70 urodziny Manfreda Eichera

Autor: 
Kajetan Prochyra
Zdjęcie: 
Autor zdjęcia: 
Kaupo Kikkas / ECM Records

Dziś 70 lat kończy Manfred Eicher - producent muzyczny, twórca wydawnictwa ECM - jedna z najważniejszych postaci muzycznej sceny ostatniego półwiecza. Urodziny to doskonała okazja by jubilatowi wystawić pomnik, jednak lepiej chyba zastanowić się o co tak naprawdę temu facetowi chodzi. Jestem fanem ECMu, tak jak spore grono miłośników nowoczesnych technologii jest fanboy’ami firmy Apple. Czy Manfred Eicher jest muzycznym Stevem Jobsem? Ciężko o bardziej chwytliwe porównanie i chyba nie jest ono bezpodstawne.

Nagrywać inaczej

26-letni Eicher zakładał swoje wydawnictwo w czasach, w których z jednej strony rozpoczęto głosić koniec jazzu (do dziś niebagatelna grupa ludzi twierdzi, że jazz skończył się płytą „Kind of Blue”) z drugiej zaś jakość nagrań wydawanych przez bardziej niezależne firmy fonograficzne była często fantazją na temat rzeczywistego brzmienia muzyki. Chciałem nagrywać muzykę, która mi się podobała, w inny sposób - cokolwiek to „inny” miało znaczyć - mówił w jednym z wywiadów o pomyśle na ECM Eicher.

Nie chciał po prostu wydawać płyt. Nie interesowało go publikowanie gotowego już materiału, przekazanego mu przez artystów. Musiał być w studio. Zdarzało mu się więc jechać całą dobę pociągiem z Monachium do Oslo, na nagranie z Janem Garbarkiem. Gdy już kwartet znalazł się w studio, początkujący producent, z raczej wstydliwą garstką banknotów w kieszeni nie miał oporów by w środku nocy zerwać sesję i zmianić miejsce nagrania. Tak właśnie nad ranem 23 września 1970 roku, w Bendiksen Studio, z Janem Erikiem Kongshaugiem za konsoletą powstała płyta „Afric Peperbird” - jedno z najważniejszych nagrań w historii europejskiego jazzu.

Owe poszukiwania innego sposobu nagrywania muzyki słuchać doskonale na trzech, zarejestrowanych w tym samym studio i podobnym czasie płytach piano solo - Paula Bleya „Open to love”, Chicka Corei „Piano Improvisations vol. 1” i Keitha Jarretta „Facing You”

Nie chodziło tu tylko o to, by w sposób czysty oddać jakość muzyki w studio, ale by jak najpełniej wydobyć język każdego z tych, tak od siebie różnych, artystów. Słuchanie - szczególnie na słuchawkach - tych trzech płyt jest jednym z najprostszych sposobów, by przekonać się na własnej skórze na czym polega sztuka realizacji nagrania - jak przy użyciu trzech mikrofonów można próbować wniknąć wgłąb dźwiękowych opowieści.

i(nna)Muzyka

Inność i innowacyjność Eichera i ECM nie sprowadzała się jednak tylko do ustawień mikrofonów. Ani do wydania 10 płytowego bosku winylowych nagrań z japońskiej trasy Jarretta „Sun Bear Concerts” - z punktu widzenia rynkowego zdrowego rozsądku gest ekscentryczny w drugiej dekadzie XXI wieku, a co dopiero w latch 70tych. Zadanie producenta, według Eichera polegało przede wszystkim na poznawaniu ze sobą ludzi. Nie tylko zwyczajnym łączeniu - ty zagrasz z tym a ty z tamtym. Musiało tu chodzić o coś więcej, skoro powstała muzyka taka, jak na płytach „Codona” - 1, 2 i 3 tria Colin Walcott, Don Cherry, Nana Vasconcelos - grupy uchodzącej za forpocztę world music.

Gdy dołożymy do tego fakt, że w grudniu 1975 roku 21 letni gitarzysta wszedł z dwójką kolegów do studia z miejscowości Ludwgisburg w Badenii-Wirtenbergii by wyjść z płytą, na której okładce widniało jego nazwisko - Pat Metheny - i tytuł - „Bright Size Life” - albumy spod znaku ECM New Series - Arvo Pärta, Steve’a Reicha, Meridith Monk - współpracę z Jean-Luciem Godardem przy filmie „Nouvelle Vague” (i wydanie na płycie całej, zawierającej nie tylko muzykę, ale i ścieżki dialogowe i dźwięki tła - na płycie), nagrania jazzmena Jana Garbarka z klasykami z Hiliard Ensemble. Albumów, które zmieniły bieg muzyki iPłyt Manfreda Eichera można wymienić dużo. Relacji Eichera z każdym z wymienionych tu muzyków możnaby - i wartałoby - poświęcić odrębną publikację. 

I tak jak Jobs, który konsekwentnie upierał się przy niektórych, zdawać by się mogło nieekonomicznych rozwiązaniach technologicznych, tak niemiecki producent świadomie wypiera fakt, że muzyczny rynek już dawno przeszedł na mp3, streaming, piosenki zamiast płyt. 5 sekund ciszy na początku płyt ze znaczkiem ECM jest tego doskonałym podkreśleniem - cicho, skup się, za chwilę wydarzy się coś ważnego.

