Nie wiem nawet czy o czymś marzę, bo to co mam teraz już jest niesamowite - wywiad z Agnieszką Hekiert
Komponuje, pisze teksty, aranżuje. Prowadzi chóry typu circle singing, uczy śpiewu. Nagrywa ze znakomitymi muzykami z Polski i nie tylko. Brała udział w projekcie „VOCAbularies” Bobby’ego McFerrina. Debiutuje też swoją najnowszą płytą „Stories” w barwach Universal Music Polska. Z Agnieszką Hekiert rozmawia Piotr Jagielski.
Jazzarium: Na twojej najnowszej płycie "Stories" pełno jest wpływów muzyki bałkańskiej. Jak doszło do tego połączenia jazzu i bałkańskiego folku w twojej muzyce?
Agnieszka Hekiert: Przez pewien czas grałam z trio Leszka Żądło w Bawarii. Tak się złożyło, że w skład grupy wchodzili muzycy z Serbii, Bułgarii i Słowacji. Grając w zespole, człowiek nasiąka kulturą i muzyką ludzi, z którymi występuje. Zafascynowała mnie muzyka bałkańska, przede wszystkim dlatego, że była mi do tego momentu obca, nie znałam jej. Grałam wówczas z bułgarskim pianistą Konstantinem Kostovem, nasza znajomość zaczęła wpływać na kształt muzyki, która coraz bardziej nasiąkała bałkańskimi wpływami. To działało w obie strony - wymienialiśmy się muzycznymi doświadczeniami i kulturami. Powstały ciekawe rzeczy - ja byłam zadowolona z nowych rejonów muzycznych, jakie dała mi ta nowa muzyka, jemu podobały się polskie teksty, śpiewane do tych melodii. Okazało się, że takie połączenie daje ciekawy efekt, możemy się dopełniać i tworzyć coś interesującego.
J.: Nawiązując do tytułu płyty: jakiego rodzaju historie opowiadasz?
A.H.: Piosenki, które ja napisałam, np. "Last Camel" to takie zabawno-absurdalne historie. Ten utwór inspirowany był historią arabskich studentów, którzy opowiadali mi o tym, jak ważne i brane na poważnie są duchy. To byli niezwykle religijni ludzie. Nie dotykali alkoholu ale pili mleko wielbłądów. Konstantin napisał utwór "Last Camel", a ja zaczęłam zastanawiać się: co by było gdyby ostatnia wielbłądzica zdechła i nie mieliby tego mleka, które ich zdaniem daje siłę i mądrość? Na cześć tej historii powstał tekst do tej piosenki.
Inne teksty to już zapisy przeżyć - od zakazanej miłości po samotność i problemy codzienności. Pod tym względem płyta jest zróżnicowana: piosenki smutne, jak "Ballad for M." przeplatają się z bardziej radosnymi, jak "Folk Song", "Like a nice Dream", "Gdyby tylko", "Prabhakar"
. Jest też utwór "Kiedy mówisz" z tekstem księdza Jana Twardowskiego, opowiadający o nadziei. Wszystkie moje utwory jednak mają pozytywne wybrzmienie. Nie ma sytuacji bez wyjścia a każda porażka jest po prostu możliwością powstania czegoś nowego. Nawet śmierć można opisywać w lepszych barwach: ja na przykład, gdy umrę, chciałabym śpiewać w zespole ze Steviem Wonderem (który żyje, ale plany są dalekosiężne), Bobbym McFerrinem i Richardem Boną na basie. W to wierzę i o tym staram się opowiadać.
J.: Patrzysz na muzykę jako sprawę natury duchowej?
A.H.: Jasne, zdecydowanie obca jest mi natura matematyka. Nie robię wykresów i niczego nie liczę. Oczywiście, nauka improwizacji, schematów harmonicznych jest pewnego rodzaju matematyczna. Jeśli ktoś był w szkole dobry z przedmiotów ścisłych, będzie miał tę naukę ułatwioną. Ale to jest tylko podstawa. Dalej wchodzimy na pułap emocjonalny, docelowy. Wykorzystujemy to, czego dowiedzieliśmy się do tej pory, jednak musi to wynikać z nas, z głębi. Dla mnie to o to chodzi. Nie da się tego analizować - trzeba śpiewać.
J.: Jesteś również naucz ycielem śpiewu w programach telewizyjnych. Jak wypadają w twoich oczach młodzi wokaliści i wokalistki? Czy w Polsce istnieje kultura śpiewania?
A.H.: Muzyka to nie jest kwestia wyboru. Mój szwagier ma w sobie trochę chorwackiej krwi i to wystarczy, żeby nie przestawał grać. Po prostu musi. Czasami doprowadza nas do szaleństwa ale on po prostu tak ma. We Włoszech ta kultura jest podobna - rodziny się zbierają i wspólnie śpiewają. To prawdziwa potrzeba muzykowania. W Polsce brakuje nam trochę takiej tradycji. Nie musimy tego robić za wszelką cenę. To raczej dodatek niż główna treść.
