Ad Libitum 2016:Jestem Jorgos Skolias!

Autor: 
Urszula Nowak
Autor zdjęcia: 
materiały promocyjne

Jorgos Skolias - bez ryzyka można powiedzieć, że to już nie wokalista, to znakomity artysta, a być może najświetniejszy polski śpiewak, któremu z równym powodzieniem przychodzi śpiewanie piosenek, jazzu i improwizowanie nie ważne czy z inspiracji poezją, czy muzyką etniczną czy czymkolwiek innym. W tym roku Jorgos Skolias będzie jedną z gwiazd festiwalu Ad Libitum.

 

Wychodząc dzisiaj na spotkanie z Panem odpowiadałam na grzecznościowe pytanie, z kim mam się spotkać. Pierwsza, odruchowa odpowiedź - z bardzo znanym wokalistą... I ugryzłam się w język. To określenie zawęża moje wyobrażenie o Panu, jako o artyście.

Pewnie należałoby odpowiedzieć tak, jak komu wygodnie. Ja siebie uważam za człowieka, który szpera w muzyce, jest z nią za pan brat. Człowieka, który kocha muzykę. Moim instrumentem jest głos, stąd zapewne ta próba nazywania mnie wokalistą. Myślę o sobie bardziej, jako o śpiewaku, jeśli w ogóle podejmuję się nazwania tego, co robię.

Była jeszcze druga część odpowiedzi na pytanie o mojego dzisiejszego rozmówcę, dodałam przymiotnik "krakowski", ale refleksja przyszła błyskawicznie... Zabrzmiało jak kompletna bzdura (śmiech). Pan jest raczej na jakiejś orbicie, krąży wokół.

(Śmiech) Całkiem możliwe. Nie stoję z boku, nie patrzę na siebie z boku, choć bardzo często lubię być obok. Nie należę do żadnego środowiska i to mnie bardzo cieszy. Moim środowiskiem jest moje życie. Rzadko grywam i grywałem z muzykami krakowskimi, ale znamy się, przyjaźnimy. Jest wielu wspaniałych instrumentalistów. Śpiewających również... Na przykład Pan Wodecki (śmiech). To jest rzeczywiście ktoś, kto śpiewa i należy do środowiska krakowskiego.

Lokalizację mamy z głowy, ale również w kontekście gatunku muzyki trudno o Panu powiedzieć coś z pewnością wyroczni. Można się gryźć w jezyk, albo dać sobie spokój i przyznać, że nie ma potrzeby Pana nigdzie przypisywać.

Myślę, że nie o to chodzi. Jestem tam, gdzie mnie coś zawiedzie, a stylistyka i gatunek, to rzeczy, których nie biorę pod uwagę, bo nie chcę się ograniczać. Muzyka jest tak potężna i daje tak wiele możliwości, że siedzenie w jednym gatunku znudziłoby mnie natychmiast.

 

Sytuacje sceniczne, które Pan kreuje są dość nietypowe - duety, spośród których zaskakuje chyba najbardziej ten z puzonistą Bronisławem Dużym, fantastyczne trio z braćmi Marcinem i Bartłomiejem Olesiami, duet z synem Antonim, można by wymieniać bardzo długo. Co zwykle dzieje się na początku, gdy decyduje się Pan na konkretną współpracę?

