Intuicja to moja najmocniejsza strona - Bartłomiej Oleś

Autor: 
Maciej Karłowski
Autor zdjęcia: 
Blanka Tomaszewska

Bartłomiej Oleś – perkusista, kompozytor, muzyk, którego czytelnikom Jazzarium i miłośnikom muzyki jazzowej raczej przedstawiać nie potrzeba. Spoglądając na jego dorobek płytowy i osiągnięcia nie będzie wiele przesady w stwierdzeniu, że to jeden z najważniejszych twórców polskiej sceny. Od lat tworzy niemal z dala od świateł reflektorów i od lat jest jednym, z tych dzięki którym postrzeganie polskiego jazzu poza granicami tak bardzo zmieniło się w ostatnich latach. Grywał i zapraszał do nagrań płytowych takie postaci jak m.in. David Murray, Kenny Werner, Erik Friedlnder, Simon Nabatov, Herb Robertson. W raz z bratem kontrabasistą i również kompozytorem, Marcinem Olesiem stworzył spektakularne Oleś Duo a dodatkowo z wirtuozem klarnetu, Theo Jorgensmannem trio, mające na koncie nagrania publikowane przez legendarną szwajcarską Hat Hut Records – jedną z najważniejszych w Europie oficyn wydawniczych. Przed nieco ponad miesiącem w towarzystwie Marcina Olesia i wibrafonisty Christophera Della nagrał album KOMEDA AHEAD, być może pierwszą płytę poświęconą muzyce Krzysztofa Komedy pomyślaną jako recital na wibrafon, kontrabas i perkusję od tego czasu na rynek trafiły kolejne albumy z jego udziałem "Chapters" z Tomkiem Dąbrowskim, druga płyta duetu z Marcinem Olesiem oraz "Maggid" tria Sephardix. A teraz od kilku miesięcy możemy cieszyć się albumem Transgression wyśmienitego tria Oleś Brother & Theo JOrgensmann. Bartek Oleś ma dziś 44 lata i będize gościem tegorocznej wiosennej edycji Jazz Jantar.

 

Kiedy ostatnio rozmawialiśmy na potrzeby wywiadu?

Niech pomyślę, chyba dość dawno, ale szczerze powiedziawszy to dokładnie nie pamiętam.

12 lat temu.

Hm...., to chyba był wywiad do Jazz & Classics, jeśli dobrze pamiętam i jeśli to było 12 lat temu to faktycznie szmat czasu.

Wówczas pisano o Tobie jak o wielkiej nadziei polskiego jazzu. Myślałeś tak kiedyś o sobie?

Jeśli robiłem rzeczy wzbudzające w słuchaczach nadzieje to bardzo to miłe, ale myślałem raczej o wszystkich pomysłach, które wtedy były przede mną i które chciałem zrealizować niż o zaszczytnej etykietce bycia wielką nadzieją. Bycie nadzieją bywa niewdzięczne, szczególnie kiedy z czasem obrana droga rozmija się z wyobrażeniem i oczekiwaniami.

Sądzisz, że Twoja droga rozminęła się z oczekiwaniami i wyobrażeniem innych o Tobie?

Tworzenie projektów na pograniczu, wymykających się stereotypom, zawsze niesie ze sobą ryzyko zawodu w ocenie części odbiorców, gdyż trudno je jednoznacznie zaklasyfikować. Moje działania, zawsze balansowały na granicy stylistyk, a co za tym idzie, dla jednych były zbyt wymagające i niszowe, innym brakowało w nich skrajnego radykalizmu. A dla jeszcze innych nie spełniały wyobrażeń jak moja muzyka "powinna" brzmieć. A do tego wszystkiego nie zostałem jeszcze akademicko namaszczony.

No tak, dla jednych zbyt mainstreamowy dla innych zbyt mało za przeproszeniem awangardowy. Akademicko namaszczony? Co to jest akademickie namaszczenie?

