Wystarczy pięknie być! - Raphael Rogiński - solo w Pardon To Tu

Autor: 
Kajetan Prochyra

W spotkaniu nie chodzi o to by popisywać się erudycją, afiszować zręcznością czy obwoływać papieżem awangardy. Wystarczy pięknie być, snuć swą własną, barwą i osobistą opowieść. To właśnie zrobił w niedziele w warszawskim Pardon, to tu gitarzysta Raphael Rogiński podczas swego półtoragodzinnego koncertu solo.

Takie kameralne spotkania z Raphaelem nie zdarzają się w Warszawie zbyt często - a przecież od tego zaczęła się parę lat temu jego kariera. Solo nagrał też znakomicie przyjęty album "Bach Bleach". Szybko jednak stał się na naszej improwizowanej scenie postacią, inspiratorem projektów, zdarzeń a nawet całego nurtu jakim jest Nowa Muzyka Żydowska. Shofar, Cukunft, Music of the Yemenite Jews, Wovoka - w każdym z tych projektów Rogiński jest nie tylko postacią pierwszoplanową ale często wręcz głową, sercem czy płucem zespołu. Jednocześnie gitarzysta ten prawie nie wydaje płyt. Koncert solo był więc szansą by doświadczyć w najczystszej postaci tego, w jakim kierunku biegną dziś myśli Raphaela - 4 lata po premierze "Bach Bleach".

Koncert otworzył krótki, energiczny a przy tym zanurzony głęboko w improwizowanej strawie - blues. Właśnie taka muzyka, oparta na amerykańskich nagraniach terenowych z pierwszej połowy XX wieku i śpiewnikach Blind Williego Johnsona  jest pretekstem do improwizacji dla zespołu Wovoka. W niedzielę jednak, już po chwili dźwięki te stały przeszły na własność Rogińskiego. Brzmienie jego gitary przypominać zaczęło gamelan a prosty blues wyjawiać zaczął swoje drzewo genealogiczne, sięgające zachodnich wybrzeży Afryki. Z drugiej strony improwizatorski demontaż melodii wskazywał na sympatie idące w kierunku chociażby wielkiego Derecka Bailey.

Wkrótce jednak Roginski przeszedł w bardziej wyciszone, stonowane muzyczne rejony. Oszczędnie korzystając ze wsparcia elektroniki, zapętlał niektóre motywy by nałożyć na nie kolejne dźwiękowe warstwy. Szczególnie piękne były te momenty, gdy liryczna opowieść przechodziła w noise'owe, transowe uniesienie - by po chwili równie płynnie wrócić w stan pół jawy pół snu.

I choć jego muzyka cały czas poddawana była brzmieniowym, dynamicznym, harmonicznym eksperymentom, to nie były one ani przez chwilę celem samym w sobie.

Muzyczny język Rogińskiego jest cudownie bogaty, jednak nie służy mu nigdy do tego by po prostu wybałuszyć go przed publicznością.

Muzyczna opowieść Rogińskiego była niezwykle intensywna. Wydawało się, że Raphael potrafi przejąć kontrolę nad błędnikiem widowni. Właściwie już w połowie koncertu chciałem choć na chwilę wyjść, by na powrót złapać pod nogami grunt. Rogiński jednak nie liczy czasu, nie rachuje - gra tyle i tak jak każe mu e danej chwili jego muzyka.

Gdy wybrzmiały ostatnie dźwięki drugiego bisu Raphaela zapytałem twórcę, właściciela i głównego animatora sceny Pardon, to tu - Daniela Radtke - czy koncert ten, jak wiele z wydarzeń w tym klubie był rejestrowany. Nie, nie był. Wszystko, co wydarzyło się tego wieczora uleciało, zasilając bogatą anty-dyskografię Rapahela, przydając tym samym jeszcze większej unikalności i wagi wrażeniom, które zabrali ze sobą do domów słuchacze.

I choć wkurzam się, że nie mogę mieć w domu więcej muzyki Rogińskiego, choć postulowałem już dozór specjalnych służb nad Raphaelem by dokumentował swoje kolejne projekty i wypuszczał je w świat, jeśli droga jaką obrał w muzyce prowadzi do takich koncertów jak ten, znaczy, że jest to droga najlepsza z możliwych.