Musi być nietypowo, tak jak Pani zauważyła, nie może być to nic szablonowego, ani coś, co już istnieje, bo nie lubię powtarzać sytuacji. Tworzę nowe i w tych nowych staram się czuć jak najlepiej. Uwielbiam grać z muzykami, którzy posługują się instrumentami często nieharmonicznymi, takimi jak perkusja, czy instrumenty perkusyjne. Tylko raz nagrałem płytę z pianistą, z Panem Bogdanem Hołownią - "Tales", myślę, że to dobry album, choć uważam, go za komercyjny. Nagrałem parę płyt z instrumentalistami perkusyjnymi, np. płytę "Zulu" z Panem Radkiem Nowakowskim, członkiem zespołu Osjan. Grywam z kontrabasistami w duecie. Bardzo mnie rajcuje bycie w sytuacjach nieprostych. W sytuacjach, w których mogę powalczyć, które nie ułatwiają mi bycia i nie podpowiadają, co może wydarzyć się za chwilę. To musi być coś, co w czasie wykonywania sam organizuję. Prostota jest piękna, ale nie prostota w formie. Forma powinna być dziwna i trudna, według mnie. Stąd na przykład granie z puzonem, co jest pewnym ewenementem, ponieważ z Panem Bronisławem Dużym, moim serdecznym przyjacielem, gramy już wspólnie ponad dwadzieścia lat. I ta formuła się sprawdza, wciąż istnieje. Dołącza do nas od czasu do czasu perkusista, ostatnio Antonis Skolias i wspólnie tworzymy World Trio. I znów chodzi o to, żeby nie było prosto. Nie idźmy prostą drogą. Często, idąc prostą drogą, myśląc, że wszystko jest łatwe, przychylne nam, można spaść w przepaść (śmiech).

 

To teraz zaczynam się zastanawiać, czy powiedzieć, że podziwiam odwagę, czy intuicję, a może jedno i drugie w przypadku Mirona Zajferta. Chyba od początku istnienia Sefardix Trio, nie miał Pan być "wokalistą" w tym projekcie, a Pański głos wcale nie miał pełnić roli instrumentu harmonicznego.

Myślę, że Miron Zajfert zapraszając mnie do tego projektu nie do końca miał świadomość tego, co może się wydarzyć. Możliwe, że czuł, że może wydarzyć sie coś ciekawego i dobrego.

Czyli jednak intuicja.

Znaliśmy się z Mironem wcześniej. Zdarzało się, że grywałem...

Grywałem?

Mówię "grywam" o sobie, a nie "śpiewam", bo dla mnie głos jest instrumentem. Często mówię, że za chwilę "zagram koncert". Wracając, zdarzało się, że grywałem na  koncertach, które Miron organizował. Myślę, że zaprosił mnie dlatego, że chciał odnieść się do diaspory Żydów Sefardyjskich mieszkających w Grecji, w Salonikach, pod Salonikami, gdzie było mnóstwo członków tej społeczności. Tworzyli niezwykle silną diasporę w XVIII, XIX wieku. Prawdopodobnie tak o tym myślał, że "grekoidalny klajent" pomoże mu stworzyć tę sytuację. Choć tak naprawdę, myślę, że byłem jedyną osobą w Sefardix Trio, która nie znała tej muzyki. Nie byłem nią do tamtej pory zainteresowany. Miron zainteresował mnie w ten sposób, że dostarczył nam mnóstwo materiałów, płyt, ale i tekstów, które nie były tekstami greckimi. Kombinowałem, zmieniałem je, ponieważ chłopcy z sefardyjskich zespołów śpiewali w języku ladino, a ten jak wiadomo nijak ma się do języka greckiego. Ostatecznie, stworzyłem tę sytuację pod tym względem, że całość została zaśpiewana po grecku. I to prawdopodobnie zaskoczyło Zajferta. Jak również to, że ten twór - Sefardix, nie był tylko tworem na festiwal, choć takie było pierwotne założenie.

Skoro dotarliśmy do warstwy słownej, wiem to od Marcina Olesia, był Pan poproszony o dobór tekstów, jak również jest Pan autorem części tych, które pojawiły się na płycie Maggid.

Tak, autorem tekstów do utworów, które dodajmy, skompilował Marcin. To nie są utwory, które funkcjonowały wcześniej, lecz są wypadkową kilku różnych. Bardzo pięknie zostały połączone, tak aby nie było czuć szycia. Ja natomiast musiałem dopasować teksty do linii melodycznych, jak również pokusiłem się, jako że piszę w języku greckim, o stworzenie słów do kilku utworów.

 

O czym są te teksty? Zarówno te autorskie, jak i wybrane przez Pana.

Nie ma jednej, konkretnej myśli przewodniej. To wszystko było konstruowane pod utwór, ale generalnie muzyka grecka i teksty greckie charakteryzują się dozą smutku i tęsknoty. Chociaż, Kira Maro, energetyczny utwór z moim tekstem, opowiada o dziewczynie, która fatalnie się ubiera, a ja jej proponuję, by zaczęła się fajnie ubierać, by się podobała. W refrenie śpiewam, by nie oszukiwała mnie w swoich obietnicach, bo w nie nie uwierzę. Tekst może banalny, ale uważam, że dobrze pasuje do muzyki.