Dokładnie tak jak powiedziałeś - dla jednych zbyt mainstreamowy dla innych zbyt awangardowy. A akademickie namaszczenie to nic innego jak przynależność do hermetycznego kręgu kolegów, do którego się nie zaliczam. Ale bycie w tym przypadku outsiderem też ma wiele zalet. Wolność, nieograniczona niczym kreatywność, łatwość zauważania i wychodzenia poza schematy bez wzbudzania konsternacji oraz świadomość historii i tradycji.

 

Dla człowieka drogi, którym jak sądzę jesteś, to być może nawet najlepsze rozwiązanie. Czym jest dla Ciebie tradycja?

Skarbnicą bez dna, nieustającym źródłem inspiracji. Mówiąc o tradycji mam na myśli tradycję kultury nie tylko muzyki, choć muzyka ma na mnie największy wpływ. Nie wyobrażam sobie świata bez muzyki.

Taką tradycją i skarbnicą bez dna jest na przykład muzyka Komedy?

Zdecydowanie, tym bardziej ciekawą, że stworzoną przez polskiego artystę, a nie tradycją amerykańskiego jazzu, który wszyscy postrzegają jako świętość. Wejście w dialog z tą muzyką było ciekawym doświadczeniem. Komeda wszedł w dialog z jazzem, który go fascynował i wszystko co pozostawił po sobie, to właśnie muzyka przefiltrowana przez jego wyobraźnię i doświadczenia, oraz ogromny talent. To coś niesamowicie oryginalnego i osobistego. Tak na marginesie – ja w swojej pracy staram się podążać tą samą drogą, nie kopiować, tylko filtrować przez moje doświadczenia i wyobraźnię.

Pamiętam, że do muzycznej rozmowy z Komedą przymierzałeś się już spory kawał czasu temu. Czy pomysł musiał dojrzewać długo czy musiała nastąpić specjalna okazja po temu, jak zamówienie z Berlin Jazz Fest?

Pierwotnym pomysłem było zagranie muzyki Komedy przez Oleś DUO, którego byłeś gorącym entuzjastą. Pracowaliśmy z Marcinem nad pomysłami jak pokazać jego muzykę w tak specyficznym składzie, jakim jest duet kontrabasu i perkusji. Od początku miało to być coś nietypowego. Kiedy ta informacja trafiła do ludzi, szczęśliwie dla nas dowiedział się o tym Berlin Jazz Fest, który uznał, że jeszcze ciekawszym pomysłem będzie zagrać muzykę Komedy z niemieckim wibrafonistą Christopherem Dellem.

Jak wiadomo Komeda, miał w Niemczech swoją publiczność i wielkiego mecenasa swojej sztuki jakim był Joachim Ernst Berendt. Pomysł okazał się być bardzo trafiony, a że graliśmy już z Christopherem wcześniej, pozostało tylko przygotować program, który wspólnie zagramy. Był to idealny moment na realizację tego projektu. 80 rocznica urodzin Komedy, Berliner Jazz Fest i Christopher Dell, oraz próba zmierzenia się z muzyką legendy polskiego jazzu.

Zastanawiające, że informacja o Waszym duetowym pomyśle na Komedę najpierw trafiła do Niemiec, a z tego co wiem chyba nikt z okazji jubileuszu Komedowskiego u nas nie zainteresował się sprawą.

Nikt oprócz Ciebie, poza tym jublieusz jego 80 urodzin nie był jakoś specjalnie w Polsce obchodzony... Taka sytuacja może też wynikać z faktu, że programy festiwali organizowanych np. w Niemczech bukowane są ze znacznie większym wyprzedzeniem niż w Polsce. Zanim ukończyliśmy pracę nad Komedą w duecie, Berliner Jazz Fest był już zainteresowany pokazaniem projektu komedowskiego z naszym udziałem. Ich pierwszą propozycją były cztery krótkie koncerty z repertuarem Komedy – w trio z Theo Jörgensmannem, w trio z Chistopherem Dellem, Oleś DUO a na zakończenie w kwartecie. Theo był w tym czasie zajęty innym projektem i finalnie pomysł upadł. Szkoda, bo mogło by to być bardzo ciekawe ukazanie muzyki Komedy z szerszej perspektywy.

