Songs Of Mirth And Melancholy
„Między ciszą a ciszą rzeczy się kołyszą” być może tak jest, ale z pewnością nie wszystkie rzeczy. Te pomiędzy Branfordem Marsalisem i Joey’em Calderazzo kołyszą się pomiędzy radością i melancholią, lekko spacerują pomiędzy bluesem, Brahmsem i Shorterem i w każdej niemal chwili przypominają co jest w muzyce najważniejsze – melodia.
Darius Milhaud powiedział kiedyś „Najtrudniejszą rzeczą w muzyce jest w każdej tonacji pisać melodie samowystarczalne. Oto jej sekret! Owszem technika powinna być tak perfekcyjna jak to możliwe, ale ma mniejsze znaczenie…Każdy może ją posiąść, a melodia…już ona sama pozwoli muzyce przetrwać”. Te słowa obydwaj dżentelmeni wzięli sobie szczególnie mocno do serca.
Marsalis i Calderazzo znają się od dawna, ale choć to wydaje się nieprawdopodobne „Songs of Mirth And Melancholy” to ich pierwsza duetowa płyta. I jest to płyta skąpana w niezliczonych melodiach, nieomal na nich zbudowana. Owszem techniką, jaką Marsalis I Calderazzo dysponują w stopniu zadziwiającym, olśniewa, ale wcale o niej nie myślimy, gdy rozbrzmiewa rozswingowany „One Way” Joeya Calderazzo czy pełny tęsknej elegancji „Hope”. Nie zwracamy na nią szczególnej uwagi kiedy Branford przesiada się z saksofonu tenorowego na sopran, ani też kiedy Joey błyskotliwie i z klasą pozwala mocnym bluesowym akordom przemieniać się w delikatny, dyskretny, chwilami wręcz klasycyzujący akompaniament.
I to dobrze, że jej nie słyszymy. Wiemy przecież, że jest, ale dzięki temu, że nie jest na pierwszym planie, to nie przeszkodzi nam skupić się na muzyce, która płynie z tego nagrania szerokim strumieniem.
One Way; The Bard Larchrymose; La Valse Kendall; Face On the Barroom Floor; Endymion; Die Trauernde; Hope; Precious; Bri's Dance.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.