Jeśli znów chodzi o warstwę muzyczną, to trochę jak z tą diasporą, zatoczyliście na Maggidzie szerszy krąg, niż na pierwszym albumie.

Tak, mieliśmy sporo kulturowych podpowiedzi. Chcieliśmy się znaleźć w kliku miejscach nagrywając tę płytę, nie tylko przy Salonikach i Żydach, którzy tam żyli, ale podążyliśmy trochę do Afryki Północnej, w świat arabski, trochę do Turcji, w głąb Półwyspu Bałkańskiego. Wędrujemy. Ta podróż bardzo nam się podoba. Szczególnie wymagające są te fragmenty, gdzie trzeba zaimprowizować, wejść w klimat danego miejsca, zrobić to tak, by było autentyczne i dobrze przyjęte, uznane za prawdziwe, a nie coś sztucznego.

Improwizacja, jej granice?

Uwielbiam improwizować, uwielbiam tę wolność, otwartość. Oczywiście, ta wolność jest ograniczona pewnymi harmonicznymi zasadami. Jesteśmy trzema improwizującymi muzykami, ale gdyby utwory były wyimprowizowane od początku do końca, mogłyby się od siebie nie różnić. Kontrabas, który pełni tutaj również rolę harmoniczną wyznacza mi kierunek, w którym mam podążać. W improwizacji  szczególnie ważny jest  kontekst. Każdy utwór ma precyzyjnie określoną strukturę, jest część A, część B. Improwizacja jest wyjściem z części A, do wolności, ale potem znów do niej powracamy, by nie zapętlić się w swoich opowieściach, by nie stały się nudne. W każdym utworze improwizuję inaczej, odpowiadam kontekstowo.

Sefardix Trio wykroczyło poza pierwotne założenia, poza Festiwal Nowa Muzyka Żydowska, powstał drugi album, rozwój wydaje się być wpisany w tę niecodzienną sytuację.

Tak, jest już plan na nową płytę.

I co? Zapytam zupełnie naiwnie, powie Pan coś więcej?

Nic, a nic.

 

Tak myślałam, będzie niespodzianka. W takim razie poruszę jeszcze jedną kwestię, która wydaje mi się być niezwykle ciekawa - "Kolos", album w duecie z synem Antonim, wydany przez Hevhetię nie dalej, jak kilka tygodni temu. Antek zwrócił mi słuszną uwagę, że nie jest to do końca sytuacja bez precedensu, ale upłynęło już od czasu Pańskiego nagrania z perkusjonistą blisko dwadzieścia lat. W tym kontekście i nie tylko w tym zapewne, Kolos jest czymś  nowym.

Tak, formuła głos plus perkusja, czy instrumenty perkusyjne, rzeczywiście się już wydarzyła, ale to nowe zjawisko pod tym względem, że od początku do końca śpiewam po grecku, także kilka swoich tekstów. Jest to ciekawe, bo do tej pory nie śpiewałem w języku moich rodziców. Ta estetyka nie była mi bliska. Śpiewałem po angielsku lub po polsku. A od pewnego czasu bywa to dla mnie bliższe. Zaczęło się oczywiście od projektu Sefardix, zmuszony formą zmierzyłem się z tym. Choć nikt nie narzucał mi takiej dyrektywy, to ja sam ją wymyśliłem na podstawie tego, co otrzymałem od Mirona. To był pierwszy poważny krok, by śpiewać po grecku. Wcześniej zdarzały się niewielkie grekoidalne fragmenty, jak choćby czterdziestosekundowy utwór "Kosma" na jednej z pierwszych moich płyt z zespołem "Krzak" w osiemdziesiątym pierwszym lub drugim roku. Można powiedzieć, że kapałem tą swoją duszą. W pełni dałem jej wyraz przy pierwszej płycie Sefardix Trio, także przy drugiej - "Maggid", potem pojawiła się propozycja nagrań z pewnym kontrabasistą w kościele, bardzo chciał bym wykonał utwory po grecku, ale w międzyczasie wpadliśmy na pomysł z Antonim, więc zrezygnowałem z tamtego projektu.