Koncert w Berlinie jak sądzę przypieczętował pomysł, żeby potem całość nagrać w studiu. Mogę się mylić, ale jest to bodaj pierwszy wibrafonowy recital z muzyką Komedy. Jak namówiliście Christophera Della do grania muzyki Komedy? A może wcale nie musieliście go namawiać?

Jak mówiłem miałem wcześniej okazję grać z Chrisem w kwartecie Theo Jörgensmanna. Później prowadziliśmy też Marcinem trio z Christopherem, które grało nasze autorskie kompozycje, a po Berlinie już głównie muzykę Komedy. Projekt przetrwał i postanowiliśmy nagrać wspólnie płytę. A propozycję z Berlina przyjęliśmy wszyscy z wielkim entuzjazmem i nikt nikogo nie musiał namawiać. I faktycznie jest to pierwsza odsłona muzyki Komedy w takim składzie, choć może się zdarzyć, że coś mi umknęło.

A wybór utworów? To jedna z nielicznych płyt z Komedą w jednej z głównych ról, na której nie ma kołysanki Sleep, Safe and Warm.  Ustalaliście go wspólnie z Chrissem Dellem czy autorytatywnie sam dokonałeś wyboru? J

Na repertuar premierowego koncertu złożyły się tylko te większe napisane przez Komedę formy: Astigmatic, Nighttime Daytime Requiem, Svantetic, Kattorna oraz na bis zgrana Crazy Girl. Od momentu, kiedy pierwszy raz usłyszałem muzykę Komedy, to właśnie te utwory robiły na mnie największe wrażenie, było więc dla mnie rzeczą wręcz naturalną, że po nie sięgnąłem w pierwszej kolejności. Łączą w sobie całą paletę kompozytorskich osiągnięć Komedy i dają jednocześnie bardzo dużo możliwości interpretacji oraz swobody improwizatorskiej. Trochę czasu zajęło mi przygotowanie transkrypcji na wibrafon i tu bardzo przydał się czas spędzony spędzony za wibrafonem w trakcie mojej edukacji muzycznej. Dodanie Mojej ballady i Ballad for Bernt to z kolei był pomysł Chrisa, natomiast Marcin zaadaptował Litanię na kontrabas solo. Te ostanie utwory znalazły się w repertuarze w trakcie pracy nad nagraniem płyty.

Dla mnie to ogromny walor tej płyty, te większe formy, ale kołysanka to przepustka do serc milionów, nie korciło Cię żeby po nią sięgnąć?

Nie. Choćby dlatego że to nie jest tak dobry utwór jak Stardust. A jak wiadomo, nie wszystko co się ludziom podoba musi być sztuką.

To trochę ryzykowane stwierdzenie. Można je równie dobrze odwrócić i stwierdzić, że sztuką niekoniecznie bywa też to, co ludziom się nie podoba.

To proste odwrócenie w tym przypadku nie działa.

Oczywiście, że nie jest proste, ale poruszanie się po terenie sztuki to czynność nie bardzo dająca się tak dobrze zmierzyć.

I tu właśnie wielka rola krytyków! Stworzenie pewnego rodzaju pomost między twórcą i odbiorcą, o czym to chyba najlepiej wiesz.

A właśnie jaką rolę twoim zdaniem powinni przyjąć krytycy?

Nie wszyscy odbiorcy zainteresowani jazzem mają wiedzę z obszaru tej muzyki, pozwalającą na odczytanie intencji twórców, i co za tym idzie, odróżniania rzeczy prawdziwych i oryginalnych od wtórnych. Szczególnie w obecnej dobie kiedy prawie każdy może sobie „wydać” płytę. Arbitraż właściwie nie istnieje. Do tego brakuje rzeczowych tekstów prowokujących do zastanowienia i do dyskusji o poziomie, oraz naprowadzenia słuchaczy na treści nieoczywiste i często nieuświadomione.

Ach czyli postulujesz, żeby krytycy nie ulegali atmosferze ogólnej euforii związanej z jakimś artystą tylko zadawali sobie trud i mieli śmiałość zwracania uwagi na mielizny jego twórczości, lub też trud przekonywania do rzeczy nieoczywistych a wartościowych?

