Lado w mieście: kIRk i Mikrokolektyw - zestaw idealny

Autor: 
Krzysztof Wójcik

Jak powszechnie wiadomo (architekci, urbaniści przyznają mi rację) woda skupia ludzi. Podobnie jak ogień, woda jest żywiołem o walorach hipnotycznych, dających o sobie znać po zaledwie chwilowej kontemplacji. Połączenie wody, napojów wyskokowych, dobrej muzyki i przepięknej scenerii – przepis na udane wydarzenie w przestrzeni miejskiej. Podążając tym tropem, organizatorom Lado w mieście, udało się w czwartek tak wymieszać składniki, że ciężko mi wskazać minusy. Nawet komarów nie było! Być może źle reagują na świetną muzykę.

Szczerze mówiąc trudno mi wyobrazić sobie lepszy line up na otwarcie tegorocznej edycji cyklu koncertów na zacumowanej opodal mostu Świętokrzyskiego Barce. Inaczej – przed koncertem kiRk’a i Mikrokolektywu jeszcze mogłem snuć jakieś fantazje na ten temat, jednak gdy ostatnie dźwięki generowane przez Kubę Suchara i Artura Majewskiego dobiegły końca, nie miałem już żadnej wątpliwości: zestawienie zespołów wypadło fantastycznie.

Podczas koncertów, nazwijmy to: plenerowych, gdzie obok sceny towarzyszą audytorium bodźce rozmaite, niesłychanie trudno jest obronić swoją muzykę. Zespół kiRk wybrał taktykę iście przebiegłą w swej prostocie – postanowił grać swoje. Dźwięki trąbki Olgierda Dokalskiego zaczęły powoli, delikatnie dobiegać uszu słuchaczy, a w momencie gdy dołączyła do nich psychodeliczna magma dzieła Pawła Bartnika i Filipa Kalinowskiego, muzyka wypełniła przestrzeń dookoła. Wypełniła jednak w specyficzny, absolutnie nienarzucający się sposób. Muzykom udało się dokonać rzeczy niezwykle trudnej, mianowicie zaproponować muzykę, która mogła angażować, pozwalać na skupienie i w rewanżu odpłacić się słuchaczowi pokładami subtelnie rozwijającego się transu wysokiej próby. Jednocześnie w każdym momencie z kontemplacji dźwięków można było się wyłączyć, słuchać ich bardziej jako tła, nieabsorbującego, ale pięknego, tworzącego klimat iście niezwykły. Była to poniekąd muzyka płynna jak woda pod sceną – trochę brudna, mętna, harmonijnie snująca swą linearną opowieść rozpisaną na trzech doskonale uzupełniających się artystów. Po tym koncercie zupełnie inaczej jestem w stanie spojrzeć na zespół kiRK, niewątpliwie zjednali sobie entuzjastę.

Mikrokolektyw swym motorycznym rytmem i introwertycznymi partiami trąbki idealnie wszedł w dźwiękową przestrzeń wypełnianą jeszcze przed chwilą przez gęsty i eteryczny kiRk. Występ wrocławian potraktowałem jako kontynuację formuły zaproponowanej przez poprzedników, jednakże rozwiniętą o żywą sekcję rytmiczną. Zarówno trąbka jak i subtelna elektronika stanowiła płaszczyznę wspólną obydwu składów, jednak pomimo podobieństw oryginalny, indywidualny charakter projektów nie ulegał najmniejszej wątpliwości. Suchar i Majewski obok tego, że są świetnymi, kreatywnymi muzykami posiadają fantastyczną umiejętność słuchania i wchodzenia w dialog z zastanymi dźwiękami, bądź ze współwystępującymi muzykami (na przykład niesamowite koncerty z Joshem Abramsem). I choć Mikrokolektyw okazał się składem wymagającym większej atencji i zaangażowania niż wciągająca jak bagno, działająca trochę podprogowo muzyka tła zaproponowana przez kiRk, to szczęśliwy ten kto mógł zdobyć się czwartkowego wieczoru na pełne zaangażowanie w dźwięki Suchara i Majewskiego – na wskroś oryginalnego duetu o precyzyjnej muzycznej wizji.

Prawdę mówiąc wybierając się na Barkę, przede wszystkim zależało mi na koncercie Mikrokolektywu, ponieważ od dłuższego czasu jestem dużym entuzjastą ich twórczości. Któż jednak nie lubi niespodzianek? kiRk dla którego miałem stosunek do tej pory ambiwalentny, oczarował mnie tym razem równie mocno co duet z Wrocławia. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że spotkanie obu zespołów na jednej scenie podczas wspólnego występu mogłoby zaowocować, czymś absolutnie niezwykłym. Oby kiedyś do tego doszło. Mocarne rozpoczęcie cyklu LADO w mieście!