Marcin Olak w Jazzarium Cafe!

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

23 grudnia, późny wieczór, klub Jazzarium Cafe. Jak co piątek, na scenie Marcin Olak i jego gitarowy wieczór. Chyba inny niż wszystkie do tej pory. Inne, ponieważ nikt ze zgromadzonej publiczności, która zdecydowała jednak nie lepić pierogów, albo ulepiła je wcześniej, nie spodziewał się pewnie, że dzisiejszy koncert będzie antyrecitalem. Tak zresztą nazwą go sam gospodarz.

Antyrecital to w jego rozumieniu coś zupełnie przeciwnego niż to, co wykonywał przez część swojego artystycznego życia, kiedy to grywał bardzo dużo muzyki bardzo ściśle zapisanej, której poświęcić trzeba było sporo czasu i dobrze się jej nauczyć, zanim pokaże się ją publiczności. Tym razem przygotowań żadnych wcale nie miało być  i, jak zapewniał Marcin Olak, nie było. 

Zatem w pełni improwizowane dwa sety muzyki pojawiły się niejako w prezencie dla jazzariowej publiczności. Nie w rozumieniu free improvised jednak, żeby nie było wątpliwości, ale w rozumieniu ogólnym. Muzyka na koncercie, choć zabrzmiała bardzo znajomo, to jednak była inspiracją, chwilą, czasem okazją i własną inwencją oraz doświadczeniem. Jakim muzykiem jest Marcin Olak, jego fani, ale też i pewnie czytelnicy jazzarium.pl wiedzą doskonale. 

Zaskoczeniem mogli być i byli goście, a wśród nich Michał Pindakiewicz, grający na gitarze klasycznej, z którym Marcin miał okazję studiować i o którym powiedział w znakomicie poprowadzonej konferansjerce, że należy do tego grona gitarzystów wykształconych klasycznie, którzy postanowili jednak nie uznać swojego fachu za wystarczający i podjęli dalszą edukację, już w dziedzinie improwizacji, w pełnym przeświadczeniu, że na klasyce gitarowej świat się wcale nie kończy. Towarzyszył im Piotr Ruciński na gitarze elektrycznej, zaanonsowany jako jego eminencja. To może się wydać cokolwiek zaskakujące, ale jak gospodarz wieczoru wyrzekł, wiele znanych dziś postaci wokalnego jazzu nie byłoby tym kim jest, gdyby nie w pewnym momencie życia kontakt właśnie z panem Piotrem. 

Oto więc pojawił się blues, który doskonale zrównoważył i w znacznej mierze ujazzowił całość zaproponowanej muzyki tego wieczoru. A ta balansowała, rzecz jasna, pomiędzy gitarową klasyką, muzyką, której ikoną jest, ot choćby Ralph Towner, a także swobodnymi odniesieniami do muzyki znajdującej się daleko poza jazzem. Ale jakimś zrządzeniem losu całość ułożyła się w bardzo spójny recital, z elementami elektroniki, delayów i loopów, które w konstruowaniu formy utworu miały niekiedy fundamentalne znaczenie. I był to prawdziwie miły i pouczający wieczór, bez artystowskiego emploi, ale z muzyką, której przekaz był jasny i czytelny: cieszmy się pięknem muzyki jako takiej i nie klasyfikujmy jej, bo przecież jest jedna, w całości ważna i zajmująca. A na koniec pojawiła się zaimprowizowana kompozycja, w której przebieg Marcin Olak wplótł kolędę. I tu jest pytanie, jaka to kolęda? Po wysłuchaniu dołączonego do tej relacji clipu wszystko będzie mam nadzieję jasne! W nagrodę zaś, tak pod choinkę, póki co ostatnia płyta Marcina Olaka i jego jazzowego trio zatytułowana "Simply Joy" z bożonarodzeniowymi życzeniami. Maciej Karłowski