Mam głębokie poczucie, że każdy z nas w tym układzie jest na swoim miejscu. Ująłeś dużo trafniej to co miałem na myśli, pozwól zatem, że jednak pozostanę przy wypowiadaniu się poprzez muzykę.

Pewnie, ale mimo, że jesteś kompozytorem, wykonawcą, to bywasz nieustannie także słuchaczem.

Tak, i właśnie jako słuchacz zgadzam się w stu procentach z tym co powiedziałeś.

 

 

To czego słuchałeś ostatnio, co powinno zostać wydobyte z mroków a czego, na co światła reflektorów święcą za mocno?

To trudne pytanie, bo świat słuchaczy jazzu jest bardzo skomplikowany i podzielony. Kiedyś rozmawialiśmy o nieznanym nam wcześniej Thomasie Savy – francuskim klarneciście na którego trafiłem przypadkiem i który wydał mi się bardzo interesujący. Ostatnio wpadła mi w ręce płyta tria rosyjskiej pianistki i kompozytorki z Nowego Yorku Yeleny Eckemoff pt. Glass song. Lubię też ostatnie nagranie Briana Blade’a – moim zdaniem to bardzo dobra płyta. Te oślepiające światła reflektorów nie pozwalają mi często przeczytać nawet tytułu płyty. Ostatnio słucham głównie mojego duetu z Tomkiem Dąbrowskim zatytułowanego Chapters, nad którego masteringiem właśnie pracuję. To nagranie ma się wkrótce ukazać i to ono przede wszystkim ląduję w moim odtwarzaczu.

Bardzo dyplomatyczna odpowiedź, zwłaszcza na drugą część pytania!  Nie musisz się krygować, przecież i tak sam powiedziałeś, że nie masz za wielu kolegów wśród muzyków.  Do Twojego duetu z Tomkiem wrócimy za moment.  Yelena Eckemoff to ta pianistka, która nagrywa z Arildem Andersenem i Twoim niegdysiejszym, a może i wciąż ważnym idolem Peterem Erskinem?

Tak to ona, a Erskine wciąż jest dla mnie nieustającym źródłem inspiracji.

Co jest w jego grze tak silną inspiracją dla Ciebie?

Przestrzeń, muzykalność, precyzja i niedościgniony sound.

 

W poszukiwaniu soundu zmieniłeś ostatnio zestaw perkusyjny?

Tak, to prawda. Od mniej więcej dwóch lat zastanawiałem się nad zmianą instrumentu. Mojego starego zestawu używam już od 17 lat i znam jego słabe strony na wylot. Przyszedł moment, w którym zdecydowałem się na nowy instrument. Jego poszukiwania wiodły przez Yokohamę i Tokio do Niemiec. Brzmienie, którego poszukuję zawsze było moją obsesją i zajmuje czasem sporo czasu – w tym przypadku to dwa lata rozmów, telefonów etc., ale czas ten nie został zmarnowany i bardzo jestem zadowolony ze swojego wyboru. Teraz wszystko co gram nabrało innego, bardziej precyzyjnego kształtu.

Yokohama, Tokio, Niemcy. Trzeba aż takiej podróży żeby zmienić instrument?

Okazuję się, że w moim przypadku tak było. Nie stać mnie na sprowadzenie i zakup czterech czy pięciu interesujących mnie instrumentów w celu ich przetestowania i wybrania tego najbardziej mi odpowiadającego, a rozmowy z polskimi dystrybutorami… lepiej przemilczeć.

Przemilczmy je zatem. I jak rozumiem ten nowy zestaw będziemy mogli usłyszeć na nagraniu z Tomkiem Dąbrowskim?

Niestety jeszcze nie. Podczas sesji używałem wciąż mojego starego zestawu, który akurat w studio sprawdza się idealnie i jest instrumentem do takich warunków stworzonym i niepowtarzalnym. Kupując nowe bębny staram się uchować go przed zajeżdżeniem na śmierć...

Zatem powróćmy do Tomka Dąbrowskiego. Nagraliście razem płytę. Dlaczego?

