Thumbscrew w radiowym studiu Witolda Lutosławskiego

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina (slider)

Po znakomitej płycie Thmbscrew wydanej przez Cuneiform Redords, a recenzowanej przez nas kilka tygodni temu, możliwość posłuchania tria na żywo wydała mi się okazją, której przegapić nie można. Sądziłem też, że ni jak nie zawiodę się na koncertowej odsłonie tria, w którym gra trzech równorzędnych partnerów Mary Halvorson, Michael Formanek i Tomas Fujiwara. I właściwie nie zawiodłem się, choć skłamałbym pisząc, że był to naprawdę w 100 procentach udany koncert.

W czym zatem rzecz? Otóż absolutnie nie w muzyce. Ta, jeśli spoglądać na kolejne kompozycje zaprezentowane w czwartek przez band w studiu radiowym im. Witolda Lutosławskiego w Warszawie, może budzić podziw, choć wyobrażam sobie nie koniecznie każdemu musi się podobać. Mnie akurat podoba się bardzo, o czym zresztą pisząc O Mary Halvorson, od jakiegoś czasu i niegdyś prezentując jej dokonania na falach eteru, wielokrotnie dawałem wyraz. Podoba mi się m.in dbałość o samą materię kompozytorską, pilnowanie układu sił wewnątrz niej, rozkładanie ciążeń pomiędzy członków zespołu niemal z pitagorejskim umiłowaniem do liczb i symetrii. Kiedy myślę o muzyce z udziałem Mary Halvorson rzecz jawi mi się niemal jako matematyczny układ, stabilny, ale wcale nie monotonny dowód imponującego poczucia równowagi. Ale nie tylko to. Brzmienie gitary i jego wpływ na brzmienie całego zespołu to kolejna fascynująca rzacz. Co więcej każe mi ona przysłuchiwać się jej muzyce bardzo uważnie, szczególnie proporcjom, pomiędzy intelektualnym i emocjonalnym wymiarom jej artystycznych działań.

Czasami łapię się na tym, że jej muzyka to nieomal łamigłówka, w fascynujący sposób skonstruowana od strony formalnej i wolna od zbędnych figur, które zaciemniałyby obraz.

Takie odczucia towarzyszyły mi w każdym utworze czwartkowego koncertu. Niezależnie czy wyszedł spod pióra jej, czy któregoś z pozostałych członków tria.

To także była znakomicie wykonana muzyka. Co więcej, w sposób nie dający nawet przez chwilę okazji pomysleć, że może się do niej wkraść wzajemna rywalizacja czy wręcz pokusa sięgnięcia po tytuł lidera. A przecież liderem mogłoby być każde z nich i każde niejednokrotnie dawało dowody tego rodzaju talentów. Zresztą mogliśmy te predyspozycje wyczytać z charakteru samej gry i Tomasa Fujiwary – bardzo elastycznego i szalenie muzykalnego drummera, i Michaela Formanka – potrafiącego jak mało kto wykorzystać dar osadzania muzyki w groovie z jednoczesną improwizatorską ruchliwością.

I w każdej z zaprezentowanych kompozycji niezależnie czy zmierzała brzmieniem i charakterem w stronę ostrzejszych nieomal rockowych soundów czy zalotnie i z dystansem odwoływała się nawet do country, czy też prezentowała charakterystyczną dla Mary Halvorson ponadstylistczną odrębność muzycznego języka, to tę klasę wykonawczą oraz kompozytorską dbałość było słychać. I gdyby widzieć  ten koncert przez pryzmat znakomitości każdej kompozycji z osobna, to żaden znak zapytania nie wyświetliłby się. Ale odnoszę wrażenie, że koncert jako zdarzenie to nie tylko zestaw, nawet idealnych utworów. To również zdarzenie, które warto, aby miało swoją dramaturgię, swoje momenty rozluźnień i kulminacje, swoją narrację i finał. A tu odniosłem wrażenie, że całość zdarzeń odbyła się na jednym emocjonalno-intelektualnie poziomie. I nie wiem czy to z powodu koncepcji muzyki pisanej dla tego bandu czy może dlatego, że to początek europejskiej trasy tria i na tę inżynierię dusz przyjdzie jeszcze czas.