Jak na tę płytę wpłynęła różnica pokolenia, szczególna sytuacja pokrewieństwa?

Wyszła bardzo ciekawa muzyka. Ta płyta prawie w całości została wyimprowizowana. Mieliśmy szkielet poszczególnych utworów, ale na przykład fragmenty, w których śpiewam piosenki zapamiętane z domu rodzinnego, to były rzeczy całkowicie improwizowane. Widzieliśmy się podczas nagrywania, dawałem Antkowi cynk, kiedy ma wejść na dziewiątkę - jest taki specyficzny podział w tańcu greckim, nietypowy dla polskiego odbiorcy, nazywa się zeimbekiko, często nawet dobrzy muzycy gubią się w tej ostatniej ćwiartce, Antoni poradził sobie znakomicie. Poza tym nie mieliśmy dodatkowych ustaleń. Świeżość Antka, Jego inne potrzeby muzyczne były dla mnie szalenie inspirujące. Młodzi z pewnością mają inne patrzenie na muzykę, ale Antoni, wydaje mi się, że w dużej mierze powodowany życiem rodzinnym, przez to, że funkcjonował przez długie lata w problemach muzycznych, które pojawiały się u nas w domu, ma dość podobne spojrzenie do mojego. Uczył się muzyki słuchając Davisa, Parkera, Gilesspie'go, Franka Zappy, lubię także rocka, więc nasiąkał zespołami takimi jak Rolling Stones, Red Hot Chili Peppers - mamy dużo wspólnego. Antek jest do mnie bardzo podobny, nie wiem, czy to dobrze, czy to źle?

 

Jak słychać, to bardzo dobrze!

Jesteśmy bardzo z sobą. To świetny facet, świetnie grający na perkusji, bardzo dobrze się z nim czuję. Funkcjonuje także samodzielnie, w kilku różnych składach. Nie namawiałem go do bycia muzykiem. To jego wybór. Pewnie byłoby dla niego lepiej, gdyby został inżynierem na przykład (śmiech). Żart...

Jakie są Wasze najbliższe plany?

Koncerty! Uwielbiam koncerty, bardzo lubię je robić z Antkiem. Ostatnio zagraliśmy znakomity koncert w Zielonej Górze. Psychika nas łączy, podobne myślenie, wyczuwamy się nawzajem. Pamiętam taką sytuację, która miała miejsce zanim pojawił się pomysł na płytę, graliśmy wspólny koncert w Harrisie (Harris Piano Jazz Bar w Krakowie - przyp. red.), po nim podszedł do mnie młody człowiek i mówi: - bardzo Panu dziękuję, wspaniały koncert, świetna muzyka, ale gdyby pan widział, to co ja, zobaczyłem... - A cóż takiego pan widział? - zapytałem. - Jak syn na pana patrzy, kiedy pan śpiewa. Coś niesamowitego. To mnie bardzo wzruszyło, bo ja tego nie widzę. Tylko słyszę, co gra, jak reaguje na mnie.

A gdyby Pan widział, to, co ja teraz widzę, gdy mówi Pan o synu...

To rzeczywiście niesamowite, jak nawzajem się inspirujemy. Jest niezwykle czujnym facetem i pewnie dużo mocniej się to zarysowuje w graniu ze mną. Chciałbym, by był tak czujny w graniu z innymi także.

Piękne to, co Pan mówi o Antku, jako o muzyku i o synu także. Jestem w stanie wyobrazić sobie tę perspektywę podziwu młodego pokolenia dla Pana. Pamiętam, gdy Pana pierwszy raz słyszałam improwizującego, we wspomnianym Harrisie, mając może siedemnaście lat, zapytałam: A skąd ten Pan jest? Ktoś z obecnych tam starszych, nie pamiętam, kto dokładnie, odpowiedział: jak to skąd? To jest Jorgos Skolias. Zatem, skąd Pan jest?

Jak to skąd? Jestem Jorgos Skolias.