Nosiłem się tym pomysłem od jakiegoś czasu. Zależało mi projekcie, w którym perkusja będzie pełnić rolę kręgosłupa i nadawać muzyce formę. Pracowałem nad kompozycjami około roku. Chciałem, żeby całość miała przemyślaną strukturę i nie była jedynie swobodnym podejściem do tematu. Dlatego też na płycie znajduje się tylko jedna swobodna improwizacja,  jako wynik świetnego z Tomkiem muzycznego porozumienia oraz podobnego wyczucia formy.

Od dłuższego czasu chciałeś nagrać płytę w duecie z trębaczem?

Tak, dojrzewało to we mnie jakieś trzy, może cztery lata.

Czekałeś aż dojrzeje czy czekałeś na odpowiedniego muzyka?

Powodów było kilka, jednym z nich było poczucie, że rozwiązania strukturalno-rytmiczne pomysłów które mam, nie satysfakcjonują mnie do końca. Dotyczyło to głównie roli perkusji, ale także oryginalnych rozwiązań na realizację kolorów, które będą jednocześnie ciekawe i nadadzą tej muzyce energii i witalności. Oczywiście cały czas zastanawiałem się nad tym kogo zaprosić, kto będzie partnerem moich muzycznych poszukiwań. Pewnego dnia skontaktowałem się z Tomkiem, który zainteresował się moim pomysłem i udało nam się nagrać muzykę, z której naprawdę jestem zadowolony. Moja intuicja po raz kolejny nie zawiodła jeśli chodzi o wybór partnera.

 

 

Mówisz intuicja, jakie miejsce zajmuje ona w Twoim procesie twórczym?

Jedno z najważniejszych. Przez lata doświadczeń nauczyłem się już na niej polegać. To ona podpowiada mi do kogo powinienem się zwrócić, żeby powstała muzyka najbliższa temu co chciałbym usłyszeć.

Co ci ona najczęściej podpowiada? Jak do Ciebie przemawia?

Jest jak filtr, który potrafi oddzielić po przesłuchaniu czasami jednej płyty, solówki, po brzmieniu, sposobie frazowania, muzyków z którymi znajduję potem płaszczyzny porozumienia, od tych z którymi z jakiegoś powodu to się nie uda. Jasne, że zdarzają się falstarty, ale generalnie moja intuicja jest moja siłą.

Ile jest na nią miejsca w Twoich skądinąd bardzo starannie przemyślanych działaniach twórczych? Czasami wydaje mi się, że w Twoim imponującym działaniu planowym pozostaje dla niej niekoniecznie bardzo wiele miejsca.

To ona popycha mnie w tę czy inną stronę, jest więc zapalnikiem. Dopiero potem pojawiają się działania planowe i praca nad szczegółami idealnych rozwiązań, które bardzo często okazują się ciężką i żmudną pracą, i raz szybko a raz powoli, prowadzą do ostatecznych wersji. Zdarza się też, że przeradzają się w poprawianie niemal w nieskończoność...

Nie sądzisz, że to może być pułapka?

Poprawianie w nieskończoność? Czy poleganie na intuicji?

Niekończące się poprawianie.

Na szczęście w moim przypadku zdarza się to tylko, kiedy pomysły nie trafiają na podatny grunt, lub kiedy intuicja podpowiada mi, że coś tu nie gra. Wtedy ich realizacja rzeczywiście odwleka się w nieskończoność lub nigdy do niej nie dochodzi.

Nie korci Cię czasem, żeby zostawić całe to planowanie, dopieszczanie i pozwolić rzeczom płynąć swoim biegiem ?

Bardzo! Choć w sytuacji, w której się znajduję, po prawie 20 latach uprawiania zawodowo muzyki, nie bardzo mogę sobie na to pozwolić. Gdybym był sidemanem, do którego telefon dzwoni bez przerwy sprawa byłaby prosta. Brałbym to co mnie interesuje i może od czasu do czasu zrobiłbym swój projekt, żeby coś sobie udowodnić. Jak wiesz, w moim przypadku tak to nie działa. U mnie jest to swego rodzaju imperatyw twórczy. Dla mnie ten stan kiedy tworzę i myślę o nowych projektach daje mi poczucie sensu oraz pewność że wszystko biegnie właściwym torem.