J.: Jak wyglądał początek twojej kariery?
A.H. Miałam 6 lat i rodzina okrzyknęła mnie talentem na miarę Chopina. Uczyłam się wówczas gry na pianinie. Wszystko wzięło się z tego, że kiedyś powtórzyłam za tatą jakąś melodyjkę na pianinie. Rodzice wpadli w zachwyt i wysłali mnie do szkoły muzycznej. Do niej, niestety, chodziłam w kratkę ponieważ byłam dosyć chorowitym dzieckiem. W związku z tym pomyślałam o śpiewaniu.
Oczywiście, jakaś pani powiedziała mi "ty dziecko to lepiej nie śpiewaj", więc zajęłam się sportem, myślałam też o aktorstwie, ale wciąż miałam śpiewanie z tyłu głowy. W podstawówce nauczyłam się grać na gitarze - sama, bywało że do 3 w nocy ćwiczyłam układanie palców do akordów - i kwestia śpiewu powróciła. Zaczęłam jeździć na różne niewielkie konkursy, później uczyłam się w Akademii w Katowicach na wydziale jazzu i muzyki rozrywkowej. Miałam ogromne braki Ale dostrzeżono we mnie jakiś potencjał i przyjęli mnie. Choć wydawało się to niemożliwe - tam się przyjmuje 2, góra 3 osoby na rok. Jestem trochę w czepku urodzona.
J.: Miałaś jakiś wokalnych idoli w dzieciństwie?
A.H.: Chyba nawet nie. Od dziecka słucham raczej instrumentalistów. Mogę gadać godzinami o Richardzie Bonie, Bradzie Mehldau czy Esbjoern Svenson Trio, ale tam nigdzie nie ma głosu. Bardzo lubię słuchać głosu Bobby'ego McFerrina, Kurta Ellinga czy Diany Krall, ale nie jest tak, żebym słuchała tego często. Najlepiej odpoczywam przy instrumentalistach.
Nie lubię "śpiewu dla śpiewu", polegającego tylko na technice. Przeżywałam fascynację nią - chciałam śpiewać coraz wyżej, sprawdzić jak daleko sięgnę. To bardzo niebezpieczne. Jeśli już posiądzie się technikę, trzeba ją codziennie ćwiczyć i umieć zrobić z niej dobry użytek. Żeby utrzymać instrument - głos jest instrumentem - trzeba o niego dbać i dyscyplinować. Musi pozwolić zrobić ze sobą to, co akurat chcemy.
Najważniejsza jest interpretacja - to, o czym chcę opowiedzieć - a nie sposób w jaki zawibruję głosem bo wtedy śpiewa się "na pusto". A takie śpiewanie nie jest ciekawe. Serio, jest milion osób które potrafią fajnie zaśpiewać ale to nie ma znaczenia, jeśli nie ma się nic interesującego do przekazania. O muzyce się nie da mówić.
J.: Miałaś okazję współpracować z Bobbym McFerrinem przy projekcie "Vocabularies". Co dała ci praca z nim?
A.H.: Na nowo odkryłam, że o muzyce nie da się mówić. Trzeba ją robić i być w niej cały czas. Z McFerrinem byliśmy na tygodniowych warsztatach zakończonych koncertami. Wszyscy ciężko pracowali, śpiewaliśmy po 8 godzin dziennie i nikt się nie skarżył. Nikt nie powiedział: "O rany, kończmy już". Każdemu życzę takiego sanatorium. Właściwie nie robiłam tam nic innego poza zajmowania się muzyką. Od samego McFerrina dowiedziałam się, że nie chodzi o ilość ćwiczeń, które wykonasz tylko o wiarę, że zrobisz to znakomicie. Praca z nim daje dużo pewności siebie.
J.: Improwizacja to spore ryzyko. W Stanach zdarzało się, że niezadowolona publiczność wypędzała muzyków ze sceny jeśli uznali, że nie są oni autentyczni. Nawet rzucali butelki na scenę. Nie bałaś się nigdy tej groźniejszej strony improwizacji?
A.H.: Nie, to jest super. Jeśli coś chrzanisz, niech obrzucają. Jeżeli obrzucają to musi być ku temu powód. Publiczność podskórnie czuje, czy jesteś szczery czy nie. Ja należę do ludzi, którzy po takim doświadczeniu wróciliby do domu i ćwiczyli tak długo, aż nikt by już niczym nie rzucał.
J.: Masz już plany na najbliższą przyszłość?
A.H.: Przy nagrywaniu płyty "Stories" powstało wiele utworów, które nie znalazły się na krążku. To kolejny potencjalny projekt. Do wydania czeka również nagrana już płyta z Leszkiem Żądło. Nie wiem nawet czy o czymś marzę, bo to co mam teraz już jest niesamowite.
- Aby wysyłać odpowiedzi, należy się zalogować.