kIRk na Chłodnej 25

Autor: 
Kajetan Prochyra

Olgierd Dokalski z pasją zaczyna swoje solo. Po chwili jednak nie gra już sam - towarzyszy mu jego własne brzmienie - przetworzone i wzbogacone elektronicznymi dźwiękami, którymi, klęcząc przed ekranem komputera, steruje Paweł Bartnik. Obok, na gramofonie, z szumów, trzasków i szelestów, niepokojącą, oniryczną scenografię buduje Filip Kalinowski. Oto kIRk - nowy, ekscytujący głos na scenie muzyki improwizowanej.

“Nowy głos”, przynajmniej dla tych, którzy nie mieli dotąd styczności z muzyką elektroniczną, laptopową, idm’ową czy dubstepem. W różnych postaciach i konfiguracjach, zespół kIRk istnieje już 10 lat. Na scenie elektronicznej Starego Kontynentu są już marką uznaną i szanowaną. Wreszcie pod koniec zeszłego roku, po wydaniu albumu “Msza Święta w Brąswałdzie”, zrobiło się o nich głośno w Polsce, nawet w wysokonakładowych mediach.

Muzycy zawsze jednak podkreślali, że prawdziwa siła ich gry uwalnia się na koncertach. Wczoraj miała okazję przekonać się o tym licznie zgromadzona publiczność warszawskiej klubokawiarni Chłodna25.

Ponad godzinny set był momentami zachwycający. Czuć było, jak każdy z członków zespołu jest katalizatorem, przetwornikiem, nadawcą i odbiorcą dźwięku. Choć rodowód kIRka nie jest zbyt jazzowy, to właśnie ten stan nieustannej czujności, otwartości i kreacji - permanentnego i swobodnego przepływu muzycznej twórczości - wydaje się być istotą zarówno ich muzyki, jak i jazzowej, przecież, myśli profesorów nowojorskiej szkoły SIM czy improwizacji w ogóle.

Mimo operowania elektronicznym idiomem, ich muzyka jest bardzo organiczna. Widać, jak generowany przez komputer twardy, głośny beat uwalnia czysto biologiczną, ludzką, a może i zwierzęcą energię oraz emocje Olgierda Dokalskiego. Ten zaś daje im upust swoją grą, która znów wraca kablem do komputera Pawła Bartnika, by być pretekstem do nowej budowli w świecie Brąswałdu.

Podczas poniedziałkowego koncertu, w gąszczu brzmieniowych konstrukcji, zabrzmiały tematy znane z zeszłorocznej płyty: tytułowa “Msza Święta...” czy “Uroczysty obiad w Dywitach”. Najciekawiej było jednak, gdy muzyka powstawała spontanicznie, poza ramami motywów i kompozycji.

kIRkowa koncepcja muzyki improwizowanej wydaje się niezwykle otwarta. Podczas koncertu nie dawała mi spokoju myśl: co by było, gdyby w “analogowej sekcji” do Olgierda Dokalskiego dołączył np. Jason Adasiewicz ze swym wibrafonem? kIRk swoją propozycją zasiał muzyczne ziarno o niezwykłej barwie i kształcie. Jak obrodzi i na kogo polecą na wiosnę jego pyłki? Bardzo jestem tego ciekaw.