 

No właśnie jak sądzisz dlaczego Twoim zdaniem telefon nie dzwoni?

Nie znają mojego numeru...?

Niech ci będzie :-)

A Ty jako wnikliwy obserwator polskiej sceny jazzowej jaki powód milczącego telefonu byś podał?

Myślę, że zdarza się często, że telefon milczy z obawy, że wspólne działanie twórcze może nie być usłane różami. Przede wszystkim jednak sądzę, że możesz być postrzegany jako muzyk, który niekoniecznie chętnie wchodzi w relacje muzyczne z innymi inaczej niż na swoich warunkach.

Usłane różami i niekoniecznie chętnie wchodzi w relacje muzyczne z innymi, ciekawe... Czy to takie dyplomatyczne stwierdzenie, którym chcesz zasugerować, że polski rynek postrzega to co robię przez pryzmat nikomu niepotrzebnej fanaberii?

Absolutnie nie. Że to nie jest nikomu nie potrzebna fanaberia to wszyscy sądzę wiedzą. Twoje działania są szanowane, bywa, że podziwiane. Niektóre płyty kochane. Być może ludzie pamiętają Twoje bardzo stanowcze stwierdzenia o innych muzykach, być może utrwalił im się obraz Ciebie jako muzyka mającego zbyt mocno ugruntowane poglądy, żeby je próbować zmieniać?

A możesz mi przypomnieć to stwierdzenie? Wszyscy się zmieniamy z wiekiem a przywiązywanie się do wyobrażeń nie jest niczym dobrym.

Kiedyś o ile pamiętam powiedziałeś, że nie ma tu, w Polsce z kim grać. Co więcej znajdowało to potwierdzenie z płytach, które nagrywałeś z muzykami niemal wyłącznie z zagranicy. Faktem jednak jest, że przywiązywanie się do wyobrażeń to rzecz niedobra

Wtedy kiedy padły te słowa było prawie niemożliwością znaleźć w Polsce muzyków na tyle otwartych i chętnych do współpracy, by móc zrealizować większość projektów, które wtedy chciałem realizować, albo wymaganie finansowe Polaków były dużo bardziej wygórowane niż muzyków spoza granicy. Swoją drogą nasuwa się refleksja oraz pytanie po latach, z jakim polskim klarnecistą można było wówczas stworzyć projekt Contemporary Quartet lub trio   które udało się wypracować z Theo Jörgensmannem. Czy był w Polsce wiolonczelista, czy oboista który odnalazłby się w projekcie Chamber Quintet...?

Moim zdaniem takich wówczas nie było, nie mniej nie o moje zdanie moje przyzwyczajenie chodzi. Mocne słowa, niezależnie od tego czy wypowiedziane z głębokiego przekonania czy na wiwat są zapamiętywane. Zostawmy zatem ludzkie przyzwyczajenia i diagnozy sprzed lat. Czy sądzisz, że dzisiaj ta sytuacja z ilością otwartych i szeroko myślących muzyków zmieniła się na lepsze?

Mocny przekaz muzyczny też jest zapamiętywany i pozostaję w pamięci wrażliwych słuchaczy. Myślę, że młodsze pokolenie muzyków, a szczególnie to, które ma możliwości kształcenia nie tylko "w jedynym słusznym ku temu miejscu" myśli dużo bardziej otwarcie i to słychać po płytach, projektach i tym co grają. Bardzo mnie to cieszy. To dzięki temu mogę zaprosić do współpracy muzyków jak Tomek Dąbrowski. Czyli krótko mówiąc mamy wszyscy wspólny powód do zadowolenia.

Oczywiście, że tak. Pozostaje jeszcze przekonać o tym coraz więcej słuchaczy i ośmielić ich aby nie ograniczali się w swoich poszukiwaniach muzycznych tylko do grona najbardziej znanych i najczęściej pokazywanych w telewizji muzyków. Jednym z takich narzędzi są koncerty. Powiedz proszę kiedy i gdzie będzie można Cię posłuchać czy to w projekcie Komeda AHEAD czy w duecie z Tomkiem Dąbrowskim?

