Dickaty / Szpura / Wójciński w Pardon To Tu - siła, zdecydowanie i ekstaza.

Autor: 
Beata Wach

Wspólnie zagrali już i Szpura z Postaremczakiem, i Postaremczak z Wójcińskim, i solo Wójcińskiego też już mamy za sobą. Muzycy z kwartetu Hera konsekwentnie zaskakują nas coraz to nowym muzycznym obliczem, tym samym nie pozwalając sobie na rutynę, a nam na znużenie. Tym razem nadszedł czas na Ksawerego Wójcińskiego i Pawła Szpurę. Ich wspólny koncert w Pardon, To Tu w miniony czwartek został wzbogacony o angielskiego saksofonistę, aktywnie działającego na polskiej scenie muzyki improwizowanej, Ray'a Dickaty.

O Szpurze i Wójcińskim niejednokrotnie już pisano w jazzarium.pl. Wszystkim nam są oni doskonale znani czy to chociażby z wspomnianego kwartetu Hera czy też solowych koncertów lub projektów z innymi muzykami. Jeden jest doskonałym perkusistą, w którego charakterystycznej grze doszukać się można inspiracji perkusją czarnej, arabskiej Afryki, perkusją rockową lat 60tych i 70tych czy tradycją turecką. Drugi, kontrabasistą niezwykle wrażliwym na brzmienie, wciąż poszukującym, niestroniącym od eksperymentów, muzyk niespokojny, w ciągłym ruchu. Jeden i drugi  znają się od lat, co  wyraźnie było słychać w Pardon, To Tu podczas czwartkowego koncertu. Lata wspólnego grania robią swoje. Między tymi muzykami była pełna harmonia i porozumienie. Jeden reagował na drugiego i doskonale wyczuwał, w którym momencie przejąć frazę czy też ją rozwinąć. To nie byli czuli kochankowie, którzy są jednym w ekstatycznym uniesieniu. To  dobrze ukonstytuowana przez lata para, która wie o sobie wszystko lub prawie wszystko. Para, która się lubi, jest otwarta na siebie i wciąż szuka dialogu. Byliśmy więc świadkami poruszającej rozmowy ekspresyjnego kontrabasu Wójcińskiego z transową perkusją Szpury.

Wójcińskiego rozpierała energia, szarpał struny kontrabasu z zaciekłością, jakby go demon opętał. Była w tym siła, zdecydowanie i ekstaza. W sukurs szedł mu od razu Szpura swoją dynamiczną, przywracającą „porządek” perkusją. Zaskakując rytmicznymi rozwiązaniami, wprowadzał w trans i wyciszał ekspresyjny kontrabas Wójcińskiego, ale tylko po to, by po chwili z niezwykłą siłą i mocą, nabierając tempa, razem wieńczyli set. Ot, dobrana para! A Ray Dickaty? Starał się, jak mógł, aby stworzyć zgrane trio i nawet momentami, przyznać trzeba, mu to wychodziło. Uważnie przyglądając się na w transie będących muzyków, cierpliwie czekał  na właściwy moment, aby wejść ze swoim  saksofonem. Raz wyszło mu to lepiej, raz gorzej, ale jak już mu się to udało, było nieźle.

Niewątpliwie był to udany koncert mimo, że trwał tylko godzinę. Publiczność może nie do końca dopisała, ale jedno jest pewne, ta, która przyszła, doskonale wiedziała po co się tam znalazła. Reagowała żywiołowo nie tylko w trakcie koncertu, ale i nie pozwoliła muzykom opuścić sceny. Był więc mięsisty bis, a po nim, kiedy ucichła muzyka, jeszcze długo, w przyjaznych dla jazzu progach Pardon, To Tu, wybrzmiewały zasłużone oklaski.