Dni Muzyki Nowej 2014: Kalaschnikov feat. Reactive Ensemble / Field Rotation

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Rafał Nitychoruk www.zaduzoslow.pl

No i proszę. Dni Muzyki Nowej dotarły dopiero do półmetka a już widać, jak radykalnie różne projekty mogą się w ich ramach na scenie pojawić – a także to, że nawet w dążeniu do nowatorstwa, które pozornie nie powinno być niczym ograniczane, trzeba być ostrożnym i robić to z głową, bo bardzo łatwo zapędzić się w kozi róg.

Jakkolwiek często na łamach Jazzarium o muzyce eksperymentalnej piszemy z aprobatą, to trzeba pamiętać, że niejako w definicję eksperymentu wpisane jest także jego niepowodzenie. Ofiarą takiej sytuacji stała się gdańska artystka Katarzyna Kadłubowska, która wspólnie z chilijczykiem Remmy Canedo przygotowała program pod nazwą Kalaschnikov feat. Reactive Ensemble. Kompilacja utworów konceptualnych, za które odpowiedzialni są artyści o tak głośnych nazwiskach jak Alvin Lucier, Steve Reich czy John Cage była może pomysłem ciekawym, ale, jak się okazało – jedynie w teorii. Kompozycje te, będące raczej wyrazem pewnych – ważkich z pewnością -  idei, ale niekoniecznie przeznaczone są do wykonań scenicznych, w takim natężeniu sprowadziły cały parateatralny spektakl do poziomu nużącego absurdu, a ich przekaz z każdą wydłużającą się w nieskończoność minutą stawał się coraz bardziej mętny. Performatywne akcje w rodzaju muzyki na nagłośnione fale mózgowe lub bogu ducha winne (także magłośnione) rośliny, w które z zaangażowaniem godnym lepszej sprawy stukano i którym wyrywano liście (choć w tym akurat miejscu gratulacje należą się kaktusowi, który nie dość, że niespecjalnie ucierpiał, to zabrzmiał niczym wcale dobry kontrabasista) tudzież samo ciało artystki (? Corporel słoweńca Vinko Globokara) uwskuteczniane jedna po drugiej skłaniały raczej do uśmiechu politowania, niż zadumy nad ich sensem – co potwierdziła publiczność, która stopniowo coraz to większymi grupkami ruszała w stronę drzwi wyjściowych. Oczywiście nie można Katarzynie Kadłubowskiej odmówić odwagi – jednak tego typu spektakle sprawdziłyby się dużo lepiej w galeriach sztuki współczesnej, aniżeli w dużej sali koncertowej na festiwalu muzycznym.  

Po tak wyczerpującej i długiej podróży koncert Field Rotation okazał się częściowym wytchnieniem. Christoph Berg, który w związku z dekonstrukcją licznych instalacji przeznaczonych do poprzedniego występu na próbę dźwięku czekał do ostatniej chwili grać zaczął właściwie „z marszu”. Ze sceny popłynęły dźwięki The Uncanny, otwierającego najnowszy album muzyka Fatalist: The Repetition Of History. I choć ów mariaż ambientu, elektroniki, i kameralistyki także można zaliczyć do kategorii minimalizmu, to koncert był już znacznie bardziej „na miejscu”. Sam Berg po prawdzie na żywo grał niewiele – większość dźwięków została przezeń odtworzona z wcześniej przygotowanych sampli – ale jako że jest on bardziej kompozytorem i producentem, aniżeli muzykiem, sytuacja ta w niczym nie raziła. Partie fortepianu i skrzypiec, które miał do wykonania, wykonał celnie – wersje poszczególnych utworów niewiele różniły się od tych zawartych na płycie (co z drugiej strony nie zawsze jest sytuacją koncertowo pożądaną). Skupiony aż do wycofania na swojej pracy  artysta (w odróżnieniu od grającego na tej samej scenie kilka miesięcy wcześniej Ólafura Arnaldsa) nie palił się do konferansjerki, tak więc po wykonaniu kilku rozległych, przestrzennych kompozycji (Valse Fatale oraz tytułowy utwór z najnowszego wydawnictwa, a także czarowne fragmenty płyty poprzedniej - Acoustic Tales) skwitował oklaski krótkim „Thank You” i zszedł ze sceny, by po kilku chwilach pojawić się nieśmiało w drzwiach garderoby, skąd wywabiły go niesłabnące przez czas jakiś brawa.

Na scenę powrócił już tylko na moment, a gdy zagrał ostatni krótki utwór, mgła, którą do Sali Suwnicowej swoją muzyką wprowadził rozwiała się już bezpowrotnie – przynamniej do niedzieli, kiedy to zamknięcie Dni Muzyki Nowej uświetnią poruszający się w zbliżonej estetyce muzycy tria Piano Interrupted.