Rozwijanie brzmienia to cel na całe życie - wywiad z Mary Halvorson

Autor: 
Piotr Wojdat
Autor zdjęcia: 
mat. promocyjne

Z amerykańską gitarzystką Mary Halvorson rozmawiam po premierze drugiego albumu jej projektu Code Girl, który w nowym świetle pokazuje, jak mogą brzmieć awangardowe piosenki. Pytam artystkę o to, jak radzi sobie w obecnym czasie i co zawdzięcza Anthony’emu Braxtonowi i Robertowi Wyattowi.

 

Czy rok 2020 był dla Ciebie dobry?

Mary Halvorson: Tak i nie. Co można powiedzieć o 2020 roku? To był rok bez precedensu, a na świecie było tyle bólu i smutku. Ciężki czas, ale starałam się jak najlepiej go wykorzystać. W kontekście osobistym bycie spokojnym przez chwilę było dla mnie ważne i miałam szansę naprawdę zwolnić i ocenić rzeczy, uczyć się i ćwiczyć na moim instrumencie.

Jak opisałabyś to, co wydarzyło się w zeszłym roku w Twoim muzycznym życiu? Czy miałaś czas na nowe doświadczenia?

MH: Przez ostatnią dekadę nieustannie byłam w drodze. Nieoceniona była możliwość spędzenia czasu w domu na Brooklynie przez prawie cały rok z siedzeniem przy gitarze, skupieniem i regularnym ćwiczeniem, a także znalezieniem czasu na komponowanie, naukę i wypróbowywanie nowych pomysłów. Ten aspekt był dla mnie naprawdę pozytywny. Myślę, że kiedy świat znowu się „uruchomi”, kiedykolwiek to nastąpi, będę czuła się naładowana i gotowa do pracy.

 

Za czym tęskniłaś najbardziej? Myślę, że na Twojej liście znajdą się koncerty…

MH: Koncerty i osobiste interakcje, granie z innymi muzykami. Te kilka razy, kiedy miałam okazję zagrać koncert lub nagrać muzykę, było niesamowite, jak ogromne uwolnienie energii. Mam wrażenie, że po covidzie nikt już nigdy nie weźmie takich rzeczy za pewnik.

W zeszłym roku wydałaś drugi album projektu Code Girl. Jakie są główne różnice między „Code Girl” a „Artlessly Falling”?

MH: Jest kilka różnic. Na drugą płytę zaprosiłam do projektu dwóch moich ulubionych młodych muzyków - trębacza Adama O’Farrilla i saksofonistkę tenorową / wokalistkę Maríę Grand - a także jednego z moich muzycznych bohaterów, Roberta Wyatta, który śpiewa w trzech utworach. Treść liryczna też była inna: każdy tekst do “Artlessly Falling” został napisany w innej formie poetyckiej, od sestyny przez gazel do tanki. Praca z rozszerzonym składem i możliwość studiowania poezji w zorganizowany sposób i wkraczania w nowe przestrzenie, zarówno pod względem tekstowym, jak i muzycznym, były naprawdę zabawnym wyzwaniem.

 

Na drugim albumie możemy usłyszeć głos Roberta Wyatta, o czym już wspomniałaś. Jak pracowało Ci się z jednym z najbardziej oryginalnych artystów rockowych naszych czasów? Czy słuchałaś nałogowo jego przełomowych albumów, takich jak „Rock Bottom” lub tych nagranych z Soft Machine?

MH: Prawdopodobnie przez lata słuchałam muzyki Roberta więcej niż muzyki kogokolwiek innego. “Rock Bottom” może być nawet moim ulubionym albumem wszechczasów. Możliwość pracy z nim, choć brzmi to banalnie, była spełnieniem marzeń. Robert jest wyjątkowym muzykiem, który ma wszystko dokładnie przemyślane, a pisanie dla niego piosenek do śpiewania było co najmniej surrealistycznym doświadczeniem. Wspaniale się z nim pracowało i jestem bardzo wdzięczna, że był otwarty na śpiewanie na płycie.

Twoje brzmienie gitary wciąż jest czymś świeżym i oryginalnym w jazzie i muzyce improwizowanej. Jak odkryłaś swój język artystyczny?

MH: Rozwijanie brzmienia to cel na całe życie. Odkąd miałam prawdopodobnie 18 lub 19 lat, starałam się rozwijać to, co robię, pisać własne ćwiczenia, wymyślać dalsze koncepcje na to, jak powinna brzmieć gitara. Jednocześnie zawsze studiowałam różne tradycje muzyczne, zdobywając wiedzę, ale upewniając się przy tym, że nie czuję się przywiązana do żadnego gatunku.

