Marcin Olak poczytalny - Bezludna wyspa

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Drogi czytelniku, jakie płyty zabrałbyś ze sobą na bezludną wyspę? Albo inaczej: czy w ogóle pomyślałbyś o zabraniu jakichkolwiek płyt czy książek? Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wobec perspektywy pobytu na bezludnej wyspie większość z nas zaczęłaby kompletować przede wszystkim rzeczy, który pomogłyby przetrwać w potencjalnie niesprzyjających warunkach. Jakiś porządny nóż, krzesiwo, jakieś schronienie… A muzyka? Myślę, że większość w ogóle by nie pomyślała o płytach. Choć z drugiej strony, skoro pada pytanie o płyty, może mamy do czynienia z jakąś lekko absurdalną wyspą, na której w zasadzie niczego – poza ludźmi – nie będzie nam brakować. Będzie zatem sprzęt audio i półki, na których ustawimy zabrane albumy… Nie, to się robi już zbyt nieprawdopodobne – ale na szczęście można sprowadzić tę zabawę do jej istoty – pytania o to, czy istnieje muzyka, która jest mi niezbędna do życia.

I tu robi się ciekawie. Jakby nie patrzeć, żyjemy w czasach, kiedy wszystko co nas otacza powinno spełniać jakąś konkretną funkcję. Ma nam zapewnić bezpieczeństwo, lub przynajmniej jego poczucie, ma nas ogrzać, nakarmić, rozweselić, sprawnie skomunikować z resztą świata i w końcu wygenerować zysk. Zapewnić sukces. A jaką funkcję spełnia muzyka, do czego służy, i czy w ogóle może być niezbędna? Tu z kolei pojawia się pytanie dość fundamentalne – o moje potrzeby. A one z kolei wynikają z tego, jak rozumiem sam siebie, co w sobie cenię, za kogo się uważam… Ciekawe, prawda?

Kilkaset lat temu to było chyba prostsze, różne rodzaje muzyki były przypisane do określonych funkcji. Były zatem utwory liturgiczne, służące modlitwie. Była muzyka obrzędowa, sklejona z obyczajami i tradycją. Byli bardowie, którzy pełnili funkcję czegoś pomiędzy naszymi informacjami, kabaretem i publicystyką. Była muzyka rozrywkowa, dworska czy ludowa, która była nieodłączną częścią zabawy… Teraz to chyba już nie jest takie proste. Pojawiła się muzyka do słuchania, czyli taka, którą słuchacz może odebrać tak, jak chce. Nie mamy prostych wzorców, które podpowiedziałyby nam, co mamy z tymi dźwiękami zrobić. Albo co te dźwięki miałyby zrobić nam. Słuchacz musi radzić sobie sam, sam podejmować decyzje – a nie każdy ma na to ochotę, nie każdy potrafi. Może dlatego często słuchanie muzyki bywa obudowywane swoistymi rytuałami, jak choćby kanon zachowania publiczności w filharmonii? Może też dlatego popularnością cieszy się nieodmiennie muzyka najprostsza, co do której nie ma żadnych wątpliwości – wystarczy rytmicznie tupać, może czasem zanucić refren. I już jest OK. Ale jest wiele utworów, które wymykają się regułom i konsekwentnie zmuszają słuchacza do zajęcia stanowiska. I całe szczęście. Inaczej byłoby nudno.

Myślę, że większość czytelników i czytelniczek tego tekstu bez wahania potrafiłaby wskazać kilka tytułów, z którymi nie chciałaby się rozstawać. Ja mam taką listę, co roku zazwyczaj coś się na niej zmienia, kilka pozycji jest absolutnie nie do ruszenia… Co ciekawe, moja płytoteka na bezludną wyspę składa się wyłącznie z muzyki dość poważnej – czy to skomponowanej współcześnie, czy muzyki historycznej. Tak, jakbym ostatecznie nie cenił w muzyce jej rozrywkowej funkcji. Tak naprawdę nie jestem w stanie – choć chciałbym – opisać precyzyjnie tego, o co w muzyce mi chodzi. To nie nastrój, to chyba coś więcej – jakaś nieoznaczoność, z którą dobrze się czuję, która pomaga mi zajrzeć w głąb siebie. Może jakiś stopień złożoności, który pasjonuje mnie jak dobra zagadka, który nie da się w całości ogarnąć nawet przy kolejnych przesłuchaniach – jakieś wciąż umykające drugie dno. I może nawet lepiej, że nie mogę tego dosłownie uchwycić – inaczej wszystko byłoby zbyt oczywiste.

Na mojej liście są płyty reprezentujące różne style i epoki, od Monteverdiego do Coltrane’a, a ostatnio pojawiła się nowa pozycja. Steve Reich, „Tehilim”. To nie jest nowość, album ukazał się w 1982 – ale to nie szkodzi, niektóre rzeczy się nie starzeją. Mógłbym opisać tę płytę, spróbować uzasadnić, dlaczego jest dla mnie ważna – ale postanowiłem zamiast tego zaproponować Ci, drogi czytelniku/droga czytelniczko, pewien eksperyment. Posłuchaj tej płyty – to nie jest trudne, album niedawno pojawił się we wszystkich dużych serwisach streamingowych – i spróbuj odkryć, w jaki sposób te dźwięki docierają do Ciebie, do czego ta muzyka jest Ci potrzebna. Zapewniam, tego typu poszukiwania potrafią być pasjonujące.