Marcin Olak Poczytalny - Nie kupuj nowego samochodu, lepiej posłuchaj Nicka Cave’a

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Zaczęło się. W sumie mogłem to przewidzieć, jest już druga połowa listopada – najwyższy czas, żeby w reklamach zaczął się pojawiać rumiany jegomość w czerwonym wdzianku, pokrzykujący swoje jowialne ho-ho-ho. Sam nie wiem, co mnie podkusiło, żeby włączać radio. Chciałem posłuchać wiadomości, choć przecież wiem, że są złe. I tak nie dosłuchałem ich do końca, nie dałem rady… Za to przed serwisem informacyjnym zostałem uraczony okolicznościową wiązanką reklam. Szlag by to trafił…

Otóż z reklam wynika, że powinienem cały czas być wesoły, zmotywowany, skuteczny i radosny. Gotów na nowe wyzwania. Optymistyczny i pozytywny – a jeśli przypadkiem nie jestem, to natychmiast muszę kupić coś, dzięki czemu będę. Nowy czajnik, samochód, pieluchomajtki, telewizor. Rozumiałbym jeszcze, gdyby to były reklamy psychotropów czy antydepresantów – szkodliwe, pewnie mnie uzależni, ale rzeczywiście ma szanse wpłynąć na moje samopoczucie. Ale jak cholerny czajnik ma mnie uszczęśliwić? Kompletnie bez sensu. A jeszcze bardziej bez sensu jest ta presja na nieustanny optymizm, witalność i inne takie. Przecież żaden normalny człowiek tak nie ma. Ja nawet nie chcę tak mieć – umiem się cieszyć i martwić, mieć z górki i pod górkę. W każdej z tych sytuacji przecież może być dobrze, to część tego, kim jestem. I najzwyczajniej w świecie daję sobie prawo do gorszego humoru. I nie zamierzam go protezować nowym samochodem czy sprzętem AGD, to przecież zupełnie bez sensu.

Reklamy irytują, wiadomości nic nie wnoszą. Jowialny jegomość porykuje, słychać dzwoneczki… Wystarczy. Wyłączam radio, i na przekór nakazanemu optymizmowi włączam najnowszego Nicka Cave’a, Ghosteen.

Cudowna rzecz. Smutna, refleksyjna. Bez ewidentnego rytmu, do którego można by się kołysać. Bez chwytliwych refrenów. Bez dzwoneczków i ozdobniczków. Po prostu pieśni, których można słuchać i słuchać. Można się przy nich zamyślić, zasmucić. Można skomunikować się z tą częścią siebie, którą, według twórców reklam, należy czym prędzej wyprzeć, rozweselić, przekupić nowym gadżetem. Tylko jakoś nie mam ochoty nic wypierać czy zagłuszać. Cave wydaje mi się dużo bardziej kompletny i ludzki od chorobliwie optymistycznego jegomościa w czerwonym. Nie porykuje żadnego ho-ho-ho ani nie używa dzwoneczków. Co więcej – im dłużej słucham Ghosteen, tym więcej znajduję w niej światła. Tak, też radości – ale jakieś głębszej, spokojniejszej, pełniejszej. Nie płytkiej i wesołkowatej, to jest dużo głębsze. Bardziej ludzkie.

Z kolędami i dzwoneczkami poczekam do Bożego Narodzenia. Ci goście od reklam może widzą to inaczej, ale w moim świecie jest też miejsce na spokój, refleksję. Nawet na smutek, nie ma w nim nic złego, to po prostu kwestia równowagi i proporcji… Wysiadam z samochodu, wchodzę do sklepu. Pod wpływem impulsu zakładam słuchawki, i w towarzystwie Cave’a wchodzę do marketu. To ciekawe, jak muzyka zmienia mój punkt widzenia. Błyszczące reklamy już tak nie drażnią – raczej budzą współczucie; są tak puste i nieadekwatne. Kupuję to, co niezbędne i wychodzę, gdy Cave, po czterominutowym wstępie smyczków, zaczyna śpiewać: This world is beautiful…

W sumie ma rację.