

Stefan Nowakowski: Na kolejną płytę trzeba będzie trochę poczekać, bo ta nasza jest jeszcze dosyć młoda, i potrzebujemy trochę czasu żeby się z nią ograć, żeby ją pokazać. Nowe numery pomału powstają, ale na razie musimy się z tą muzyką oswoić i zrobić z nią coś właśnie na żywo, trochę ją rozimprowizować.  

Rafał Błaszczak: Od początku istnienia zespołu najbardziej nastawiamy się na koncerty. To jest najprostsza droga do poczucia magii, którą muzyka wnosi – i to jest ogromnie inspirujące, ogromnie przyjemne i za każdym razem wyjątkowe. I chociaż nagrywaliśmy naszą płytę tak jak na koncercie, absolutnie na setkę, będąc razem w jednym pomieszczeniu, to później bawiliśmy się nią na etapie postprodukcji z naszym producentem, który robił już płyty Stańki, Soyki, Kalibra 44. Było dużo kręcenia i wygłupów, i to sprawia że płyta ma brzmienie, które nie zawsze da się osiągnąć na żywo. Z drugiej strony koncert z założenia operuje energią, nad zbudowaniem której w studio trzeba się było solidnie napracować.

Stefan Nowakowski: Ale stworzyło to też nowe możliwości – na płycie masz na przykład podkręcony dub, pogłosy na werblach czy klawisze, zupełnie poprzekręcane różnymi filtrami a na żywo nie możemy i nie chcemy tego tak do końca odegrać i to wyzwala nowe pomysły tak że koncert jest inny niż płyta, a ja też wolę, gdy gramy na żywo niż gdy siedzimy w studiu.  

Rafał Błaszczak: Gdyby mnie ktoś obudził w środku nocy i zapytał dlaczego gram muzykę, musiałbym odpowiedzieć że, żeby ćpać tę magię którą muzyka daje właśnie w trakcie koncertu, w trakcie spotkania z ludźmi. Co prawda, jak zauważyłeś z tą improwizacją – my nie gramy free jazzu. Scena warszawska jest mocno zdominowana przez free jazz i awangardę. My - oczywiście z sympatią, ale chcemy się od tego odciąć. Ważna jest dla nas też np. melodia i o ile kiedyś w Niechęci tej improwizacji było więcej, to teraz jest parcie na aranż, na skończoną konstrukcję – formę operującą energią bardziej rockową, zwartą.

Stefan Nowakowski: Tak, i na kompozycję „więcej w domu, aniżeli na koncercie”. Ale i tak będziemy te kompozycje grać na koncertach, bo o to w tym zespole chodzi.

Nawiązując do początku zespołu – podobno nie był on w ogóle muzyczny, a raczej wchodzący w performance. O co tutaj chodzi? Możecie coś o tym opowiedzieć?

Stefan Nowakowski: Słyszałem, że Niechęć była doskonałym zespołem, zanim zacząłem z nią grać (śmiech) Ja przyszedłem do zespołu już w momencie, kiedy Rafał chciał ten cały bałagan artystyczny uporządkować i zebrać taką ekipę, która pokombinuje jak by tę muzykę podkomponować, porobić więcej zwartych form. Okazało się że w kwintecie udało nam się zastąpić te różne parateatralne, happeningowe formy które Niechęć uprawiała – z dużym powodzeniem zresztą - ale Rafał zdecydował po prostu, że idziemy bardziej w stronę muzyki aniżeli happeningu.

Rafał Błaszczak: Ja się trochę śmieję, że ten zwrot to taki kryzys wieku średniego – rzeczywiście pojawiła się chęć żeby to wziąć do kupy, przemienić to na jakąś płytę, konkretną treść, którą będzie można ująć, poddać surowej ocenie i tak dalej. Muzyka która towarzyszyła tym naszym wygłupom, w których uczestniczyły teatry, mimowie, artyści video etc. była zupełnie inna.

Najsłynniejsza wasza akcja miała miejsce podczas imprezy pożegnalnej w Akwarium. Trudno mi o to nie zapytać. 