Najbliższe koncerty Komeda Ahead to 25 lutego w Warszawie - premiera płyty, która odbędzie się w Studio Radiowym im. Lutosławskiego i 27 lutego w Radomskiej Łaźni. Koncerty z Tomkiem Dąbrowskim odbędą się miedzy 19 a 24 marca – odwiedzimy między innymi Poznań, Legnicę, Warszawę, Lublin i Łódź. Z triem Sefardix zagram 27 marca w Darłowie, w innych miastach na północy Polski trasa jest jeszcze dopinana.

 

A więc koncertów może być więcej. To dobra wiadomość i mam nadzieję, że uprzejmie doniesiesz kiedy lista będzie kompletna?

Mam taką nadzieję i chętnie się tą informacją podzielę z czytelnikami Jazzarium.

A więc przełom lutego i marca będziesz miał pracowity. Będą koncerty, będzie sklepowa premiera KOMEDA AHEAD ukaże się też Chapters, którą do rynkowej gry powróci Fenommedia. Czy można byłoby powiedzieć, że to będzie czas Twojego przebudzenia?

Ależ ja nigdy nie byłem w uśpieniu, poszukiwałem nowego instrumentu, koncertowałem -  głównie z triem Sefardix, pracowałem nad doskonaleniem nowej techniki, pisałem muzykę, powstały nagrania: Komeda Ahead, Oleś DUO zatytułowane Spirit of Nadir, które czeka na wydanie. Niektóre z tych rzeczy wymagają czasu i pracy w samotności. Dla słuchaczy, przyzwyczajonych do szalonego tempa prac i kilku płyt rocznie, obecny rytm może sprawiać wrażenie uśpienia. Doświadczenia koncertowe i płytowe są bardzo ważne, ale w moim przypadku czas spędzony w skupieniu nad dalszym rozwojem jest niesamowicie istotny. Tak się składa że ten rok jest szczególny. Album z muzyką Komedy i płyta z Chapters zbiegają się w czasie, ale na tym nie koniec. Hat Hut obiecuje wydać długo oczekiwaną płytę z Theo Jörgensmannem wiosną tego roku. Bardzo na to liczę, bo jej premiera była już kilka razy przekładana.

A właśnie wiadomo dlaczego tak długo Werner Uehlingher każe czekać na płytę z Theo Jorgensmannem?

Problemy – firma straciła płynność finansową. Ostatnio część jej katalogu została kupiona przez nowy amerykański label, którego właścicielem jest podobno Down Beat a wpływy ze sprzedaży mają pozwolić na wydanie serii jubileuszowej z okazji 40-lecia istnienia firmy, w tym Transgression.

To podwójnie dobra wiadomość, bo i archiwalny katalog Hat Hut ma szansę nie zapaść się w mrokach finansowych kłopotów, są widoki na dalsza działalność tej legendarnej firmy i wizja, że Wasza płyta trafi do sklepów. Zatem na zakończenie życzę aby więcej nie dotykały Cię czyjeś problemy finansowe.

Dobre życzenie.

A tak na sam koniec. Gdy spoglądasz, 12 lat wstecz i przypominasz sobie siebie. Jak zmienił się Bartek Oleś? Czego się dowiedział, w jakich kwestiach się mylił, a w jakich przekonaniach utwierdził.

Cóż, przez te 12 lat moje postrzeganie świata, rynku muzycznego, znaczenia muzyki bardzo się zmieniło. Teraz wolę robić mniej projektów, bardziej uzasadnionych artystycznie, ale też takich, które będą miały szanse przetrwać próbę czasu i do których będzie się wracać za lat kilka i wciąż będą miały w sobie coś oryginalnego, osobistego. Przez ten czas dojrzałem jako artysta, moja technika gry rozwinęła się na tyle aby sprostać mojej wizji muzycznej. Sposób w jaki piszę muzykę też się zmienił - choć to nieustający i długotrwały proces. Nie mam też tylu złudzeń w stosunku do rzeczywistości co kiedyś.