Nie chcę by muzyka była szeregiem obojętnych dźwięków – rozmowa z Andrzejem Święsem

Autor: 
Marta Jundziłł
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Andrzej Święs – jeden z najpopularniejszych kontrabasistów młodej sceny w Polsce, pomiędzy nowymi projektami porozmawiał ze mną o swoim podejściu do grania, własnych pomysłach na muzykę, inspiracjach młodych muzyków, a także swoim niecodziennym podejściu do Internetu.

Za Tobą pracowity weekend w studio. Co to za projekt?

Zostałem zaproszony przez pianistę — Dariusza Peterę do nagrania płyty. Ten projekt był dla mnie sporym zaskoczeniem, bo wcześniej nie znałem Dariusza. Nasze pierwsze spotkanie miało miejsce dopiero w studiu w Lubrzy. Przed nagrywaniem nie zagraliśmy żadnego koncertu, nie mieliśmy też okazji specjalnie popróbować. Oprócz mnie, Dariusz do współpracy zaprosił moich kolegów z Kocin Kociński Trio – Macieja Kocińskiego i Krzyśka Szmańdę, a także Emila Miszka i Krzysztofa Lenczowskiego. Mam nadzieję, że wyjdzie z tego interesujący materiał.

 

Jak wygląda współpraca muzyczna osób, które poznają się dopiero w studio?

Z niektórymi muzykami z tego składu, grałem już w innych zespołach. Było to sporym ułatwieniem, bo znaliśmy swój język muzyczny. Tym razem musieliśmy się odnaleźć w przestrzeni muzycznej, którą stworzył dla nas Dariusz. Zrobiliśmy to z przyjemnością, bo do tematu nagrywania albumu podszedł w bardzo otwarty sposób. Każdy miał okazję coś zasugerować, podrzucić swój pomysł. Często też mieliśmy burze mózgów. W przypadku zespołów, z którymi współpracuję stale, podczas nagrywania płyty wchodzimy do studia i rejestracja materiału jest właściwie formalnością. Natomiast w przypadku tego projektu, cały proces ustalania formy czy improwizacji miał miejsce dopiero w studio. Jestem bardzo ciekaw efektu.
Patrząc na listę Twoich współpracy widzi się bardzo duży przekrój wiekowy artystów. Czy są jakieś różnice przy nagrywaniu materiału z osobą dużo starszą i młodym debiutantem?
W muzyce wiek nie ma żadnego znaczenia. Nagrywając płyty ze starszymi muzykami, nikt nigdy nie sugeruje mi, w jaki sposób mam grać, nie instruuje mnie, co i jak mam robić. Ja też nie narzucam niczego młodszym kolegom. Jedyna różnica we współpracy z młodymi i bardziej doświadczonymi artystami, to podejście do formy. W przypadku muzyków starszego pokolenia ilość taktów, chorusów jest określona, gramy dookoła formy, natomiast u młodszych muzyków granie jest bardziej otwarte. Jako przykład mogę podać moją współpracę z Kamilem Piotrowiczem, gdzie utwory de facto powstawały w trakcie grania. Tworząc ze starszymi kolegami gra się konkretną melodię, konkretny przebieg harmoniczny, natomiast u młodych muzyków jak Kamil, na początku utwór ma tylko podstawowe założenia, a samo łączenie brzmień i środków wyrazu dzieje się dopiero podczas grania. Kolejna różnica, jaką zauważam, to inne inspiracje muzyczne. Młodzi muzycy słuchają teraz więcej muzyki, nie tylko jazzowej, ale też popowej, muzyki poważnej, współczesnej, improwizowanej. Obecnie dostępna jest różnorodna paleta kolorów muzyki, młoda generacja korzysta z jej odcieni, na drugim planie stawiając klasyczne jazzowe nagrania.

 

Chciałabym zapytać o projekt Maciej Sikała Live w Klubie Żak.

Rejestracja została zrealizowana podczas koncertu w gdańskim „Żaku”. Septet Macieja Sikały to konstelacja muzyków, którzy w takim ujęciu po raz pierwszy spotkali się przy okazji nagrywania albumu. Cieszę się, że Maciej podjął kolejny krok i nagrał swoją muzykę. To naprawdę ciekawy materiał.

A jak odnajdujesz się w septecie?

W przypadku większych form i muzyki zorganizowanej, basista odpowiedzialny jest bardziej za akompaniament. W septecie Macieja Sikały, poza liderem, było sporo solistów: Grzegorz Nagórski, Robert Majewski, Tomasz Klepczyński oraz Piotr Wyleżoł. W takim składzie basista ma mniejsze pole wolności wykonawczej, co nie oznacza, że jest to w jakiś sposób łatwiejsze granie.

 

Podczas koncertu w klubie Żak, przed Septetem Macieja Sikały wystąpiło Quantum Trio. Panowie z tego zespołu świadomie zrezygnowali z kontrabasu. Co sądzisz o takich rozwiązaniach?