Stefan Nowakowski: (śmiech) Teraz mamy zamiar wtargnąć do Jazzarium!

Rafał Błaszczak: Temat jest bardzo trudny dlatego, że ten okres kiedy w Warszawie ustawiał to wszystko Adamiak, Jazz Radio, Akwarium, Sala Kongresowa: to był okres niesamowity. Oni byli kreatywni, wpuszczali młodych muzyków, ja byłem wtedy dzieciakiem, który tam pił piwo i tego słuchał. Działy się rzeczy absolutnie niesamowite, a potem przyszedł przykry moment kiedy okazało się, że ten budynek wyburzą. Teraz takie rzeczy dzieją się non stop i ludzie się przyzwyczaili, a wtedy to był szok i ludzie byli naprawdę wściekli. Była gala zamykająca działalność Akwarium, ostatni koncert w historii klubu. Przyszło tam pół miasta, ludzie naładowani  negatywną energią, pełną smutku – były duże emocje  a okazało się, że urządzono tam sobie pewne święto seniorów – taka wymiana standardów, sytuacja gdzieś z pogranicza klubu Tygmont, nie wiem, jak ona się tam znalazła. Faktycznie dokonaliśmy abordażu na scenę – dosyć brutalnego, bo było to reklamowane jako otwarte jam session, a okazało się, że na scenę wstępu nie ma. My automatycznie stwierdziliśmy, że będziemy gwiazdą wieczoru, że wtargniemy tam na samym końcu i tak zrobiliśmy. Mieliśmy farta bo po drodze dołączył się klarnecista który był wyśmienitym muzykiem, a my jeszcze nie byliśmy... Zagraliśmy 45 minut takiego Sonic Youth. Publiczność była zachwycona, muzycy chcieli odłączyć nam prąd, ale publiczność chciała bisu. Mnie to nauczyło, że czasem po prostu w odpowiednim czasie i miejscu trzeba potrafić wypowiedzieć właściwy komunikat, wyrazić pewne emocje. Że czasem liczy się nie dziesięć lat ćwiczenia gam, tylko emocje, które się między ludźmi wydarzają.   

Jakaś mała rewolucja?

Rafał Błaszczak: Nie, nie przesadzajmy. Raczej jednorazowe zaznaczenie, że też braliśmy w tym udział. Nie płonęły budynki, a szkoda, bo powinny – Akwarium nie powinno było runąć.

Jak się czyta niektóre artykuły na wasz temat, to można odnieść wrażenie, że szykujecie właśnie taką rewolucję...

Stefan Nowakowski: To jest na użytek mediów... Niedługo przeczytamy na przykład, że graliśmy gdzieś z Carlosem Santaną na Woodstocku.

Rafał Błaszczak: Niee no... po prostu człowiekowi zmienia się mental. I to jest ważne dlatego, że te wszystkie awantury, których nie udało się ukryć – ja na pewnym etapie próbowałem, ale co chwila ktoś je wyciągał – to była prawda, ale prawda o ludziach bardzo młodych, bardzo zbuntowanych, naćpanych, pragnących przekraczać granice – z obecnego składu Niechęci byłem wtedy tylko ja i nasz perkusista Michał. Tamte doświadczenia wciąż są dla nas bardzo ważne, zresztą wciąż żyjemy… powiedzmy, że bardzo wesoło (śmiech). Ale w tym momencie mamy już trochę więcej lat, dostrzegamy to i rewolucja następuje już nie na zewnątrz, ale wewnątrz, do środka to idzie. Muzyka jest po to, żeby wyrażać emocje: jesteś młody, wściekły to wyrzucasz te emocje na zewnątrz a teraz  one lecą do środka, i chce się od tego np. opowiadać historyjki. My w Niechęci próbujemy te historyjki dźwiękami opowiadać i dlatego ten cel jest teraz trochę bardziej prozaiczny niż parę lat temu. Ale też jest spoko.   
Dzięki za rozmowę.