Olgierd Dokalski – Mirza Tarak i Karkhana: Festiwal Jazz Jantar 2016, dzień czwarty

Autor: 
Piotr Rudnicki
Autor zdjęcia: 
Paweł Wyszomirski

Podróże, także te muzyczne - kształcą. Organizatorzy Festiwalu Jazz Jantar wiedzą  o tym aż nadto dobrze i w dbałości o poszerzanie horyzontów swojej publiczności szukają artystów w egzotycznych nieraz lokalizacjach, ale prezentują również i tych „stąd”, którzy podróżami inspirowani przekładają je na swój, autorski sposób. Program czwartego dnia festiwalu objął po jednym z obu rodzajów występów. W gdańskim Żaku w niedzielę zagrali Olgierd Dokalski z zespołem oraz Karkhana.

Mirza Tarak, pierwszy autorski projekt trębacza Olgierda Dokalskiego już na poziomie idei jest cokolwiek frapujący. Osiemnastowieczna pielgrzymka polskiego tatara z Podlasia - Jakuba z Murzów Buczackiego - do Mekki jako inspiracja do powstania muzyki improwizowanej to rzecz naprawdę niespotykana. Podczas koncertu historia ta pozostać miała jednak na drugim planie. „Teraz najważniejsza jest muzyka” – powiedział trębacz ze sceny i tak też było, choć warstwa znaczeniowa pozostała ważną i w dużej mierze ułatwiała „wejście” w to, co zespół Dokalskiego miał do zaoferowania. Ścieżkę wyznaczał lekki, transowy rytm perkusji (Gamid Ibadullayev) oraz trąbka (Dokalski) i saksofon tenorowy (Maciej Rodakowski), wspólnie wygrywające przyprószone szczyptą orientalnej melodyki tematy. Przestrzeń, której z początku muzycy mieli mnóstwo, z czasem stopniowo gęstniała za sprawą wylewającej się elektronicznej lawy nisko zawieszonych, coraz to donośniejszych brzmień, generowanych przez Michała Kołowacika. Zagęszczenie to stało się przyczynkiem do wzmaciającej się ekspresji sekcji dętej, która wraz z perkusją ruszyła we free jazzowe przebiegi, przetykane gdzieniegdzie elementami sonorystycznymi (chropawe pomruki, zgrzyty, tongue slapping). I tak jak tematem płyty jest droga, tak koncert pewną drogą się okazał – przejścia od intensyfikacji do wyciszeń, od wysokich zawołań saksofonu i trąbki do wyspokojenia perkusyjnego szumu i elektronicznych dźwiękowych smug. Olgierd Dokalski i jego zespół zaoferował solidną porcję naznaczonego podpowierzchniową narracją free, które na festiwalu jazzowym zawsze powinno znaleźć miejsce i nawet przeciągnięta końcówka nie pozwoli zaprzeczyć, iż Mirza Tarak jest projektem bardzo wartościowym, za który muzykom i autorowi należą się gratulacje.

Hipnotyczna podróż Dokalskiego okazała się jednak wstępem do jeszcze silniejszych wrażeń. Bliskowschodnia Karkhana, inaugurująca jazzjantarowy blok Middle-East.NOW dała koncert, który bez wątpienia pozostanie jednym z bardziej pamiętnych wydarzeń bieżącej edycji. Karkhana, będąc bowiem zespołem wolno improwizującym, czerpie energię z tradycji muzyki swojej, bliskowschodniej właśnie. Muzycy pochodzący z Libanu, Egiptu oraz Turcji, (do których dołączył znakomity chicagowski perkusista Michael Zerang) zaopatrzeni w paletę instrumentów od tych spotykanych na co dzień (gitary elektryczne -  Sam Shalabi i  Sharif Sehnaoui, trąbka - Mazen Kerbaj czy bas elektryczny - Tony Elieh) poprzez te zwane nowoczesnymi (Maurice Louca – syntezator, electronika) na tradycyjnych instrumentach z regionu (oud i mezmar) kończąc zaserwowali trans gęsty, głęboki i organiczny zarazem. Kolektywna improwizacja oraz bliskowschodnie harmonie i rytmy generowane przez siedmioosobowy ensemble wciągały niczym wir – zmiennokształtny, konstruowany na bazie gry dwóch gitarzystów, magmie syntezatora i grubym ściegiem szyjącej perkusji Zeranga, przełamywany z jednej strony przez grającego na zestawie fletów Umuta Çağlara, z drugiej wzmagany przedziwnie spreparowaną trąbką (plastikowa rura z doczepionym ustnikiem saksofonu) Mazena Kerbaja. Po chwilowym zainaugurowaniu jazzowego drive’u basu popędzonego do przodu kanonadą autorstwa Zeranga przebiegi gitar i trąbek wespół z rozrzężonym syntezatorem ruszyły w taką - wewnętrznie uporządkowaną - kakofonię, jakiej na Sali Suwnicowej chyba jeszcze nie słyszano. Nastało kompletne hipnotyczne szaleństwo, zaginające przestrzeń gitary przeplatały się w prowadzeniu karkołomnych, utrzymanych w szybkim tempie linii melodycznych a mocnym punktem oparcia okazali się znów Michael Zerang, oraz (po wyciszeniu) wirtuoz transu Sam Shalabi, przejąwszy pałeczkę lidera zagrał doskonałe solo na oudzie. Po pewnym czasie jasnym było chyba dla wszystkich, że jesteśmy świadkami już nie tyle koncertu, co sesji swoistej mantry. Zdaje się, że podobnie podchodzą do grania sami wykonawcy, gdyż po nagłym urwaniu którejś z kolei intensyfikacji brzmienia, mimo gromkich oklasków na szczęście nie zdecydowali się na bis, który byłby obarczony ogromnym ryzykiem zatarcia wywołanej koncertem impresji. Ostatecznie -kilku muzyków Karkhany jeszcze się podczas tej edycji na scenie Sali Suwnicowej pojawi, więc nic straconego.