Marcin Olak Poczytalny - Próba generalna

Autor: 
Marcin Olak
Zdjęcie: 

Siedzę w domu. Jestem zdrowy, nie mam gorączki, nie kaszlę – i chcę, żeby tak zostało. Nie wychodzę, chyba, że jest to absolutnie konieczne. To wyraz rozsądku, tak trzeba. Ale jest w tym też jakaś bezradność – mamy XXI wiek, a nie mamy jeszcze szczepionki czy lekarstwa. Malutki wirus zhackował cały świat, wymusił zmianę sposobu życia, interakcji między ludźmi… Dziś pozamykali restauracje, kawiarnie, niektóre sklepy – trudno, przeżyję. I tak wcześniej odwołali mi koncerty, więc nie miałbym czego tam wydawać. Ale kłopot jest. Kolejna grupa ludzi nie ma jak zarabiać… Ot, mała apokalipsa. Taka, powiedzmy, próba generalna.

Słucham dziś dziwnej muzyki. Grimes, Miss Anthropocene - jakoś mnie to wciąga, pasjonuje. Mroczna, transowa. Jakby ścieżka dźwiękowa do jakiejś lekko depresyjnej gry komputerowej. We don’t own our bodies anymore - coś w tym jest, siedzi w kontekście. Czy absurdalnie pozytywnie brzmiąca piosenka Delete Forever. Albo te psychodeliczne nawiązania do soundtracków klasycznych, cyberpunkowych anime… Taki psycho-doom-electro-j-pop. Jak playlista na imprezę z okazji powszechnej zagłady.

Ta muzyka pomaga mi dziś pomyśleć o tym, jak kruche jest to wszystko, czym się otaczamy. Jakbym przeglądał się w krzywym zwierciadle; obraz jest zniekształcony, ale ta przesada zmusza do zwrócenia uwagi na to, co zazwyczaj pomijam.

Okazuje się, że stabilność i stałość otaczającego świata jest po prostu złudna. A wobec tego tym mocniej dostrzegam to, co – wszystko na to wskazuje – przetrwało to zawirowanie. Ludzi, którzy dzwonią i piszą, i pytają czy wszystko OK. Czy nie trzeba jakoś pomóc. Muzyka, książki, na które mam wreszcie czas. Jakieś poczucie odpowiedzialności, które trzyma mnie w domu… Pandemia bezlitośnie oddzieliła rzeczy niezbędne od zbytecznych, konieczne od niekoniecznych. Przyznaję, że czuję się w tej sytuacji niepewnie, trochę się gubię. Nie tak sobie to wyobrażałem… I get lost. Can you get lost with me, baby? W jakimś sensie to pocieszające, że nie tylko ja muszę upewniać się, gdzie są jakieś w miarę stałe punkty odniesienia.

Słucham ostatniej piosenki. Idoru. Jak tytuł książki Williama Gibsona, to jedna z moich ulubionych opowieści o zacieraniu się granic pomiędzy światem wirtualnym a realnym. W powieści  rzeczywiste okazuje się być nie to, co na pierwszy rzut oka takie się wydaje. Światy się przenikają, czasem zamieniają się miejscami. Granice wydają się zacierać, by w końcu dookreślić się zupełnie gdzie indziej, niż byśmy się tego spodziewali. Trochę tak się teraz czuję.

Mam nadzieję, że ludzkość poradzi sobie z tą epidemią, że niedługo będzie można wrócić do grania i słuchania koncertów, do teatrów, kawiarni, ulubionych restauracji – ale myślę, że będę na to wszystko już patrzył zupełnie inaczej. Może pojawi się jakieś poczucie ulotności, oderwania? Może wyraźniej zacznę oddzielać rzeczy ważne od tych niekoniecznych, może ta granica będzie gdzie indziej przebiegała? Paru rzeczy już nie będę taki pewien. Coś się zmienia, a właściwie już się zmieniło.

No dobrze. Nie wpadajmy w panikę, to tylko próba generalna. Dbajcie o siebie, zostańcie w domach, bądźcie odpowiedzialni i życzliwi dla siebie nawzajem. Potrzebujemy tego. I, jeśli macie ochotę poczuć, jak grunt usuwa się wam spod nóg, to posłuchajcie Miss Anthropocene.