Marcin Olak Poczytalny - O smutku

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Jest zimno. Moim zdaniem za zimno - ale przecież jest zima, więc może nie ma co przesadzać. Ma być mróz, ma być śnieg… No właśnie. Mróz jest, ale śniegu nie ma. Gdyby był, to można by zabrać dzieci na sanki, porzucać się śnieżkami, poza tym jakoś by to wyglądało. Tymczasem śniegu nie ma, więc mamy jakąś karykaturę zimy. Porażka na całej linii. No tak, ale można też na to spojrzeć od innej strony. Co prawda jeszcze jest mróz, ale już śniegu nie uświadczysz, zatem jesteśmy o jeden malutki kroczek bliżej do wiosny… No nie, jaka wiosna, przy takim mrozie. Bez sensu, tak czy inaczej bez sensu.

Jestem akurat w trasie. To znaczy, że brak śniegu zaczyna być czymś przydatnym - przynajmniej drogi są w dobrym stanie, da się jeździć. Przecież, gdyby spadł śnieg, to bez wątpienia zaskoczyłoby to drogowców i czas wszystkich przejazdów wydłużyłby się znacznie. Tylko ten mróz nie do wytrzymania… No nie, przecież nie chcę pisać o pogodzie. Jadę, czyli mam wreszcie czas na słuchanie muzyki. Sięgam po płytę formacji Tin Hat, "Foreign Legion" z 2010. Ten skład nie specjalizuje się w muzyce improwizowanej, oni sami definiują się jako zespół kameralny, łączący muzykę klasyczną ze współczesną, blugrassem, jazzem, a nawet awangardą. Definicja jest adekwatna, ale i tak najlepiej posłuchać i wyrobić sobie własne zdanie. No to słucham.

Nawigacja prowadzi mnie bocznymi drogami, więc nie muszę oglądać przez całą drogę ekranów dźwiękoszczelnych. Zamiast tego mam krajobrazy. Piękne, surowe trochę smutne - bo puste i czarno-białe. I trochę absurdalne bez tego śniegu. Muzyka, mam wrażenie, całkiem dobrze pasuje do tej sytuacji. Jest nostalgiczna, miejscami groteskowa. Co jakiś czas zaskakuje nowoczesną, sonorystyczną improwizacją, ale wszystkim jest tu dużo melodii. Motywy powtarzają się, nieznacznie tylko różniąc się od siebie - poziom ingerencji w materiał wyjściowy jest po prostu świetny. Cały czas śledzę temat, ale te mikrowariacje pozwalają uniknąć znudzenia powtarzalnością. Taka kontrolowana i w sumie intrygująca monotonia. To mi się podoba, i świetnie pasuje do tego krajobrazu.

Zawsze, kiedy jadę takimi opłotkami, zastanawiam się, jak tu się żyje. Przejeżdżamy przez jakieś wioski, małe miasteczka. Biednie tu. Jakieś niezbyt zachęcające sklepiki, w każdej miejscowości obowiązkowo lombard, często obok całodobowego sklepu z alkoholem… Kolega mówi, że kilka lat temu była tu powódź, wszystkie domy znalazły się pod wodą. Mieszkańcy rzucili się ratować fabrykę, bo to jedyne sensowne miejsce pracy w okolicy, wszyscy w zasadzie z niej żyją. Fabrykę uratowali, ale swoich domów już nie dali rady. Twardzi są - większość domów jest odnowiona, tylko z rzadka, na jakimś opuszczonym budynku widzimy ślad - linię, do której doszła woda. Tak mniej-więcej na wysokości pierwszego piętra.

Muzyka odprowadza mnie pod salę koncertową. Też odnowioną. Tin Hat do końca płyty nie zmieniają klimatu - jest pięknie, choć trochę smutno. Nie ma technicznych popisów wykonawców, byłyby nie na miejscu. Tylko te powtarzające się melodie, wpychające mnie coraz głębiej w refleksję... Cóż, płyta się skończyła. A ja się zastanawiam skąd ekipa z Kalifornii wiedziała, jak wyglądają te, polskie przecież, krajobrazy. Może taki smutek jest uniwersalny? Chyba tak, ludzie na całym świecie coś tracą, potem muszą to odbudowywać. I jakoś żyją. Tak w kółko.

Na koncercie była pełna sala, brawa, bisy, nawet jakieś autografy… Nie, nie graliśmy jazzu, to był zupełnie inny projekt. A ja cały czas zastanawiałem się, jak by im się spodobała taka muzyka jak Tin Hat? Czy chcieli by tego słuchać? To nie jest trudna muzyka, nie w taki sposób, jak na przykład Derek Bailey. Punkt ciężkości jest tu raczej w emocjach niż w złożoności i poszukiwaniach. Te dźwięki zmuszają do zadumy, konfrontują słuchacza z jego własnym smutkiem - ale w piękny, pozytywny sposób. Trochę tak, jak Chaconne, z Partity d-moll Bacha - ale język muzyczny jest współczesny, może przez to prostszy dla słuchacza. Idealna muzyka do muzykoterapii.

Ja rozumiem, że czasem łatwiej smutek zatłuc radosnym łomotem disco polo, że tak jest prościej. Tyle, że to jest zupełnie bez sensu. Jak mroźna zima bez śniegu. Chyba naprawdę lepiej skonfrontować się z tym smutkiem. I poczuć się dumnym z tego, że ta nostalgia nie przygniotła, że znów udało się coś odbudować. I to chyba będzie dużo lepsza duma od tej sztucznie nadymanej, poganianej łopotem naprędce skleconych sztandarów. Ten moment przejścia od smutku, przez akceptację aż do spokoju i dumy trochę kojarzy mi się z przychodzeniem wiosny. Niby jeszcze jest mróz, ale już nie ma śniegu. I już przeczuwamy, że za chwilę wszystko zakwitnie.

I właśnie dlatego bardzo proszę - posłuchajcie dziś Tin Hat.