Gdyby twoje uszy były twoimi oczami

Kolejną analogią do działalności między Eicherem i Jobsem, Apple i ECM może być niezwykły pietyzm z jakim do jakości nagrań - wykonania - a także graficznej oprawy - designu - swoich produktów podchodzą obie firmy i ich szefowie. Dana Jennings pisała na łamach New York Timesa: Spoglądając chociażby na te 40 płyt, jakie ukazały się nakładem ECM w ubiegłym roku, każda z nich może być traktowana jak element intrygującej kolekcji współczesnej fotografii, grafiki czy malarstwa abstrakcyjnego. [...] W czasach, w których muzyka stała się kolejnym obszarem zagospodarowanym przez format cyfrowy, monachijska oficyna nie ustaje w tworzeniu swoich płyty w taki sposób, by stać mogły się one bodźcem do kompletnego doświadczenia estetycznego.

Jednym z najważniejszych obiektów, jakie znalazły się na poświęconej ECM wystawie w monachijskim Haus der Kunst, były szkice okładek autorstwa Barbary Wojirsch - tych z początków wydawnictwa, jeszcze bez zdjęć, za to ze studium grafik, liternictwa i tego, co może zrobić znak. W gablotach i na ścianach wisiało kilkanaście wersji napisu Dave Holland Quartet - wszystkie oczywiście namalowane ręcznie. Wszystkie, zdawać by się moglo, dobre. Ale trzeba było szukać dalej. W tych szkicach widać było czas poświęcony na obymślenie tego jak najlepiej zapisać nazwisko kontrbasisty. Jaki krój czcionki, kolor pasuje najlepiej do tej muzyki. Czy spodziewał się tego sam muzyk? Czy zastanawiamy się nad tym my, słuchacze, biorąc do rąk płytę z półki? Eicher z pewnością tak. 

Haters gona hate...

Obie firmy - Apple i ECM - mają oczywiście wierne grono swoich przeciwników. ECM jest nudny, ECM = skandynawski / europejski jazz, Eicher jest w studio dyktatorem - etykietki można mnożyć.

Oczywiście Eicher nie jest nieomylny. W liczącym przeszło 1 300 tytułów katalogu ECM znajdują się także płyty mniej udane, które nie przetrwały próby czasu. Być może wprowadzając niektórych muzyków do studia, wytrąca im impet jaki ich granie ma na scenie. Być może szeroka reprezentacja Skandynawów wśród artystów wydawnictwa sprawiła, że tamtejsza scena miejscami zjada własny ogon - saksofonistami garbarko-podobnymi, pianistami stensonoidalnymi itp.
Nieprawdą jest też, że ECM jest szczególnie miarodajnym wskaźnikiem poziomu europejskiego jazzu. Chociażby w owej Skandynawii nie trzeba szukać daleko by znaleźć Matsa Gustafssona i całą galaktykę artystów z jego orbity - zebranych ostatnio na płycie „Exit” Fire Orchestra. Nie sposób myśleć też o europejskiej improwizacji bez Petera Brötzmanna. Choć saksofonista grał kiedyś w zespole z Eicherem, gdy ten był jeszcze czynnym kontrabasistą, później przyszły szef ECM produkował album autora „Machine Gun” - „Nippels”. I choć nazwisko Brötzmanna pojawia się dwukrotnie w katalogu monachijskiej oficyny - na płycie „Improvisations” wielkiej, 15-osobowej orkiestry złożonej z gigantów europejskiej improwizacji - Glob Unity, oraz na płycie „Hörstücke” (Słuchowisko) Heinera Goebbelsa, opartej na tekstach wschodnio-niemieckiego dramaturga i poety Heinera Mullera - uchodzi on za twórcę z drugiego, co Eicher, bieguna jazzu. W wydanym niedawno w Niemczech wywiadzie-rzece, saksofonista tak wypowiedział się na temat firmy kolegi: Dla płyty w ECM wielu dało sobie odciąć jaja, jednak dziś to jedyne rzeczywiście działające wydawnictwo.

Godzina dla Eichera

I właściwie o to chodzi. Trudno znaleźć w najnowszej historii muzyki producenta takiego jak Eicher. Nie ma w światowym jazzie (a może i na całym rynku muzycznym) drugiego takiego wydawnictwa jak ECM. Co bardzo ważne na dzisiejszym muzycznym przemyśle - ciężko zarzucić producentowi, jego firmie i współpracującym z nimi artystami, że motywacją ich pracy są pieniądze.
Eicher - jak Jobs - z jednej strony chce nagrywać jak najlepsze płyty - dawać jak najlepsze owoce swojej pracy, z drugiej jednak chodzi tu o coś więcej. Płyty nie mają tylko stać na półce, mają wpływać na nasze życie, mają przykuwać uwagę, oczyszczać nasz umysł, pochłaniać hałas, wprowadzać element piękna - mają być słuchane.

Manfred Eicher kończy dziś 70 lat. 44 z nich spędził jako producent i szef wydawnictwa. Przez 44 lata przede wszystkim słuchał. Warto z tej okazji posłuchać dziś którejś z jego płyt przez jedną godzinę.