Bardzo mi się podoba taki pomysł na jazzowe granie. Nie jestem ortodoksem. Bardziej niż do kontrabasu, jestem przywiązany do muzyki, w ogóle. Paradoksalnie jedna z moich ulubionych płyt to „Time and Time Again” w wykonaniu Paula Motiana, Billa Frissela i Joe Lovano. Mimo, że nie ma tam kontrabasu, ta płyta jest po prostu świetna. Oczywiście, nie byłbym kontrabasistą, gdybym nie uważał, że kontrabas to serce zespołu, ale doceniam też inne składy instrumentalne, pozbawione tego instrumentu. Muzyka powinna być przede wszystkim różnorodna.

Nie mogłam doszukać się strony internetowej Andrzeja Święsa, nie ma Cię też w mediach społecznościowych. Internet nie jest Ci potrzebny do szczęścia?

Bardzo długo podchodziłem do kwestii swojej obecności w Internecie, raczej z rezerwą. Wydawało mi się, że jeszcze za wcześnie na stronę internetową, myślałem „Z czym do ludzi? Na to będzie jeszcze czas”. Ale teraz wiem, że w obecnych czasach, tak bardzo uzależnionych od Internetu, funkcjonowanie w środowisku muzycznym bez strony internetowej jest praktycznie niemożliwe. Jeśli zaś chodzi o media społecznościowe... platformy typu Facebook zaczynają mnie nieco męczyć. Wiem, że to najszybsza droga szukania informacji na temat danej osoby, ale może właśnie dlatego nie jestem do niej w ogóle przekonany.

Jesteś bardzo uniwersalnym muzykiem. Za Tobą współprace zarówno jazzowo mainstreamowe, jak i bardziej eksperymentalne, ocierające się o muzykę współczesną.

Niezależnie od tego z kim gram, zawsze chcę dać jak najwięcej elementów, które wzmocnią daną muzykę. Nieważne czy są to piosenki – jak w przypadku współpracy z Martą Król – czy standardy jazzowe, zamknięte lub też otwarte formy. Nie biorę udziału w projektach, w których nie mogę niczego od siebie dodać. Nie chcę, by muzyka była szeregiem obojętnych dźwięków i niezależnie z kim współpracuję, taką kieruję się zasadą.

 

Czy myślisz o autorskim projekcie?

Ostatnio dość często słyszę to pytanie. Nie tylko z zewnątrz, ale też sam je sobie często zadaję. Z tym tematem wiążą się pewne dylematy. Z jednej strony chciałbym zrobić coś swojego, wyrazić siebie poprzez muzykę. Zacząłem nawet zbierać jakieś pomysły, brudnopis powoli się zapełnia. Ale z drugiej strony zastanawiam się, co ja takiego mogę tak naprawdę nagrać? Jeśli tyle nowych rzeczy ukazuje się każdego dnia, co jeszcze można powiedzieć, dodać? Zastanawiam się po prostu, czy świat potrzebuje kolejnej jazzowej płyty...

A o jakim składzie myślisz?

Zawsze gram z kimś, dlatego czasami myślę o materiale solo, ale z drugiej strony materiał solowy w wykonaniu kontrabasisty... kto w ogóle będzie tego słuchał? Wszyscy gadaliby podczas wiecznie trwającej kontrabasowej solówki.... Takie rzeczy można byłoby puszczać w CIA, żeby rozplątać język przesłuchiwanym (śmiech).

W środowisku muzycznym rzeczywiście zrobiła się presja na nagrywanie autorskiej muzyki. Bez tego „nie istniejesz”.

Tak, to prawda. Mamy sporo nowej muzyki, codziennie pojawia się jej coraz więcej i więcej. Nawet ktoś, kto bardzo głęboko siedzi w muzyce, nie jest w stanie zapoznać się ze wszystkim. Dzisiaj, żeby w spokoju przesłuchać płytę od początku do końca, trzeba być bardzo zorganizowanym i też mocno zdeterminowanym. To nie zdarza się tak często. Młodzi ludzie słuchają tylko pojedynczych utworów z albumów, a w ogóle nie wiedzą kto gra na danej płycie. Ja natomiast nie widzę sensu w słuchaniu muzyki i wykonywaniu innych, pobocznych czynności.

Jakie są Twoje plany na najbliższy czas?

Najbliższy czas wygląda dosyć pracowicie. Wraz z sekstetem Kamila Piotrowicza jedziemy do Bremen na Jazz Ahead. Z Maciejem Sikałą będziemy występować podczas Jazzu Nad Odrą. Mam zaplanowanych kilka koncertów z trio Krzysztofa Dysa, z kwartetem Jana „Ptaszyna” Wróblewskiego i kwintetem Zbigniewa Namysłowskiego. Z Radkiem Nowickim i Sebastianem Frankiewiczem próbujemy podejść do sesji nagraniowej, by wydać drugą płytę w trio. Obok tych aktywności muszę jeszcze znaleźć czas na ćwiczenie, komponowanie... no i stworzenie strony internetowej.