 

Anthony Braxon był Twoim nauczycielem. Czego się od niego nauczyłaś?

MH: Wiele nauczyłam się z jego nieustraszonego i całkowicie oryginalnego podejścia. Co najważniejsze, muzyka i kreatywność są nieograniczone i nie ma żadnych zasad, których musisz się trzymać. Anthony zawsze mi powtarzał, że jeśli nie popełniasz błędów, coś jest nie tak. Musisz nieustannie naciskać na siebie i podejmować ryzyko oraz mieć pewność, że robisz to, w co wierzysz.

Z Tomasem Fujiwarą i Michaelem Formankiem, z którymi grasz w zespole Thumbscrew, nagrałaś w zeszłym roku „The Anthony Braxton Project”. Jaki był pomysł na ten album? Czy należy go traktować jako hołd dla mistrza?

MH: Anthony's Tri-Centric Foundation zwróciła się do Thumbscrew oraz do kilku innych grup o wykonanie muzyki Anthony'ego z okazji jego 75. urodzin w zeszłym roku. Pomysł był dla nas bardzo intrygujący, więc odwiedziliśmy archiwa Anthony'ego Braxtona w New Haven, przejrzeliśmy wszystkie jego partytury i wybraliśmy kompozycje. Postanowiliśmy skupić się głównie na dawnej muzyce autorstwa Anthony’ego, która była albo wcześniej nienagrana, albo w przypadku dwóch lub trzech kompozycji nagrana tylko raz. Następnie, kilka miesięcy później, Thumbscrew odbyło rezydencję artystyczną w City of Asylum w Pittsburghu, gdzie spędziliśmy około miesiąca pracując nad kompozycjami Anthony'ego. To był bardzo intensywny, pełen wyzwań i inspirujący czas uczenia się na jego muzyce. I próbowania oddania tej muzyki w sposób rzetelny. Jednocześnie usilnie pracowaliśmy nad tym, żeby zintegrować to z brzmieniem i koncepcją naszego zespołu.

Pracowałaś już z wieloma niezwykłymi muzykami. Na przykład w zeszłym roku wydałaś album z Susan Alcorn, która gra na elektrycznej gitarze stalowej. Jak Ci się z nią pracuje?

MH: Susan to absolutnie niesamowity muzyk i człowiek. Jej podejście do gry na instrumencie i jej głos jako improwizatorki są naprawdę wyjątkowe, a muzyka, którą tworzy, zawsze działała na mnie ze zdwojoną siłą. Bycie częścią jej kwintetu to niesamowite przeżycie. Miałam wrażenie, że otwiera się przede mną szansa na to, by być przez chwilę w jej głowie - próbując uszanować pomysły i dźwięki, do których dążyła. Wcześniej pracowałam z nią tylko w improwizowanej sytuacji lub we własnym oktecie, więc granie jej oryginalnej muzyki było nowym i miłym doświadczeniem.

Co jest dla Ciebie bardziej ryzykowne: granie z zespołem czy solo, jak na albumie „Meltframe”?

MH: Jedno nie jest bardziej ryzykowne niż drugie - to po prostu zupełnie inne doświadczenia. Powiem, że granie solo było niezwykle wymagające, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Starałam się dużo myśleć o orkiestracji w kontekście solowym i wyciągnąć jak najszerszy wachlarz dźwięków i pomysłów z gitary elektrycznej. Dużo się nauczyłam, a niektóre koncepcje wypracowane solo zastosowałam potem przy projektach moich zespołów.

Masz za sobą dużo koncertów w Polsce. Który z nich wspominasz najlepiej i dlaczego?

MH: Nie mam ulubionego, ale powiem, że uwielbiam występować w Polsce. Ogólnie rzecz biorąc, energia i entuzjazm, jaki czerpiesz od publiczności, jest tak silny, prawie elektryzujący. Możesz powiedzieć, jak bardzo ludzie kochają muzykę i jak bardzo się nią pasjonują - a to zawsze zapewnia wspaniałe wrażenia z występów.

Jakie masz plany na 2021 rok?

MH: W tej chwili nic się tak naprawdę nie zmieniło od 2020 roku pod względem mojej codziennej rutyny - nadal jestem w domu, komponuję i ćwiczę codziennie. Piszę muzykę do nowych projektów i mam nadzieję, że gdy tylko ponownie zaczną się występy na żywo, będę mogła zacząć działać.