W pierwszym dniu festiwalu Ad Libitum, gdy na kilka godzin przed rozpoczęciem koncertów przechadzałem się po Warszawie, czułem szczególną atmosferę. Atmosferę oczekiwania na muzyczne święto, spotkanie z mistrzami improwizacji, okazję do bycia podrażnionym, zainspirowanym, a może nawet oszołomionym genialną spontanicznością artystów. W kolejce w piekarni licealiści oglądali na smartfonie nagranie koncertu Joëlle Léandre z Fredem Frithem sprzed kilku miesięcy.