Stąpanie nad przepaścią Kądzieli, Mazurkiewicza i Szmańdy

Autor: 
Maciej Krawiec
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Dopiero co skończyła się goszcząca w „Pardon to,tu” pierwsza edycja Singer Jazz Festival, a warszawski klub już organizuje kolejne spotkania z muzyką improwizowaną. Jednym z nich był koncert tria w składzie Marek Kądziela na gitarze, Jacek Mazurkiewicz na kontrabasie i Krzysztof Szmańda na bębnach i instrumentach perkusyjnych. Muzycy ci, znani z innych formacji, wystąpili ze sobą przy tej okazji po raz pierwszy. Zapowiadający koncert Kądziela ogłosił, iż wykonywany repertuar ćwiczyli oni przez całe życie, zaś ów występ będzie swoistym zwieńczeniem ich dotychczasowych doświadczeń. Czekał nas zatem muzyczny set pozbawiony scenariusza, ale bynajmniej nie pozbawiony dramaturgii!

Improwizowany występ Kądzieli, Mazurkiewicza i Szmańdy okazał się być bowiem przeciekawą historią, której główną oś stanowiło, jak sądzę, ich ciągłe stąpanie nad przepaścią. By kroczyć do przodu, nie spaść, ale i nie cofać się w swej muzycznej podróży, musieli oni ryzykować, eksperymentować, szukać coraz to nowych środków. Kądziela mnożył efekty dźwiękowe, zapętlał ścieżki melodyczne, prezentował bogactwo brzmień elektrycznej gitary; jego styl budzi skojarzenie z grą Francuza Manu Codjii. Mazurkiewicz również nie stronił od rozmaitych efektów, a do wydobywania dźwięków z instrumentu używał między innymi kamertonów. Szmańda także nie ograniczał się do bębnów: w ruch poszły gongi, a nawet irański daf. Aurę ryzykownego poszukiwania można było odczuć tym bardziej, że muzycy nie zdążyli jeszcze w pełni poznać swoich scenicznych zwyczajów i kilkakrotnie można było odczuć niepewność: czy wiedzą, co mają grać? czy to już koniec? co dalej? Oznaki ich walki z formą muzyczną, i pewnie ze sobą wzajemnie, dodawały jednak całemu spektaklowi jeszcze większego napięcia; wydobyły z artystów ich wrażliwość, ale też odwagę i temperament.

Cechy te, gdy towarzyszy im maestria wykonawcza, przynoszą fascynujące rezultaty. I tak właśnie było w przypadku koncertu tria. Czułem się hojnie obdarowany przez muzyków tym, do jakiego stopnia się odsłonili w tych spontanicznych projekcjach samych siebie. I choć chwilami widać było ich trud wspólnej przeprawy, to czy nie powinniśmy być im wdzięczni właśnie również za to? Że, wybrawszy improwizację jako swój modus operandi, zdarzało im się na chwilę zatrzymać, zachwiać? Właśnie tak, gdyż przypomnieli w ten sposób, że tak przecież dzieje się w życiu: spotykamy się z kimś, rozmawiamy, a konwersacja może przebiegać w szaleńczym tempie, być pełna błyskotliwych zdań i rozumianych w lot myśli. Po chwili może jednak nagle się zatrzymać, utknąć gdzieś w martwym punkcie, ulec zawieszeniu. Ale do mądrych rozmówców należy wyjście z impasu i kontynuowanie wymiany zdań. Kądziela, Mazurkiewicz i Szmańda potrafili to robić i raz po raz zaskakiwali, jak wiele muzyki mają jeszcze do przekazania!

Następny koncert grupy odbędzie się wkrótce w łódzkim klubie „Szósta dzielnica”. Wydaje się pewne, że przy tej okazji muzycy powiedzą sobie coś zupełnie odmiennego. Na pewno warto będzie się temu przysłuchiwać.