Resonance Ensemble - finał 8. Krakowskiej Jesieni Jazzowej

Autor: 
Bartosz Adamczak

To już 6 lat odkąd Resonance narodził się na scenie krakowskiej Alchemii. Narodził się najpierw jako pomysł dyrektora Krakowskiej Jesieni Jazzowej, dyrektora artystycznego festiwalu i wydawnictwa Not Two Records, Marka Winiarskiego, później na papierze, kiedy Ken Vandermark przygotowywał muzykę dla artystów przez siebie i Marka zaproszonych. Ale na świat przyszedł naprawdę w trakcie tygodnia codziennych prób i cowieczornych koncertów.

Resonance to obecnie jedyna tak duża orkiestra jakiej dowodzi Vandermark. Territory Band kiedyś eksplorowało formy bardziej eksperymentalne, zawiesił niedawno działalność improwizujący Chicago Tentet, któremu Ken współdowodził. Resonance w moim odczuciu wyróżniał się jednak bardziej klasycznie jazzowym brzmieniem wśród tych zespołów. Pełen blaszano-dęciany sound, zadziorny groove, mnóstwo Mingusa czy Evans, choć wizja Kena skupiona jest na tu i teraz muzyki improwizowanej muzyki.

Nowym elementem Rezonansowej układanki jest Christoff Kurzmann, który krótkim elektronicznym fragmentem zapowiada orkiestrę. Vandermark stworzył rozbudowaną kompozycje "Double Arc". Jedne z najbardziej efektownych kompozycji z repertuaru Resonance mają w sobie motorykę i riffową strukturę znaną choćby z kompozycji Vandermark 5, ale dzięki bogactwu instrumentalnemu, Ken może motywy i struktury dublować, nawarstwiać, z fantazją kontrastować rytmicznie sekcję dęciaków, saksofonów, klarnetów. W "Double Arc" pojawiają się trzy groove'owe partie, pomiędzy nimi, na tytułowych łukach, rozpięte są składy małe, abstrakcyjne łączniki, dynamiczne wejścia solowe. Ken ma w rękawie pod tym względem same asy. Fantastycznie wypada siarczysty pojedynek altowy Dave'a Rempisa i Mikołaja Trzaski, żarliwy dźwięk klarnetu altowego Wacława Zimpla, dynamiczne partie z sekcją bębniarską i Kurzmannem zagęszczającym przestrzeń, zamaszyście nowoorleańskie solo puzonu Steve'a Swella i wiele innych. Vandermark powoli, poprzez kolejne zestawienia brzmień buduje napięcie aż do orkiestralnego tutti, które mocnym akordem kończy utwór. Na bis, zamiast zbiorowego impro, krótka i bardziej kameralna forma, rozpoczęta przez klarnetowe trio.  

Niecodzienny to widok zobaczyć tych szalonych muzyków wpatrzonych uważnie w partyturę, połowa z nich w okularach, skupionych na dokładnym zrealizowaniu złożonej architektury kompozycji Vandermarka. Złożoność nie oznacza tu jednak usilnego intelektualizmu. Muzyczna erudycja, doprawiona dozą szaleństwa, jest w przypadku tego lidera i tej grupy czymś zupełnie oczywistym, a muzyka, która powstaje ma ten specyficzny dar zakrzywiania czasoprzestrzeni – nagle okazuję się, że tam na zewnątrz minęło 70 z hakiem minut kiedy to po prostu grała muzyka. Oby taka muzyka grała jak najczęściej.