Tajemnica Pardon, To Tu. „One night with Pheeroan akLaff” w Pardon, To Tu.

Autor: 
Beata Rau
Autor zdjęcia: 
Krzysztof Machowina

Pheeroan akLaff to jeden z najbardziej wziętych i uznanych perkusistów w ostatnich trzech dekadach. Chyba prościej byłoby wymienić z kim nie grał, i w której sesji płytowej wielkich jazzowych liderów nie brał udziału, było aż tak ich wielu. Wystarczy wymienić Anthony’ego Braxtona, Cecila Taylora, Henry’ego Threadgilla, James'a Newtona czy Sonny'ego Sharrock'a. To tylko początek długiej listy jazzowych legend, którzy ubiegali się o tego wszechstronnie utalentowanego perkusistę. Pheeroan akLaff jest bowiem gwarantem najwyższej klasy wykonawstwa w swojej profesji. I to on właśnie w środowy wieczór zawitał do Pardon, To Tu,  jazzariowego miejsca roku 2012, na jeden jedyny koncert w Polsce. Było to bez dwóch zdań wydarzenie.

Można nawet powiedzieć, że bez precedensu ponieważ wieczorny koncert został poprzedzony kilkugodzinnymi warsztatami prowadzonymi przez akLaffa z muzykami, z którymi nigdy wcześniej nie współpracował: Pawłem Szpurą, Pawłem Postaremczakiem, Tomaszem Dąbrowskim, Łukaszem Rychlickim, Lenarem'em i Kennethem Dahl Knudsenem. Koncert był zwieńczeniem tego odważnego eksperymentu. Punktualnie o godzinie 20.30 w wypełnionym po brzegi Pardon, To Tu ruszyła ta niecodzienna, muzyczna maszyna. I z miejsca zrobiło się gorąco, powietrze było gęste od drgań mocnej sekcji rytmicznej. Ona wypełniała przestrzeń, zdominowała ją, pulsowała. Cichnąc robiła miejsce Dąbrowskiemu (trąbka) i Postaremczakowi (saksofon sopranowy i tenorowy). Panowie grali na zmianę raz razem, raz solo. Bardzo byli w tym zgodni. Perkusja Szpury była jednostajnie intensywna przez cały koncert bez zmian. Czasami tę ścianę rytmu udawało się dopełnić Knudsenowi zdecydowanie spokojniejszym kontrabasem. A całość, jak napięty blejtram, dopinała rama dźwięków - tak innych od tych jazzowych - generowanych na elektronicznym sprzęcie przez Lenara i mocno zaznaczonej, wartej większej uwagi, gry Rychlickiego na elektrycznej gitarze. Te elektryczno-elektroniczne dźwięki nie stanowiły przeciwwagi do sekcji rytmiczno-dętej lecz wypełniały każdą wolną przestrzeń, nadając jej niejednoznaczy wymiar.

To był dobry koncert. Publiczność w trakcie żywo reagowała. Były okrzyki, były brawa, było wszystko, co przypisane jest udanemu występowi, ale... No właśnie! Gdzie był Pheeroan akLaff zadacie pytanie? Owszem, był. Miał nawet kilka świetnych wejść, stężonych, improwizowanych, ale jednocześnie ujętych w kompozycyjną klamrę. Gra wyciskała z niego okrzyki, a one stymulowały publiczność. Z każdym zaśpiewem akLaffa wypływającym z rytmu jego dynamicznej perkusji, nie można było nie poddać się groovovemu bujaniu. Szkoda tylko, że nie podjęła podrzucanego tematu sekcja dęta, a Paweł Szpura nie mógł się zatrzymać w raz narzuconym sobie rytmie i zmienić jego kierunku na ten podsuwany przez akLaffa.

Ten rozchwytywany przez legendy jazzu perkusista, w moim poczuciu na warszawskim koncercie był w jakiejś mierze w niezrozumiałym dla mnie wycofaniu. Dlaczego? Co się wydarzyło? Miałam nieodparte wrażenie, że Szpurze, Postaremczakowi, Dąbrowskiemu, Knudsenowi oraz Rychlickiemu z Lenarem świetnie się razem gra, że Panowie się doskonale rozumieją. Trudno zresztą się dziwić, przecież dla części z nich nie było to pierwsze wspólne granie. I zagrali tak dobrze, jak zazwyczaj, tak, jak lubią i w tym, w czym czują się, jak ryba w wodzie. Nic nowego, a przecież mieli do wykorzystania takiego drumera, tym bardziej, że ak Laff to także muzyk znany właśnie z zamiłowania do działan warsztatowych! Dlaczego tego nie zrobili? Ot, tajemnica Pardon, ToTu! Nie mnie ją rozwiązywać. Pozostawiam ją bardziej tęgim głowom.